Skip to content

Spotkania z Azją. Teme

Na Teme (czyt. Timi) wpadamy na Jalan Alor. I to dosłownie. Zachodzi nam drogę, co jednak robi bardzo uprzejmie i później stwierdzę, że też z niezwykłą gracją. Uśmiecha się szeroko i proponuje, żebyśmy zjadły kolację w restauracji jego szefa Noi. Oferują kuchnię tajską. Teme jest jednym z dziesiątek, jeśli nie setek naganiaczy zatrudnianych przez właścicieli tamtejszych restauracji i barów, aby przyciągali klientów. Naganiacze nie są jednak tylko od tego. Pełnią również rolę kelnerów. I to tak nadskakujących klientom, jak nigdzie indziej. Wiadomo – zadowolony klient wróci. A nawet poleci innym. Niezadowolony – przeciwnie.

Wiek Temego określam jako… nieokreślony. Jego ostre rysy twarzy i szczupła sylwetka utrudniają ocenę. Teme nie ma rodziny. Mieszka ze znajomymi. Trudno z nim zresztą porozmawiać. W restauracji jest bardzo zajęty. Wszędzie go pełno. Myje stoliki, ustawia krzesła, przyjmuje zamówienia. Nasze zapisuje bardzo uważnie. W tym tłumie gości łatwo o pomyłkę. Ta z kolei może go drogo kosztować.

Kiedy udaje mi się z nim chwilę porozmawiać, dowiaduję się, że pochodzi z Tajlandii. W Kuala Lumpur mieszka od 12 lat. Od dwóch pracuje u Noi. Jest bardzo zadowolony. Mówi, że tej pracy nie zamieniłby na inną. Dlaczego? Spotyka ludzi. Lubi Jalan Alor. Lubi ten tłum i swoją pracę. Cieszy się z każdego namówionego klienta i… to widać!

Sposób, w jaki nas obsługuje, jest szokujący. Biegając między ciasno ustawionymi stolikami, obsługując wraz z kolegą i koleżanką jeszcze od kilkunastu do kilkudziesięciu gości, i tak zauważy, że w naszych szklankach kończy się piwo i jak spod ziemi wyskoczy, żeby go dolać. Jego uwadze nie umknie żadna brakująca serwetka. Albo że postanowiłyśmy jeść krewetki rękami. W 10 sekund na naszym stoliku ląduje miska z wodą i plastrami cytryny. Nie tylko on jest tak niesamowity. Jego koleżanka stojąca za ladą zauważa, że z gorąca co chwila podnoszę włosy na karku, jakbym chciała je związać, wychodzi zza lady i podaje mi gumkę-recepturkę. Niesamowite!

 

Jedzenie u Noi jest pyszne. Teme wspaniały. Ale Jalan Alor jest baaardzo długa. Gdy po obfitej kolacji wędrujemy dalej, postanawiamy, że jutro spróbujemy czegoś innego. Niestety, następnego dnia tłum jest tak dziki, że nie sposób znaleźć kawałka wolnego stolika. Idziemy więc do Temego, licząc, że będzie nas pamiętał. Pamięta. U Noi tłum równie dziki, ale w 3 minuty nagle pojawia się dodatkowy stolik, a Teme, szczęśliwy, że ma kolejnych gości, którym będzie mógł wystawić rachunek, od którego ma prowizję, obsługuje nas z jeszcze większym poświęceniem niż dzień wcześniej. Dostaje napiwek. Dla takich właśnie chwil stara się każdego dnia.

Brak komentarzy


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnij ten wpis: