DOCEŃ, ZANIM STRACISZ

Kiedy byłam dzieckiem i nakrywałam do wigilijnego stołu, mocno wierzyłam, że dodatkowe nakrycie zostawiamy dla niespodziewanego gościa. Wiedziałam, że istnieje druga interpretacja tego zwyczaju – że to dodatkowe nakrycie symbolizuje oczekiwanie na mającego się urodzić Jezusa. Ja jednak zawsze miałam nadzieję, że zjawi się ktoś, kogo można będzie na tym miejscu posadzić. Samotnego, bezdomnego, głodnego… Mimo że sami mieliśmy niewiele, miałam nadzieję, że w ten szczególny wieczór będziemy się mogli podzielić jeszcze z kimś…

Ta nadzieja, że w Wigilię będzie mi dane zrobić coś więcej niż tylko przygotować kolację i połamać się z rodziną opłatkiem, została mi na całe życie. I właśnie została spełniona. I wystarczyło przygotować kolację i połamać się z rodziną opłatkiem. Tylko że było nas więcej…

To były dziwne święta… Inne niż wszystkie. W Wigilię rano dowiedziałam się, że trzeba pomóc trojgu dzieciom, właściwie młodzieży, ale dla mnie to zawsze będą dzieci – znam je od małego, które nie mają żadnej nadziei na jakiekolwiek święta. Moja fantastyczna córka, zanim jeszcze skończyłam pytać ją o zdanie w tej sprawie, powiedziała tylko „zabierz ich do nas, nie zasłużyli na takie święta”.

Nie podam szczegółów, bo nie są istotne, a przede mną znów trochę działań, żeby w przyszłości nie zdarzały się takie ekstremalne sytuacje. Ale powiem Wam coś, co od lat na nowo odkrywam w świętach, życiu i ludziach. I co ostatnio składa mi się w pewną całość. Nigdy nie wiesz, czy nie mogło Ci się wieść gorzej, więc doceń to, co masz.

Po moim domu od paru lat plączą się dwa futrzaste czworonogi, które codziennie witają mnie w progu, gdy wracam z pracy, a w ślad za nimi najczęściej pojawia się rozczochrana córka. Patrząc na nich myślę sobie, że los nawet takiego kota nie traktuje sprawiedliwie. Dachowce na moim podwórku grzeją się na maskach aut, które własnie zaparkowały z ciepłymi silnikami, i jedzą to, co zdołają ukraść spod sklepów albo upolować. A moje dwa – leżą właśnie na moich kolanach, nakarmione i ogarnięte. Podobnie z ludźmi. Jedni rodzą się w biedzie i przez całe życie mają pod górkę. Inni od urodzenia mają „życie jak w Madrycie” (no, może przed kryzysem) 😉

Lubię łapać uliczne rozmówki. Gdzieś pomiędzy kupowaniem choinki, prezentów, karpia i załatwianiem ostatnich spraw w pracy, przemknęłam w pośpiechu obok dwóch mężczyzn, łapiąc w locie fragment ich rozmowy:

„Weź, przestań już narzekać. Są tacy, co nawet nie mają na kogo” – powiedział jeden.

„No i wolałbym czasami nie mieć” – odpowiedział drugi.

Mijając ich pod jedną z restauracji, z której wychodzili, uchwyciłam jeszcze fragment, dzięki któremu wiem, że durgi z panów narzekał na swoją żonę, a pierwszy (być może samotny) próbował mu uświadomić, że niektórzy wiele by dali, żeby w ogóle mieć na kogo ponarzekać. Tak wielu jest przecież ludzi, którzy są całkiem sami…

Odwiedzając z akcją „Podziel się” osoby samotne, doświadczamy z przyjaciółmi czegoś niezwykłego – ci ludzie nawet nie zwracają uwagi na prezenty, które im przynosimy! Dla nich najważniejsze jest to, że ktoś o nich pomyślał, że ktoś do nich przyszedł i nie jest to opiekunka społeczna. Niewychodzący niekiedy latami ze swoich mieszkań, żyjący czasem w naprawdę skrajnych warunkach (o jednym przypadku na pewno jeszcze napiszę), płaczą ze szczęścia, że choć na tę jedną chwilę stali się dla kogoś ważni.

Zwłaszcza przy okazji świąt widać, jak w tym życiu codziennym nie doceniamy tego, co mamy, tych, których mamy. Na co dzień warczący na siebie, kłócący się o byle pierdoły, często skłóceni z innymi od lat, znudzeni sobą, zmęczeni codziennym oglądaniem tych samych twarzy, przy świętach godzimy się, wracamy na łono rodziny albo przyjmujemy do niej na nowo kogoś, kogo dotąd odrzucaliśmy. Zasiadamy wspólnie przy wigilijnym stole, łamiemy się opłatkiem, składamy sobie życzenia, uśmiechamy się do siebie, mniej lub bardziej sztucznie, rozmawiamy – mniej lub bardziej aktywnie…

Budujemy obrazek idealny, znany z filmów czy reklam wizerunek szczęśliwej, kochającej się rodziny zasypującej się nawzajem prezentami.

A potem wracamy do swojego codziennego życia, które płynie od Bożego Narodzenia do sylwestra, od Nowego Roku do Wielkanocy, od majówki do wakacji, od 11 listopada do światowego dnia jazzu aż po kolejne Boże Narodzenie i tak co roku. To świąteczne zatrzymanie się na chwilę jest ważne, weekendowe czy wakacyjne łapanie oddechu od codzienności – też. Ale  zawsze musimy do niej powrócić. Może to więc o jakość tej codzienności powinniśmy dbać najbardziej? Może o to, jak te nasze relacje z bliskimi (i dalszymi) wyglądają na co dzień? O to, żeby nie budować murów, tylko je burzyć? Czy naprawdę trzeba świąt, żeby potrafić żyć z ludźmi i wśród ludzi po prostu ich szanując, dbając o nich i troszcząc się o dobre wzajemne relacje?

Życie jest pełne tylko wtedy, kiedy ten los – gorszy czy lepszy – z kimś dzielimy, kiedy wokół nas są ludzie, na których możemy zawsze liczyć.

Jeśli więc kłócisz się ze swoim facetem o to, że poszedł wczoraj z kolegami na piwo, odpuść. Doceń to, że go masz. Szanuj jego wolność i zadbaj o własną.

Jeżeli mąż wciąż nie zawiesił tej półki, którą kupiliście pół roku temu, nie rób mu dantejskich scen. Zrób za to dobrą kolację, daj mu wino do otwarcia, usiądźcie razem i przypomnijcie sobie swoje najlepsze momenty w życiu. A potem razem zawieście półkę. Doceń to, że jest Was dwoje.

Jeśli Twoja szafa pęka w szwach, a Ty na poprawę nastroju lecisz po kolejną sukienkę, pomyśl chwilę, odłóż te pieniądze, a potem poszukaj kogoś, komu możesz pomóc kupując choćby… jedzenie.

Jeżeli żona za wszelką cenę wyciąga Cię na zakupy, a Ty po prostu tego nie znosisz, zaproponuj jej udział w czymś, co Ty lubisz, a czego ona nie znosi, a potem pośmiejcie się z tego razem. Doceńcie, że macie siebie.

Jeśli Twoje dziecko, obojętnie w jakim wieku, sprawia, że co wieczór jesteś skonana i marzysz o chwili sam na sam ze sobą, pomyśl, że są tacy, którzy nie mogą mieć dzieci, choć bardzo tego pragną.

Najsmutniejszą rzeczą w ludzkiej naturze jest to, że nie potrafimy doceniać tego, co mamy. Dopiero, kiedy przy stole faktycznie zostaje puste nakrycie…

Ale wystarczy małe zderzenie z tymi, którzy mają od nas mniej, którzy pragną czegoś, czego mieć nie mogą, którzy są biedni, chorzy, samotni, żeby zacząć cenić wspaniałą córkę, cudownych przyjaciół, w miarę dobre zdrowie, ciepły, suchy i czysty dom, ogarnięty po różnych awariach samochód, mały plusik na koncie na zakończenie roku – życie, po prostu! Jest piękne! 🙂

I pamiętajcie – jeśli mimo Waszych prób, w relacjach nadal jest coś nie tak, może czas zastanowić się nad zmianą 🙂