TEN PIERWSZY RAZ (2)

Pamiętacie, jak pisałam o swoim pierwszym razie?… Wykorzystałam święta, żeby i moja mama jakiś wreszcie zaliczyła 😉 Broniła się, bała, prawie że uciekała. Ale zabarykadowałam drzwi i nie popuściłam. Odwoziłam ją do domu szczęśliwą, uśmiechniętą, z planem na więcej i… na jeszcze więcej.

Bo skoro już udało mi się nauczyć ją podstawowej obsługi smartfona, to czas skończyć z tym „weź, zobacz, bo jakiś SMS mi tu przyszedł”. „Koniec z tym” – zakomunikowałam mamie dzisiaj po obiedzie i posadziłam na sofie w celach pobrania dalszej nauki. W sumie niedługo się opierała, bo miałam świetny argument. Sąsiadka, którą bardzo lubi, przysłała jej SMS-owe życzenia świąteczne, a mama ani nie umiała ich odczytać, ani na nie odpisać. Mimo pokusy, mama nadal jednak opierała się, twierdząc, że nie da rady, że nie potrafi, że to za trudne.

„Mamo, pamiętasz, jak się bałaś smartfona?” – zapytałam więc dodatkowo.

„No, a teraz Stacha mówi, że ona się nigdy nie nauczy takich przesuwanych telefonów, a ja jestem od niej starsza! No to jej mówię, że chyba ja jestem mądrzejsza…” – chwyciła przynętę 😉

„A pamiętasz, jak na początku było trudno i się myliłaś?” – kontynuowałam.

„No, pamiętam”.

„A teraz się mylisz?”

„No, nie…”

Tak więc przystąpiłam do dzieła, a gdy mama pisała do mnie jednym palcem pierwszego w swoim życiu SMS-a

„Corko gotuj obi ad”

ja zakładałam jej konto na Facebooku. A potem zapraszałyśmy znajomych. Zanim ją odwiozłam do domu, ogarnęłyśmy jeszcze robienie zdjęć smartfonem i założę się, że teraz właśnie lata za moimi bratankami, a swoimi wnukami, z którymi mieszka, i foci ich 😉

Niedawno spotkałam ciekawego trenera. Facet koło pięćdziesiątki, za którego po zobaczeniu jego CV (szkolenia dla urzędników, samorządowców, nauczycieli…) nie dałabym pięciu złotych. Przekonała mnie do niego koleżanka, również trenerka, opowiadając o tym, jak szkoliła wymiennie z nim tę samą grupę ludzi. Najpierw był on, a potem ona, a po przerwie ci ludzie zapytali, czy jest szansa, żeby to on, zamiast niej, poprowadził szkolenie. Zgodziła się, a

jej opowieść była dla nas (dla mnie i szefowej) najlepszą rekomendacją.

Potem on, Wiesław, szkolił nas. I trzeba przyznać – miała rację. I ta grupa ludzi – też. Ale nie dlatego o tym piszę. Piszę o tym, dlatego że Wiesław opowiadał o tym, jak dawniej wszystkiego, co umieliśmy, uczyliśmy się od rodziców i dziadków. A dziś?… To rodzice i dziadkowie uczą się od nas. Jak bardzo zmienił się świat! Jak mocno odwróciły role! Jak ciekawa zrobiła się wymiana międzypokoleniowa, gdy można wciągnąć rodziców i dziadków w swój świat, przenieść odrobinę w przyszłość, a nie trzymać w przeszłości. Dla mnie to najlepsza nauka z końcówki tego roku. I już wiem, czemu tak lubimy z moją córką starszych ludzi i dlaczego ona tak lubi rysować ich twarze… Bo są piękne!

***

Epilog

Moja mama w samochodzie: „Oooo, to ja teraz będę ćwiczyć! Nie będę się bać, że robię błędy. A potem może mi pokażesz tego fejsbuka!” Jej radość – bezcenna. Mnie kosztowało to tylko godzinę cierpliwości 😀

CO SIĘ ZE MNĄ STAŁO?

Kilka osób zapytało mnie o to ostatnio. No, trochę ubarwiłam 😉 Zapytali dokładnie, co się ze mną dzieje, co się dzieje z moim blogiem, dlaczego nie piszę, co z moją książką, którą przecież miałam wydać w tym roku, a już się kończy… Tak właśnie zapytali. Ale jak chwilę nad tym podumałam, to myślę sobie, że pytanie powinno właśnie brzmieć „co się ze mną stało?” Piszę to dzień po tym, jak mój blog przestał istnieć, bo zapomniałam opłacić fakturę za domenę. Tydzień po tym, jak wróciłam z przedostatniego wyjazdu służbowego i tydzień przed tym, jak pojadę na ostatni w tym roku. Rok po tym, jak zżymałam się na moim prywatnym koncie na FB na to, że ludzie oceniają swoje życie w perspektywie roku – gorszy, lepszy, niech się skończy, niech się zacznie… A dziś myślę, że moja australijska Magda miała rację, kiedy skomentowała ten post, że niby mnie rozumie, ale dalej będzie sobie wierzyć po swojemu, że nowy będzie lepszy. Jej jest. A mój?…

Mój rok jest naprawdę dobry. Zawodowo wręcz wspaniały.

Tu awansowałam, tam otworzyłam własną firmę, którą od dawna chciałam mieć i która pomaga mi spinać różne ciekawe projekty, jakie robię. I tu sama z siebie zakpiłam, bo nazwałam ją, tę firmę, Fabryka Słowa. I od tamtej pory ANI SŁOWA. Mój ostatni wpis był z krótkich bieszczadzkich wakacji przed ostatecznym odstawieniem Oli do artystycznej szkoły w Nałęczowie, skąd miałam wrócić, cieszyć się większą ilością czasu dla siebie, czasu na pisanie, czasu na nicnierobienie, czasu na życie.

Jak widać, nie cieszę się. Asia, moja optyczka z dzierżoniowskiej Optyki Deka, mówi, że podświadomie robię wszystko, żeby nie wracać szybko do domu. Nie wierzę Asi. W domu co wieczór czeka na mnie przecież uroczysty komitet powitalny założony w przedpokoju przez Roxy i Pompona, moje dwa szarobure dachowce, przed którymi rano uciekam, żeby nie patrzeć w ich smutne ślepka, a wieczorami zdarza się, że zasypiam w salonie, bo takie mam wyrzuty sumienia, że siedzą w domu całymi dniami same (do sypialni nie mają wstępu, bo mój kręgosłup tego nie wytrzymuje 😉 ). Komitet powitalny jest też pożegnalny, kiedy w salonie ląduje walizka, do której się pakuję przed rozlicznymi wyjazdami. Komitet pożegnalny nie lubi walizek. Walizki zostałyby najchętniej osikane ze wszystkich stron i jeszcze w środku. Walizki oznaczają, że opiekun będzie dochodzący, jak moja mama, albo – przy długich wyjazdach – będzie moim siostrzeńcem, który nie jest przecież ani mną, ani Olą. Chociaż całe szczęście, że jest 🙂

Jak widać, nie mam czasu ani na pisanie, ani na nicnierobienie, ani na życie.

Czas dla siebie narzucam sobie siłą, np. na – nomen omen – siłowni, na którą chodzę dwa razy w tygodniu i staram się nie opuszczać. Zresztą boję się Tomka, mojego trenera, którego znam od kilkuletniego łebka, ale uwierzcie mi, że na siłce NaSportowo nie śmiem mu się sprzeciwić 😉 Albo kiedy chodzę na rosyjski do domu przy cmentarzu do żony naszego lokalnego popa. Albo gdy wracam do domu tak zmęczona, że mimo że w głowie coś buczy, że powinnam popracować, zagłuszam to Netflixem albo muzyką i książką, i wtedy nawet zostawiam komitet powitalno-pożegnalny samotny w salonie. I zasypiam oglądając serial albo czytając książkę.

I teraz pewnie pomyślicie, że jestem strasznie nieszczęśliwa. Otóż nie. Mam wspaniałą pracę. Ciekawe życie zawodowe. Otaczam się świetnymi ludźmi. W rozwoju osobistym poczyniłam postępy większe niż przez całe dotychczasowe życie. Widziałam piękne miejsca, o których nie sposób zapomnieć, jak bieszczadzkie połoniny, Moskwa i jej niesamowite metro, czy kijowskie Złote Wrota. Przejechałam tysiące kilometrów za kółkiem mojego ukochanego Saaba. Moja córka uczy się we wspaniałej szkole. A przede mną perspektywa kolejnych ciekawych zawodowych wyzwań i wyjazdów. Pożegnań i powitań.

Czegoś w tym wszystkim jednak brak. W samym, kluczowym środku tej układanki wciąż jest puste miejsce na mały puzzel, który może ją dopełnić.

Bo nie zakończę tego roku, tak jak to sobie wyobraziłam przed rokiem, w towarzystwie przystojnego bruneta gdzieś w górskiej chatce. Ani jeszcze bardziej przystojnego blondyna gdzieś nad ciepłym morzem. Choć nie brakuje mi kolegów ani przyjaciół, i to najlepszych na świecie, jak Ania, która na wieść, że przystojnego bruneta i jeszcze przystojniejszego blondyna znajdę sobie w sylwestra na Netflixie we własnej sypialni, wyciągnie mnie, jak przed rokiem, gdzieś na stok i napoi grzańcem. Brakuje mi jednak tego jednego puzzla. I nie wiedzieć, czemu, te pytania o to, co się ze mną dzieje itd., doprowadziły mnie do takiej konkluzji. A właściwie… wiem, czemu. Bo permanentny brak czasu na życie powoduje brak czasu… na życie. Na jego ułożenie sobie. Na podzielenie tych nędznych resztek wolnego czasu z kimś, z kim jest szansa, że mogłabym je pomnożyć.

Magda, zmądrzałam. Ten rok jest wspaniały, ale czegoś w nim ewidentnie brak.

W przyszłym, na 45. urodziny, na pewno dostanę w prezencie ten brakujący puzzel. I tego będę się trzymać. A tymczasem, moi drodzy czytelnicy, jeśli ktoś z Was jeszcze po tak długiej przerwie mnie czyta… pierwsze przed-noworoczne postanowienie: co najmniej jeden wpis na tydzień. Przecież mam tak wiele ciekawych rzeczy do o-powiedzenia 🙂

PS A co z moją książką? Wysłałam do wielu wydawnictw. Milczą. Tak więc prawdopodobnie jestem grafomanką i powinnam bardziej popracować nad swoim pisaniem, jeśli chcę spełnić to marzenie, zanim umrę 😉 A że zostało mi na to mniej niż do tej pory przeżyłam, bo wg tegorocznych badań GUS-u kobiety w Polsce żyją średnio 81,9 lat, to trzeba spiąć poślady i zabrać się do roboty! Samo się nie napisze 😀