A co, jeśli…

A co, jeśli Ci powiem, że właśnie kończy się Twój ostatni dzień życia? Że już więcej się nie obudzisz? Że nie powitasz upalnego albo deszczowego poranka i nie ponarzekasz na jedno albo na drugie? Co jeśli powiem Ci, że jutro kogoś, z kim od dawna odkładasz spotkanie, rozmowę, już nie będzie? Co, jeśli Ci powiem, że te wszystkie poświęcenia, które masz na swoim koncie, bo na coś odkładasz, jutro nie będą miały znaczenia, bo stracisz przez nie coś znacznie ważniejszego niż nowy samochód, własne mieszkanie czy na co tam jeszcze odkładasz…

Ludzie lubią odkładać pewne rzeczy „na później” i planować pewne rzeczy „w przyszłości”. Jedni odkładają na mieszkanie, poświęcając temu niemal wszystko. Inni odkładają ważne rozmowy, bo przecież „jest jeszcze czas”. Jeszcze inni odkładają decyzje, które noszą w głowie od miesięcy (a może i lat), bo przecież nigdy nie jest odpowiedni moment. Ci odkładają pieniądze, tamci odkładają zmiany, a inni – ważne rozmowy. A wszystko to ma związek z czymś, na co ani ci, ani tamci, ani inni nie mają kompletnie wpływu. Z życiem… 

I to tak działa, bo to są ludzie. To jesteśmy my. Tacy byliśmy i tacy będziemy. Będziemy tymi, tamtymi i innymi. Będziemy odkładać. I potem żałować. Albo przeciwnie – cieszyć się, że się nam udało.

Rok temu poświęciłam tak wiele, żeby spełnić swoje marzenie o wyprawie na Bali, że nawet nie macie pojęcia. Odchorowałam to jeszcze przed samym wyjazdem. Totalnym przepracowaniem, skokami ciśnienia, wizytami u przeróżnych lekarzy i trwającym do dzisiaj nieprzerwanie szumem w uchu. Czy gdybym tak nie harowała „na to Bali”, to by się też wydarzyło, nie wiem. Ale nie chcę właściwie o tym myśleć. Bo spełniłam to marzenie. Ogromne marzenie, które dzięki ciężkiej pracy mogłam spełnić. I jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa.

W tym roku odkładałam wszystko inne, żeby spełnić kolejne marzenie – skończyć kurs projektowania i aranżacji wnętrz. Szczególnie na ostatniej prostej, kiedy szykowałam się do egzaminu, wszystko było „na później”. „Po 9 czerwca” mówiłam każdemu, kto chciał ode mnie coś, co wymagało ode mnie znalezienia dodatkowego czasu. I zrobiłam to. Skończyłam kurs, i to z ogromnymi pochwałami i zagrzewaniem, żebym coś dalej w tym kierunku robiła. I jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa.

Właściwie co roku mam coś, co sprawia, że coś innego odkładam. Ale wiecie co? Są dwie rzeczy, których nigdy nie powinniśmy odkładać „na później” ani na „w przyszłości”. To my sami i nasze relacje z drugim człowiekiem. Te moje opisane wyżej odkładanie z powodu marzeń było jednocześnie czymś, co robiłam dla siebie i momentami… kosztem siebie. Bo co, gdybym w jednej z tych gonitw po prostu padła? Co wtedy? Może bym już dzisiaj o tym nie pisała? Ale u takich ludzi z ADHD, jak ja, chyba takich rzeczy nie da się wyeliminować. Kiedy kończę jedno, znajomi pytają: „co będzie następne?” Tak to u mnie działa 😅 Ale tłumaczę sobie, że po prostu chcę z życia wycisnąć jak najwięcej, przeżyć jak najwięcej, zobaczyć jak najwięcej…

Ta druga rzecz jednak… Drugi człowiek… Na to nie ma i nie może być wymówek. Nowy samochód, miliony na koncie, piękny dom czy cudnie wyremontowane mieszkanie nie usiądzie przy Twoim łóżku w chorobie i nie potrzyma Cię za rękę. Nie przytuli, gdy będziesz mieć doła. Nie pomilczy, gdy nie chce Ci się gadać. Nie popłacze na filmie i nie zmęczy się z Tobą w czasie górskiej wspinaczki. Nie będzie się się z Tobą śmiać właściwie z niczego. Ani kląć, właściwie też na nic. Nie zje z Tobą najlepszego jedzenia w życiu, ani najgorszego. Nie wypije butelki wina na plaży…

Wspomnienia z Bali czy satysfakcja ze spełnienia marzenia o kursie projektanta są moje i będą ze mną już zawsze. Ale nie byłyby takie same, gdybym nie mogła tej radości z nich dzielić z innymi ludźmi. Na Bali poleciałam z przyjaciółką i dla nas obu była to wyprawa życia. Kurs skończyłam z grupą fajnych kobiet i każda z nas wspaniale się wspierała przez cały ten czas, aż do egzaminu… A potem miałam o tym komu opowiadać. Nie, żeby się chwalić. Z radości. I mam szczęście otaczać się ludźmi, którzy cieszą się z tego tak samo jak ja (moja wyjątkowa od zawsze rodzina, moi cudowni przyjaciele, moje kochane dziewczyny z pracy) i Wy też, bo wielu z Was nawet nie znam, a jednak czytaliście to i cieszyliście się ze mną.

Jeśli się rozejrzycie, zobaczycie jednak wiele przykładów, kiedy „na później” i „w przyszłości” zmieniają się w „za późno”. Nie pójdziecie z nim czy z nią na ten koncert, który nie do końca Wam pasował z terminem, na ten spacer, nad który zwyczajnie nie chciało Wam się iść, nie pojedziecie na ten wspólny wyjazd, na który ciągle Wam się wydawało, że jeszcze znajdziecie czas. Nie powiecie jej albo jemu, że są dla Was ważni. Nie powiecie jej czy jemu, że ich kochacie… Nic już nie zrobicie i niczego już nie powiecie, bo nie będzie z kim i komu… Albo Was… nie będzie. Tak może być. To nie jest nic dziwnego. To dzieje się każdego dnia. Dziś są, jutro ich nie ma. Dziś jesteś, jutro…

Zostawiam Was z tą refleksją w tym w sumie trudnym dla ludzi i człowieczeństwa czasie, ale jednocześnie czasie, który powinien nas wszystkich skłaniać do tej refleksji. Człowiek. To jest to, co się liczy. Nic więcej nie jest tak ważne. Tylko Ja i Ty. Bliskość. Intymność. Ale też codzienność i zwyczajność. I nawet czasem nijakość. Bo z drugim człowiekiem wszystko to zyskuje.

PS 1 No, dobrze… jeszcze może nasze zwierzaki. Ich strata boli tak samo. Ich pojawienie się cieszy tak samo. I tak samo cudownie towarzyszą nam przez życie, dają radość, ciepło, miłość i przywiązanie. Tak, zdecydowanie – zwierzaki też ☺️

PS 2 Zdjęcie, które towarzyszy temu wpisowi, zrobiłam na Bali, tuż przed wschodem słońca. Najpiękniejszym, jaki w życiu widziałam…