Skip to content

Pani z Torebką

Kiedy byłam ośmioletnią dziewczynką, zostałam spoliczkowana w osiedlowym supermarkecie przez niejaką Królową. Starsi mieszkańcy pewnie pamiętają – zawsze ubrana na biało, nosząca się po królewsku, z modnym jak na tamte czasy makijażem „oczy-na-niebiesko, usta-na-różowo”. Nie sposób było nie znać tej osiedlowej wariatki.

A spoliczkowanie odbyło się tak.

Na osiedlu Młodych działał sklep, który – nie wiedzieć czemu – nazywał się Opolanka (może ktoś miał sentyment do Opola?). Był to sklep najbliższy mojego miejsca zamieszkania, więc mama wysyłała mnie tam jako najstarszą latorośl po jakieś drobne zakupy. Lubiłam go, bo byłam chorobliwie nieśmiała, a tam nie musiałam z nikim gadać. Wystarczyło wziąć chleb czy mleko z półki, pójść do kasy, zapłacić, zabrać zakupy i wyjść. 

Pewnego dnia też poszłam coś kupić. I oto stoję w kasie, a przede mną… słynna Królowa. Pilnując, żeby nie zgubić pieniędzy, które miałam w garści, nie śmiałam nawet na nią spojrzeć. Ale zbliżając się do kasjerki kątem oka, niepewnie, obserwowałam, jak Królowa pakuje zakupy. Zafrapowały mnie jej dłonie, a właściwie białe rękawiczki na nie naciągnięte. Byłam krótko po komunii, więc zapewne ożyły wspomnienia… Nagle poczułam, jak w mój policzek coś uderza i zaczęło bardzo piec. „Czemu się na mnie gapisz, gówniaro?!” – usłyszałam. Rozbeczałam się, jak to dziecko. Ekspedientki rzuciły się z odsieczą. Pamiętam, że pierwszy raz w życiu byłam na zapleczu sklepu i nie wiem, szczerze mówiąc, co było większym przeżyciem – „zlanie mnie po mordzie” przez Królową czy wizyta na zapleczu sklepu, w którym prawie codziennie robiłam zakupy 😉

tinkywinkyKrólowa miała pewien problem, przynajmniej w moich dziecięcych oczach. Bo – parafrazując Sienkiewicza – dwie były wariatki w Świdnicy – jedna na osiedlu Młodych, a druga – gdzieś bliżej centrum. Królowa nie rządziła więc umysłami pozbawionych Facebooka, Instagramu, Twittera, zawieszonych na trzepakach świdnickich dzieciaków lat osiemdziesiątych niepodzielnie. Jej rywalką była Pani z Torebką, której ja i cała moja dzieciarnia z sąsiedztwa baliśmy się jeszcze bardziej, chociaż nigdy mnie ani nikogo z moich kolegów nie skrzywdziła. Ale – jak to wśród dzieciaków – krążyły o niej legendy. Że łapie je i przetrzymuje w domu. Że w tej torebce, z którą niczym Tinky Winky (o którym wtedy nikt, rzecz jasna, nie słyszał) chadza powolnym krokiem ulicami miasta, trzyma jakieś narzędzia tortur i diabli wiedzą co jeszcze nam do głowy przychodziło.

Ale o Królowej, Pani z Torebką, czyli miejskich wariatkach, mogliśmy dyskutować godzinami, a moja policzkowa przygoda (w sumie nie pierwsza w życiu, ale o tym może kiedyś, w przyszłości) powodowała, że byłam bohaterką co najmniej podwórka, a potem nawet szkoły, bo jak można o czymś takim nie opowiedzieć w klasie 😉
Potem dorosłam. Królowej się zmarło. Ale Panią z Torebką to jeszcze całkiem niedawno, mocno już posuniętą w latach, widziałam spacerującą po Rynku. A czemu taki tytuł bloga? Bo ja też jestem Panią z Torebką. Rozpoznawalną. Często spacerującą po Rynku (bo w końcu w nim mieszkam). Zgodnie z dzisiejszą modą, często noszącą torebkę w geście słynnego fioletowego Teletubisia. I nie całkiem normalną. Ale o tym sza! 🙂

Foto „Pani z torebką-gigantem” Wiktor Bąkiewicz

Brak komentarzy


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnij ten wpis: