Skip to content

CIENIE DZIECIŃSTWA, CZYLI JAK POŻĄDAŁAM RADZIECKIEJ GWIAZDKI

Z tymi żołnierzami radzieckimi w Świdnicy to było tak. Niby wszyscy ich mieli dosyć, ale wszyscy żyli z nimi w symbiozie. Kto miał dostęp do ich słynnego sklepu w koszarach, ten był gość. Cytrusy, szynka, chałwa, kawa, masło itp., a nade wszystko kanfiety – to był mroczny przedmiot pożądania świdniczan w różnym wieku. Ja jednak pożądałam czego innego. No bo taki kanfiet to się zje i śladu nie ma. Mała Anitka pożądała więc „gwiazdki”. Ale nie takiej z nieba, tylko takiej całkiem namacalnej…

„Gwiazdka” to była po prostu wpinka do munduru (nie pytajcie, bo nie pamiętam, czy do epoletu, czy w jakieś inne miejsce). Grunt, że była czerwona, błyszcząca, często ze złotym sierpem i młotem, na jeszcze bardziej błyszczącym złotym czy srebrnym metalowym tle. Posiadanie „gwiazdki” dla nas, dzieciaków mieszkających po sąsiedzku z koszarami, gdzie od rana do wieczora aż roiło się od radzieckich żołnierzy, było wtedy czymś takim, jak dziś posiadanie najnowszego X-Boxa, PlayStation 4 albo przynajmniej „Wiedźmina” trójki.

IMG_6645Wpinaliśmy je sobie do bluzek jak biżuterię, a w miarę zwiększania stanu posiadania – przypinaliśmy na specjalne maty tworząc całe kolekcje. „Gwiazdka” była jak łup wojenny, zwłaszcza że zabawa w wojnę była jedną z lepszych naszych zabaw (no, ja się krótko lalkami bawiłam :D). Była jak trofeum myśliwskie. Jak złoty medal zdobyty podczas Olimpiady w Moskwie 😀

Jak miałeś „gwiazdkę”, byłeś gość. I w tym przekonaniu żyłam aż do dzisiaj…

Bo dzisiaj wybrałam się ze znajomymi na giełdę staroci. Że giełdę mam pod nosem co miesiąc, to wybieram się na nią wyłącznie towarzysko. I tak… spacerując wśród setek tysięcy przeróżnych staroci, osobliwości i zwykłych śmieci natknęłam się na… „gwiazdkę”. Właściwie kilka gwiazdek. A przy okazji opowiedziałam Asi (właścicielce najlepszego salonu optycznego w Galaktyce – Optyka Deka w Dzierżoniowie w Rynku :D), o moim dziecięcym przedmiocie pożądania. Asia szczerze zdziwiona zapytała, czemu nie chciałam „kanfietów”, ale szybko wyjaśniłam, że „kanfieta” to się zjadło i koniec. A gwiazdkę się „miało”. Jako kobieta, która ogląda korale, bo choć ich nie nosi, to „posiada” – zrozumiała 😀

Okazało się, że po tylu latach „gwiazdek” już posiadać nie chciałam. Poszłyśmy więc dalej, by przymierzać dawne okulary motocyklowe (zajrzyjcie wkrótce na fanpage’a Deki, to zobaczycie)

a tu… kolejne gwiazdki, całe stosy gwiazdek, całe pudełka gwiazdek nówka-nieśmiganych! Moje dziecięce wspomnienie legło w gruzach! 🙁

Coś, o co każdy musiał kiedyś zawalczyć, uskutecznić najsłodszy i najszczerszy ze szczerbatych uśmiechów skierowanych do radzieckiego żołnierza, wyuczyć się od starszych kolegów rosyjskiego zdania: „Дядя, дай гвяздку” („Dziadzia daj gwiazdku” – „Wujku, daj gwiazdkę”), można dziś kupić na kilogramy!

Ech…

 

Brak komentarzy


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnij ten wpis: