CZEGO SIĘ BOI PANI Z TOREBKĄ? :)

Ogólnie to jestem dzielną dziewczyną. Jak wdepnę w bagno, to wylezę. Jak mam kłopoty, to z nich wyjdę. Jak trzeba być odważną, to jestem. Nawet moich sąsiadów się nie boję, chociaż mi ostatnio obrobili auto dla radia wartego może jakieś dziesięć złotych 😉 Ale jest coś, co zawsze przyprawia mnie o drżenie rąk i sztywnienie nóg, powoduje, że krople potu występują mi na czoło, a jeśli mogę to odwlekać, odwlekam aż do ostatniej możliwej chwili. To SPRAWY URZĘDOWE.

Nienawidzę urzędów, procedur, stania w kolejkach, chodzenia od okienka do okienka, donoszenia dokumentów, o które nikt wcześniej nie prosił, a nawet tego, że składam wnioski o nowy paszport dla siebie i córki w tej samej minucie, a przychodzą w różne dni. Mam dystans do urzędników, zwłaszcza że wciąż jeszcze wielu z nich nie ma pojęcia, jakie cuda za biurkiem może zdziałać nawet niemrawy uśmiech – i dla jednej, i dla drugiej strony. Doprawdy, czasem czuję się jak małpa w cyrku, kiedy do „pani w okienku” próbuję zagadać coś wesołego, żeby przykryć własny urzędowy stres i trochę rozluźnić atmosferę, a w odpowiedzi widzę tylko taki belfrowski wzrok zza okularów 😉

To wszystko jednak pikuś wobec FORMULARZY! Nie cierpię ich wypełniać. Jak widzę te wszystkie okienka, małe literki, zwykle niezbyt jasne (nawet dla osób takich jak ja – które niejedno w życiu widziały) opcje wyboru, to robi mi się słabo, zaczyna brakować tchu, a na kark z szerokim uśmiechem wskakuje PANIKA! Siedzi i szepcze mi do ucha: „a może tego nie masz zaznaczać?”, „a tutaj to na pewno dobrze wypełniłaś?”, „sprawdź to jeszcze raz”, „wzięłaś drugą kopię formularza w razie gdybyś się pomyliła?”, „na pewno wpisałaś właściwą datę urodzenia?” itp. itd.

Od razu widzę Józefa K. z „Procesu” jak przemierza te straszne schody, pokoje itd. próbując załatwić prostą sprawę. Niech żyje biurokracja!

Jakoś tak się złożyło, że od połowy marca ciągle muszę wypełniać jakieś formularze, załatwiać dokumenty, wnosić opłaty, chodzić po urzędach i stać w okienkach. Część to niby normalka. Zmiana nazwiska, więc nowy dowód. Nowy dowód, więc nowy paszport. Skończyło się prawo jazdy, więc prawo jazdy. Ale jak by tego było mało, w międzyczasie jeszcze papierki do ubezpieczyciela sprawcy zniszczenia mojego auta. Ciągle jakieś papiery, procedury, dokumenty itd. Jakieś fatum.

Ale przeżyłam i może bym nawet zapomniała i nie poświęcała tej mojej ułomności więcej czasu, nie mówiąc o wpisie na blogu, gdyby nie wisienka na torcie, jaką było składanie wniosku o wizy do USA…

american-flag-373362_1920

Już samo wejście na platformę powoduje zawroty głowy – mnóstwo tekstu, linki do kolejnych tekstów, a tam kolejne linki do kolejnych. Jakby nie można było napisać: „wejdź tu i zrób to, a potem wejdź tu i zrób to”. Masakra! Musisz mieć profil, na którym wypełniasz dane i musisz wypełnić formularz (brrr!), w którym aż roi się od różnego rodzaju podchwytliwych pytań. Dane ojca, matki, nieżyjących krewnych, Twoja praca, ile zarabiasz, a potem cała lista pytań z odpowiedziami tak/nie, które można by załatwić w trzech pytaniach:

1. czy jesteś prostytutką albo sutenerem? tak / nie

2. czy jesteś chory na wszystkie zakaźne choroby świata? tak / nie

3. czy jesteś terrorystą? tak / nie

Dobrze, że nie dodali „nie wiem” hahaha 😀

Z wypiekami na twarzy, ze spoconymi rękami, z sercem bijącym jakoś tak w kierunku gardła wypełniałam stronę po stronie krok po kroku. Aż przyszło do płatności…

No, wiecie – rząd USA nie zwraca kasy w przypadku nieprzyznania wizy, ale może nie wiecie, że nie zwraca jej także jeśli została nieprawidłowo wysłana, a nawet może Cię pozwać, jeśli im za bardzo będziesz zawracać gitarę 😀

Challenge w sam raz dla mnie – laski, którą formularze i urzędy pokonują zanim jeszcze zacznie mieć z nimi do czynienia 😉

dollar-1362244_1920

Co ja się nagimnastykowałam, żeby się dowiedzieć, czy zrobiłam dobrze to, co mogłam zrobić źle. Naczytałam się kolejnych stron, podstron i podstronek. Wysłałam do nich zapytanie, a potem jeszcze pisałam na czacie z jakąś Natalią K. (podobno z ambasady, o czym miała świadczyć amerykańska flaga w oknie czatu).

Fragment rozmowy:

opisałam na czacie problem i czekałam na to, żeby się odezwał konsultant

Natalia K. proszę podać numer uid

Anita Odachowska yyy, to znaczy ten, który wygenerowałam wypełniając formularz DS-160?

Natalia K. nie

Natalia K. jest rejestracja na stronie ustraveldocs.com?

Anita Odachowska no jest… aaaa… już wiem!

Anita Odachowska tu podałam numer

Natalia K. milczy przez 10 minut…

Anita Odachowska halo?

Natalia K. i w czym tkwi problem?…

Normalnie „Proces” Kafki, tyle że może trochę śmieszniejszy 😉

Wreszcie dowiedziałam się, że taki jeden namber, który mam wpisać, żeby umówić appointment w konsulacie w Krakowie, to właśnie ten, o którym najpierw myślałam. Tylko jakoś nikt nie wpadł na to, żeby napisać to gdziekolwiek jasno i wyraźnie. Rozumiecie, co się działo na moim karku, w uszach i jak bardzo panika miała używanie? W końcu właśnie przelałam 1248 potencjalnie przepadniętych pe-el-enów na konto rządu USA!… Ale na szczęście zrobiłam to prawidłowo.

Uff! Tak więc już śpię spokojnie i czekam na appointment. Ale powiem Wam jedno: jak ktoś mówi, że polskie prawo i procedury urzędowe są skomplikowane, to niech spróbuje wypełnić wnioski wizowe do USA. Good luck! 😀