HOMO SUM… MOJA ŻYCIOWA SPOWIEDŹ

Wady… Kto ich nie ma? Ale kto się do nich przyznaje? Zwłaszcza przed samym sobą? To jedna z najtrudniejszych rzeczy na świecie. Ludzie często mówią: „znam swoje wady”. Naprawdę?

Naprawdę to nawet jeśli je znasz, nic z tego nie wynika, dopóki nie zaczniesz się im przyglądać z uwagą. Jakie są? Czy są powodem, że masz w życiu problemy, że radzisz sobie gorzej, że tracisz ukochane osoby, że odchodzą Twoi przyjaciele, że psują się Twoje związki, że ludzie nie chcą Cię słuchać, że Tobie samemu bywa ze sobą niełatwo, że nie osiągasz celów, że nie umiesz ich wytyczać, że nie chudniesz, nie tyjesz, nie ćwiczysz, za dużo ćwiczysz, że masz kłopoty w pracy, że masz problemy z dziećmi, z mężem, z żoną, z mamą, babcią, teściową, teściem i dziadkiem. Ciotkami i wujkami. Przyjaciółmi. Kolegami z biura czy z taśmy. Tą zbyt miłą ekspedientką w sklepie, obrażoną na cały świat kasjerką. Wszystkim.

Wady są z jednej strony super. To one wspólnie z zaletami sprawiają, że jesteśmy JACYŚ. Kreślą nasz obraz w oczach innych, z którego nie zdajemy sobie sprawy, dopóki czasem nie spojrzymy na siebie cudzymi oczami.

Jak oni nas widzą? Bo nigdy tak, jak my sami siebie. I czy to ważne, jak nas widzą? Bo przecież powinniśmy być przede wszystkim sobą. Akceptować siebie takimi, jakimi jesteśmy. Czuć się dobrze w swoim własnym towarzystwie. Żyć po swojemu. Myśleć, tak jak chcemy myśleć. Słuchać zdania innych, ale szanować własne. Korzystać z ich rad, ale tylko wtedy, kiedy uważamy, że będzie to dobre dla nas.

Ja mam wady. Taaaakie wady, że czasami aż nie wierzę, że jeszcze z nimi żyję.

Najgorsza jest ufność i łatwowierność. W sumie dziwne, bo życie dało mi wystarczająco wiele dowodów i powodów, żeby nie ufać i nie wierzyć. A jednak. Zanim przychodzi sceptycyzm (na szczęście, czasem przychodzi), szarogęszą się ufność i wiara w dobre intencje innych. Zawsze, ale to zawsze zakładam dobre intencje. Możecie mnie więc oczarować uroczą mową i ja w nią uwierzę. I będę potrzebowała dłuższej chwili, zanim dotrze do mnie, czy faktycznie Wasze intencje są dobre, czy złe. Gdy to drugie, zwykle już jest za późno na reakcję i dostaję po dupie 😉

Kolejna moja wada to ogromny problem z przyjmowaniem krytyki. Niby umiem. Bo wiem, że tak. Ale tylko wtedy, kiedy jestem przygotowana, że krytyka może wystąpić. Na przykład wtedy, kiedy wysyłam komuś moją książkę i wręcz oczekuję krytyki, bo wiem, że każda opinia jest na wagę złota pod kątem przyszłej czytelniczej percepcji. Ale kiedy ktoś krytykuje mnie znienacka, a zwłaszcza gdy ta krytyka następuje po czymś, co wymagało ode mnie dużo wysiłku – zamieniam się w walczącą o swoje lwicę. Nawet jeśli nie mam racji 😀

Nieśmiałość… Taaak, wiem… Pewnie nikt z moich znajomych, nawet bardzo bliskich, nie przypisałby mi takiej cechy.

Gdybyście jednak wiedzieli, ile wysiłku kosztuje mnie czasem zwykła rozmowa z kimś, kto mi w jakiś sposób imponuje lub wobec kogo czuję się gorsza (z różnych powodów)… Jeszcze na studiach bałam się odezwać słowem na zajęciach, chowałam się w najdalszych kątach i płonęłam żywym ogniem wydobywającym się z moich policzków, gdy proszono mnie o wypowiedź lub – nie daj Boże – chwalono. I dziwne, bo dzisiaj – kiedy moja córka ma problem z przyjmowaniem pochwał – ja się dziwię. A przecież ona jest identyczna jak ja w jej wieku!

Słaba silna wola 😉 Oj, o tym mogłabym napisać książkę albo stworzyć nowego bloga 😂 Ileż to razy zaczynałam coś i nie kończyłam? Obiecywałam sobie coś i nie dotrzymywałam słowa? Chciałam i zaraz natychmiast znajdywałam powody, „żeby nie”? 😀 Cóż… ciekawe jest to, że kiedy robię coś dla kogoś, to nie ma, że nie dotrzymam słowa, nie ma, że będę wyszukiwać powody, „żeby nie”, nie ma w ogóle opcji, żeby nie zrobić czegoś, o co ktoś mnie poprosi (obojętnie, czy prywatnie, czy zawodowo).

Czemu więc nie umiem zadowalać i sprawiać, że jestem dumna sama z siebie?

I jeszcze coś – ten nieznośny brak wiary w siebie! Dacie wiarę? A jednak! Bo niby co powstrzymuje mnie przez wypełnieniem „nakazu Tkaczyka” – „real artists ship” (prawdziwi artyści wypuszczają swoje dzieła w świat, nawet jeśli narażają się tym samym na krytykę, bo jednocześnie dają sobie i swoim dziełom szansę)? Niby dlaczego nigdy do końca nie wierzę, kiedy ktoś mnie chwali? Niby dlaczego nie umiem sobie powiedzieć „yes, you can!” I niby dlaczego tak często tutaj piszę w tonie „yes, you can”. Bo tym samym siebie samą zagrzewam do walki 😀 😂

Cóż… Nobody’s perfect! Ta stara prawda wygłoszona w jednej z najsłodszych komedii wszech czasów „Pół żartem, pół serio” każe mi jednak cieszyć się z moich wad. Choć źle mi czasem z nimi – na przykład wtedy, kiedy wkurzam się na córkę, że w domu jest bajzel (zwłaszcza na podłodze – tę moją schizę już znacie), a przecież nie jestem, nie będę i nawet nie chcę być perfekcyjną panią domu (no bo… wiadomo, że tylko nudne kobiety… itp. itd.). Albo kiedy nawet mnie łatwiej byłoby powiedzieć: „ok” albo „tak jest” albo „masz rację”, niż wykłócać się o rzeczy, które w perspektywie życia są zupełnie nieistotne.

Z drugiej strony… dzięki moim wadom i ich świadomości i ciągłej pracy, żeby – nie, nie żeby się ich pozbyć, bo to moim zdaniem jest prawie niemożliwe, ale żeby nad nimi chociaż trochę panować – wiem, że jestem prawdziwa.

Jestem sobą i jestem, jaka jestem.

I czasem mi z tym źle, a czasem zajebiście. I czasem żyje mi się cudownie, a czasem mam ochotę nie żyć. I czasem nie potrzeba mi nikogo, by żył razem ze mną, a czasem nie wyobrażam sobie starzeć się samej. I mam jeszcze i tę wadę, że nigdy, ale to nigdy nie tracę nadziei. Contra spem…

PS No i wady fizyczne… Ma je każdy. Ja też. I czasem ciężko z nimi żyć. Kiedy nie byłam samotna, one nie istniały. Czy to logiczne? Nie wiem, ale tak było. A jak Wy myślicie? I jak Wy dajecie sobie z nimi radę?