POŻAR, KTÓRY RATUJE ŻYCIE

Wszystko jest po coś. Też żyjecie z takim przekonaniem? Im dłużej żyję na tym świecie, tym bardziej w to wierzę i tym częściej znajduję tego dowody. Tym częściej różne ścieżki mojej życiowej drogi łączą się tu i ówdzie, pokazując mi, po co właściwie nimi błądziłam.

Wczoraj. Pożar w piwnicy mojej kamienicy. Ani ja, ani sąsiedzi nie używamy piwnic od średnio dekady. Zimne, brudne, niedoświetlone, a na rupieciarnie mamy spiżarnie na parterze, więc nie ma potrzeby. Ale – jak mi powiedział opiekuńczy pan strażak, który strzegł mojego chorego dziecka zamkniętego samotnie w domu – ogień mógł zaprószyć ktoś z ulicy, prawdopodobnie przypadkowy przechodzień, który rzucił niedopałek w kratkę w chodniku, a ten wpadł do piwnicy przez dawno wybite okno… Całkiem przypadkowa iskra.

Ogień był trudny. Gaszono go długo. Zaalarmowana przez wjeżdżające do Rynku wozy strażackie i moje dziecko, które obudzili strażacy, wybiegłam z pracy, ale nie pozwolili mi wejść. Korytarz był zbyt zadymiony. Deszcz lał, więc schowałam się w sąsiednim sklepie. I czekałam. Nieświadoma grozy całej sytuacji, bo policjant spokojny, a strażak jeszcze spokojniejszy…

***

My, Polacy, lubimy gdybać. To pomaga nam usprawiedliwiać siebie, wyjaśniać własne niepowodzenia czy rzeczy, których nie udało się zrobić. Gdyby świeciło słońce, pojeździłabym na rowerze. Gdybym miała czas, spotkałabym się z przyjacielem. Gdyby świnia miała skrzydła, toby latała 😉 A prawda jest taka, że wystarczy chcieć. I nic więcej. Sama tak czasem mam. Ale dziś „gdybanie” ma dla mnie inny wymiar…

Gdyby klienci piekarni nie zauważyli, że podłoga jest podejrzanie gorąca, nikt nie zawiadomiłby straży pożarnej, bo dym wychodził z drugiej strony budynku.

Gdyby pożar wybuchł z tej drugiej strony, prawdopodobnie budynku tego już by nie było.

Gdyby… tak właśnie się stało, moja córcia… Nawet nie chcę o tym myśleć.

GDYBY jednak nie wybuchł ten pożar, nie wiedzielibyśmy, że mieszkamy na bombie – że instalacja gazowa, mimo kontroli, jednak jest nieszczelna i musi być bezwzględnie wymieniona.

***

Takich „po coś” miałam w życiu wiele. Dopiero dzisiaj zaczynam je spinać w całość, która pokazuje, że rozpięta jest nade mną i moim dzieckiem jakaś niesamowita tarcza ochronna.

Jak choćby narodziny mojej córki. Byłam w szpitalu na rutynowych badaniach. I nagle zagrożenie życia matki i dziecka. I uratowane. Tylko dlatego, że akurat byłyśmy w szpitalu. Bo liczyła się każda minuta.

Śmierć mojego męża. Kilka lat choroby, cierpienia, historii nie do opisania. I odejście. Uwolnienie. Jego. Ale i… nas. Człowiek myśli: „dlaczego?”, „czemu ja?”, „po co?”. Ale nie wolno tak myśleć. Trzeba się zgadzać. Bo wszystko jest po coś. Tak jak teraz.

Jeden pożar. Mógł zniszczyć wszystko, a tak naprawdę ocalił. Dziś więc bez nerwów i cierpliwie czekam na wymianę instalacji i jej podłączenie. Nie będę marudzić, nawet jeśli święta będę musiała spędzić poza domem. Trudno. Bezpieczeństwo jest najważniejsze. A życie – bezcenne…

Foto „podkradłam” z portalu www.regionfakty.pl