Skip to content

LUBIĘ TO! O Borówkowym Chłopcu i wychowaniu dzieci

Lidl. Popularny dyskont spożywczy. Sobota przed południem. Mały, może czteroletni chłopczyk sięga po opakowanie borówek i wkłada do koszyka prowadzonego przez ojca. Po chwili ojciec orientuje się, wyciąga borówki i odkłada je na miejsce. „Nie lubisz tego” – mówi do synka. „Lubię to” – odpowiada mały niezbyt głośno i chwyta opakowanie z powrotem. „To są borówki. Nie lubisz tego” – ojciec konsekwentnie odkłada owoce. „LUBIĘ TO!” – krzyczy chłopiec. „Nie lubisz. To są borówki” – ojciec odpowiada ze spokojem, odkłada borówki i rusza dalej w sklep. „LUBIĘ TO! LUBIĘ! LUBIĘ TO! LUBIĘ TO! LUBIĘ TO! LUUUUUBIĘĘĘĘ! LUUUUBIĘĘĘĘ!!!” – wrzeszczy przez łzy jego syn.

Kto z nas nie zna takich historii z własnego życia? Dziecko upiera się, że czegoś chce i rozpoczyna się próba sił, z której nie zawsze rodzic wychodzi obronną ręką 😉

Ekspertem od rodzicielstwa nie jestem. Sama popełniam błędy i żadna ze mnie idealna matka. Zresztą, kto jest ideałem? Ale mam to szczęście, że kiedy się na czymś nie znam, pozwalam sobie działać intuicyjnie i to się sprawdza. Bo rodzicielstwo jest jak Nowy Jork – to stan umysłu. Taką moją interpretację wydrukowała nawet kiedyś „Polityka”, więc się jej trzymam hahaha 😀 Po mojemu to jest taki stan, w którym im częściej stawiasz się w roli dziecka, tym lepiej – dla Ciebie i dla niego. Im częściej choćby przez chwilę zastanawiasz, się „jaka ja byłam wtedy?”, tym więcej jesteś w stanie zrozumieć ze świata swojej córki czy syna.

Bo w wychowaniu dzieci nie chodzi o system nakazów i zakazów, o odbieranie borówek aż do skutku, „bo nie lubi”, o „szlabany”, gdy coś przeskrobie… Ale o to, żeby pozwalać dziecku doświadczać świata

– moczyć się w deszczu i skakać po kałużach, włazić na drzewa i z nich spadać, biegać jak wariat, zdzierać kolana, łamać ręce, próbować jedzenia, które mu nie smakuje, dostawać jedynki i szóstki, przegrywać w konkursach i w nich zwyciężać – towarzysząc mu w tym jednocześnie, na drugim planie, dyskretnie, uważnie, by w razie potrzeby służyć wsparciem. Tylko i aż tyle. Bo to wbrew pozorom, nie taka prosta sprawa. Ale możliwa i przynosząca nieprawdopodobną satysfakcję.

Piszę to z przekonaniem i doświadczeniem matki prawie 15-letniej córki, z którą nigdy się nie nudzę, z którą urządzamy sobie czasem „korepetycje muzyczne” z Youtuba, poznając wzajemnie to, co nam się podoba, z którą rozmawiamy o książkach szczerze i bez Ferdydurkowego zadęcia, z którą razem oglądamy filmy i bajki, gotujemy, jemy, jeździmy na szoping i na protesty, dla której może nie zawsze mam tyle, czasu, ile by chciała, ale staram się i ona to widzi i docenia. I która wręcz do znudzenia potrafi powtarzać „kocham Cię, mamo”, nie krępując się tego nawet przy koleżankach… Bezcenne!

Przyznam Wam się szczerze, że słysząc płacz tego chłopca i jego „Luuubięęę toooo!”, chciałam kupić mu te borówki i wręczyć, gdy wyjdziemy ze sklepu. Niestety, jak pamiętacie #niewpieprzamsie 😉 To jego rodzic, a mnie nic do tego, jak go wychowuje i czy mały naprawdę lubi borówki, czy po prostu miał akurat klasyczny kryzys wieku dziecięcego 😉 w którym chodzi głównie o to, żeby coś na rodzicu wymóc i robi się to w możliwie najbardziej publicznym miejscu w możliwie najgłośniejszy sposób 😀 (zastanawiałam się też chwilę, czy może to po prostu za drogi zakup, ale zajrzałam do koszyka i biedy w nim nie widziałam).

Też to przerabiałam. Najsłynniejsza akcja to na wakacjach w Sarbinowie, kiedy dwuletnia Ola zobaczyła, jak jej sześcioletni kuzyn świetnie radzi sobie z rodzicami drąc się wniebogłosy bez względu na czas, miejsce i otoczenie społeczne, aż wreszcie uzyskuje dokładnie to, czego chciał. A najbardziej spektakularna – kiedy trzeba było już wyjść z aquaparku, miejsca zawierającego tysiące litrów żywiołu, który w dzieciństwie mojego dziecka spełniał momentami funkcję rodzica zastępczego (gdy np. siedziała godzinami w wannie) 😉

Ale przetrwałam. Przetrwaliśmy z mężem. Ola też przetrwała. Wyrosła, „zmężniała”, jak sama żartuje. Ale jedno się nie zmieniło. Cały czas próbuje. A ja jej cały czas to umożliwiam. Gitara? Proszę bardzo. Keyboard? Czemu nie! Lekcje śpiewu? Jasne! Jazda konna? Sama nawet jako kadra na obozy jeździłam. I tak samo ze wszystkim innym. Moje dziecko nie wybrzydza na jedzenie. Szpinak wcina jak Popeye, a owoce morza – jakby urodziła się na morskiej wyspie. Ale wie też, że nie lubi fasolki po bretońsku czy żurku. Ale nie dlatego że – jak wiele dzieci – tak sobie wymyśliła. Tylko dlatego, że spróbowała, i to nie raz. I przekonała się sama, że nie lubi. I już. Od kilku lat ma swoją pasję, dzięki której objawił się jej do niedawna ukryty, a już dziś wiemy, że największy talent w jej życiu – plastyczny.

Ale nie odkryłaby go, a ja nie pękałabym z dumy widząc, jak odbiera nagrodę za wyraźnie wyróżniającą się pośród innych pracę na konkursie, gdyby nie to, że ktoś dał jej szansę próbować i wspierał, gdy nie wychodziło. Nie narzekał, że gitara leży w kącie. Że wydał kasę na keyboard. Że nie chce jej się już jeździć konno, chociaż jej koleżanka odnosi w tym wielkie sukcesy. Po prostu był.

Bo jak mamy się dowiedzieć, że coś lubimy lub nie, że coś chcemy robić lub nie, że to nam smakuje, a tamto – niekoniecznie, jeśli nie będziemy próbować?

Tak więc, drogi rodzicu „Borówkowego Chłopca”, jeśli przypadkiem kiedyś natkniesz się na ten wpis, albo inny rodzicu – pozwólcie swoim dzieciom próbować, nawet i po sto razy, nawet jeśli wiecie, że czegoś nie lubią (może w końcu polubią, borówki w końcu są zdrowe 😉 ), nawet jeśli zrobią sobie przy tym jakąś krzywdę, nawet jeśli będą przeżywały porażki, nawet jeśli dostaną jedynkę, nawet jeśli ten chłopak czy dziewczyna, według Was, nie jest dla nich… Prawda jest bowiem taka, że choć to Wy wydaliście je na ten świat, jest to już tak naprawdę ich życie. Możecie im tylko pomóc jak najlepiej się w tym życiu odnaleźć. Tylko i aż tyle 🙂

I koniecznie obejrzyjcie ten filmik! 😀

https://www.facebook.com/WallStickersForKids.ie/videos/1216075528463063/

PS 1 Na razie mi rodzicielstwo wychodzi. Ale obiecuję, że przyznam się, jeśli pewnego dnia coś spieprzę 😉 Bo to praca, jak każda inna, podobna trochę do pracy nad związkiem. I tu nie ma weekendów i dni wolnych 😀

PS 2 Przy okazji przypomniał mi się mój inny dziecięco-rodzicielski wpis – ciekawe, że inspiracje pochodzą z tego samego dyskontu. Chyba muszę tam częściej zaglądać 😉

Brak komentarzy


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnij ten wpis: