KSIĘŻNA W KAWIARNI

Dawno, dawno temu, gdy w świdnickim kinie „Gdynia” odbywała się jeszcze cudna impreza pod nazwą Konfrontacje Filmowe, uczęszczałam na nie regularnie wraz z moją śp. koleżanką Kasią, z którą codziennie długo błądząc ulicami omawiałyśmy każdy obejrzany film. Wśród nich był amerykańsko-niemiecki „Bagdad Cafe”, który zrobił na mnie tak wielkie wrażenie, że do dziś często przychodzą mi do głowy sceny z tego magicznego filmu. Czasem w zupełnie nieoczekiwanych kontekstach… A więc dziś – przy okazji Trzech Króli – będzie o czarach i książętach, a właściwie księżnych. Znaczy jednej księżnej… Ale po kolei.

„Bagdad Cafe” to poniekąd film drogi, choć droga ta właśnie kończy się w zapomnianym przez Boga i ludzi, położonym pośrodku pustyni Mohave, motelu o nazwie równie egzotycznej jak jego „zawartość ludzka”. Nie będę go opisywać, bo warto ten obraz obejrzeć samemu, a wciąż jeszcze krąży gdzieś po sieci (nie mylić z serialem nakręconym później na jego podstawie). Wspomnę tylko, że do tej przedziwnej kawiarni z zepsutym automatem do kawy dociera samotna, konserwatywna Niemka, która postanawia wprowadzić w nim niemiecki ordnung, po czym nagle sama ulega jego czarowi, sama też zaczyna… czarować. Samotna droga doprowadza ją do zmiany życia nie tylko własnego, ale też wszystkich mieszkańców „małej kawiarni na drodze z Vegas donikąd” (specjalnie do tego filmu Jevetta Steele zaśpiewała nominowaną do Oscara piosenkę „Calling You”, którą właśnie cytuję).

Film jest naprawdę przecudnej urody. Pokazuje, jak nawet jedna podróż może zmienić nasz sposób widzenia świata, a bywa, że i całe życie. Dlatego pewnie tak lubię filmy drogi i zapewne też dlatego często, gdy tylko mogę, w krótszą lub dłuższą drogę się wybieram. Ostatnio ciągle dokądś jeżdżę i wracam, a chwilowo nawet nie mieszkam w Świdnicy. Codziennie więc (prawie) dojeżdżam. Każdego dnia przebywam ten mały kawałek drogi tam i z powrotem, żeby dotrzeć do pracy, pozałatwiać sprawy czy zajrzeć do domu. Dzięki temu z innej nieco perspektywy, trochę oderwanej od naszej świdnickiej rzeczywistości, z pewnego dystansu patrzę na to, co dzieje się w moim rodzinnym mieście.

A tu okazuje się, że i tam też wyprawiają się czary… Wyczarowała nam się oto księżna. Skąd to wiem? Jest taki fanpage na FB Świdnica Watch, który obiecuje, że będzie się nowej władzy przyglądał (jak i ja). I znalazłam tam taki oto wpis:

„Prezydent Świdnicy Beata Moskal-Słaniewska nie podjęła jeszcze decyzji odnośnie powołania nowego dyrektora Lokalnej Organizacji Turystycznej – decyzja ta zapadnie po spotkaniu z władzami LOT, które pozwoli przeanalizować dotychczasowe zadania organizacji i podjąć stosowne rozstrzygnięcia”
Ewa Dryhusz, Biuro Prasowe Urzędu Miejskiego w Świdnicy

Na stronie internetowej stowarzyszenia Lokalna Organizacja Turystyczna „Księstwo Świdnicko-Jaworskie” http://www.ks-j.pl wymienionych jest 26 członków, z których każdy na walnym zgromadzeniu ma 1 głos. Również 1 głos posiada Miasto Świdnica. Pozostałych 25 członków nie będzie brało udziału w decyzjach Pani Prezydent?

No i jakbyście to odczytali? Czary! Oto mamy miasto, w którym jeden głos liczy się za kilkadziesiąt innych. Oto rządzi w nim niepodzielnie księżna, która może więcej niż inni. Książęcość w sumie by się zgadzała, wszak LOT ma przydomek „Księstwo”, więc i książę, i księżna być  w nim powinni (swego czasu w „WŚ” wybieraliśmy takowych), a jednak coś tu jest nie tak…

Trudno przecież uwierzyć, że inteligentna osoba albo nie umie liczyć, albo (no, to już byłby wstyd straszny) jej otoczenie nie ma pojęcia o tematach, w których się wypowiada, albo ona sama uwierzyła, że jest wszechwładną księżną, która raz wybrana, może wszystko. Dotarła tam, dokąd dążyła przez całą swoją życiową drogę i teraz wprowadza swój ordnung, jak Jasmine w „Bagdad Cafe”, tyle że Niemka była bohaterką pozytywną 😉 Ciekawa jestem, co na to pozostali członkowie LOT-u.

Informacja cytowana przez Świdnica Watch pochodzi najwyraźniej z komunikatu Biura Prasowego i jest częścią większej całości, cytowanej na wszystkich lokalnych portalach, a dotyczącej zmian na stanowiskach (niestety, po zmianie rzecznika w magistracie wycięto mój adres z listy mailingowej, więc już komunikatów nie dostaję). Wychodzi więc na to, że to BP zaliczyło merytoryczną wpadkę wielką niczym Rów Mariański, przypisując swojej pryncypałce moc iście książęcą. Tyle że obecne księstwo to jedynie powstała za zgodą różnorodnych samorządów i przedsiębiorców oraz osób fizycznych organizacja pozarządowa. A czy jej członkowie także ulegną świdnickim czarom? Pożyjemy, zobaczymy.

PS Co?… Myśleliście, że pazur mi się stępił i znów będę przynudzać o życiowych drogach i ścieżkach? Czasem będę. Ale bez przesady! 😉

LA VITA E BELLA…

Alternatywna rzeczywistość… Słyszeliście o takiej? Ja tak – w powieściach czy filmach sci-fi, choć jeden był wyjątek – film nieprawdopodobnego Roberto Benigniego „Życie jest piękne”, w którym ojciec z miłości do syna, gdy obaj trafiają do obozu koncentracyjnego, tworzy dla niego alternatywną rzeczywistość w prawdziwym świecie, zapewniając, że właśnie znaleźli się w grze o lepsze życie…

Kiedy słyszę wieści dochodzące z miejskiego magistratu, zastanawiam się, czy i my nie zostaliśmy wmontowani jako pionki w grę o lepsze życie. Czyje? No, przecież nie nasze. Nowych radnych? Nowej pani prezydent? Leśnych harcowników z SLD, których długie brody wyhodowane w śródleśnych pustelniach nagle zostały ogolone, a dziadki rozpanoszyly się w urzędowie i już nie ma pewności, czy to demokratycznie wybrana pani prezydent jest prezydentem, czy może eksprezydent Markiewicz Adam (bo w jego czasach najpierw się pisało nazwisko), który ją wspiera i doradza i prowadzi przez tę grę?…

A więc zastanawiam się, czy nie wtłoczono nas do jakiejś alternatywnej rzeczywistości, czy wynik wyborów, który znamy, jest prawdziwy, czy ktoś nam właśnie wmawia, że Kopernik była kobietą 😉 Czy dwuosobowe przesłuchania prowadzone w magistracie to tylko tak na początek, żeby pan nieformalny doradca formalnej pani prezydent pomógł jej się ogarnąć w nowej rzeczywistości, czy też może to alternatywna rzeczywistość, o jakiej nam w kampanii wyborczej nie powiedziano. A jeśli tak, to o co toczy się ta gra? Bo na pewno nie o życie, jak w tragikomedii Benigniego…

Jeśli o mnie chodzi – odpuszczam. Będę się jednak przyglądać tej grze z wielką ciekawością. I znów powtórzę to, co kiedyś – obym się pozytywnie rozczarowała, bo to będzie oznaczało, że na zmianach zyskuje miasto, w którego samym sercu mieszkam.

A poza tym? Kuba i USA wznowiły stosunku dyplomatyczne. Jest nadzieja na pozytywne zmiany. Akcja „Podziel się!” wkracza w decydującą fazę. Liczba firm i osób, które się w nią w tym roku włączyły, przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. „Ida” wraca na polskie ekrany i znów zobaczymy wyraz polskiej teorii względności, gdy Polacy ruszą do kin na ten film, chociaż przed nagrodami i nominacjami mieli go w dupie. A ja… choć lubię gotować, cieszę się, że tym razem nie będę lepić uszek czy smażyć karpia, tylko wsiądę w samochód i pierwszy raz w dorosłym życiu pojadę „na gotowe” – do mojej alternatywnej rzeczywistości, w której jako dziecko spędzałam każde wakacje i gdzie nie byłam… 25 lat! Prawdziwa podróż do przeszłości 😉

Życie jest piękne! Jeszcze tylko czekam na „buongiorno principessa” 🙂

FESTIWAL REŻYSERII FILMOWEJ – JAKIE HORYZONTY? ;)

Dzisiaj wyjątkowo nie mój wpis. Udostępniam apel, który wysłał m.in. do mnie (i chyba też do mediów, ale coś nie widzę, żeby publikowały) Stanisław Dzierniejko, pomysłodawca, producent i dyrektor Festiwalu Reżyserii Filmowej w Świdnicy. Udostępniam, bo podpisuję się pod każdym słowem. W Świdnicy jest miejsce i na FRF i na świetny Festiwal Filmów Dokumentalnych Okiem Młodych. Ale do tego trzeba mieć szerokie horyzonty, a nie perspektywę ściągnięcia do miasta popłuczyn z Festiwalu Nowe Horyzonty ;)

 

Szanowni Świdniczanie,

Kiedy osiem lat temu zwróciłem się do władz miasta z propozycją zorganizowania jedynego na świecie festiwalu poświęconego sztuce reżyserii filmowej, szczerze powiem, nie liczyłem na to, że Świdnica zdecyduje się na ten ryzykowny krok. Pamiętam, jak ludzie z branży pukali się w czoło i mówili, że chyba postradałem zmysły chcąc robić festiwal takiej rangi w mieście, w którym nie ma nawet kina z prawdziwego zdarzenia.

Pierwsza edycja mimo wszystko się odbyła i mówiąc delikatnie – ku zadowoleniu przeciwników pomysłu – spotkała się z umiarkowanym zainteresowaniem widzów. Na spotkanie z Panem Prezydentem, podsumowujące pierwszy Festiwal Reżyserii Filmowej, szedłem z teczką pełną krytycznych opinii ze strony mediów i opozycyjnych radnych. Druga teczka zawierała propozycje gruntownych zmian i nowe pomysły, które miały zapewnić sukces imprezie.

Przez całą drogę z Wrocławia do Świdnicy nurtowało mnie pytanie, na którą teczkę Prezydent się zdecyduje. Czy ulegnie wszechobecnej krytyce i wybierze święty spokój, czy może podzieli mój optymizm i – już bardzo ryzykując- da mi jeszcze jedną szansę.

Teraz, po siódmej edycji, obaj nie żałujemy, że wzajemnie sobie zaufaliśmy. Pełne sale, wspaniali, usatysfakcjonowani widzowie i znakomici goście- tak dziś wygląda świdnickie święto filmu. Święto miasta i publiczności, której nie przeszkadza, że musi stać w stumetrowej kolejce po bezpłatne wejściówki. Festiwal to także prestiż i coraz większa liczba nagród, które zdobywa Festiwal Reżyserii Filmowej. Z pełną świadomością mogę dziś powiedzieć, że to przede wszystkim zasługa Pana Prezydenta Wojciecha Murdzka, człowieka, który osiem lat temu podjął odważną decyzję.

Ale to także mój osobisty powód do dumy. Zaledwie kilka tygodni temu zdobyłem bardzo prestiżową nagrodę „PROFESJONALISTA ROKU 2014“. W tekście laudacji Związku Artystów Scen Polskich, który zgłosił moją kandydaturę można przeczytać: „Stanisław Dzierniejko potrzebował zaledwie trzech lat, żeby z nieznanej nikomu filmowo Świdnicy, zrobić stolicę reżyserii filmowej, do której masowo zjeżdżają najlepsi reżyserzy…”

Dlatego z zaskoczeniem teraz czytam, że Pani Radna Beata Moskal – Słaniewska, która aspiruje do roli Prezydenta, ma inny pomysł na filmową Świdnicę. Chce odebrać świdniczanom ich ukochany festiwal i zastąpić go, jak to powiedziała w jednym z wywiadów, o wiele, wiele lepszym Festiwalem Filmów Dokumentalnych „Okiem Młodych“ oraz nawiązać współpracę z festiwalem Nowe Horyzonty. W tym momencie przypomina mi się scena z filmu „Wyjście awaryjne“ w reż. Romana Załuskiego, w której pani naczelnik Gminy widząc olbrzymią kolejkę przed sklepem mięsnym, wpada na genialny pomysł: „żeby zlikwidować kolejkę, trzeba zamknąć sklep“.

Nie mam nic przeciwko filmom dokumentalnym czy niszowemu, egzotycznemu kinu np. o wypasie kóz w Azerbejdżanie, jednak czy rzeczywiście tego chcieliby świdniczanie? Czy takie pomysły faktycznie mają służyć mieszkańcom, miłośnikom kina i tym, którzy ten jeden raz w roku mogą sobie pozwolić na bezpłatne wyjście do kina, na spotkanie z wybitnym twórcą i swoim ulubieńcem z ekranu?

I ostatnia kwestia, którą często podnosi Pani radna Słaniewska. Chodzi o wysokie, zdaniem radnej, wynagrodzenie za moją pracę. Po pierwsze, nie jest to wynagrodzenie moje, ale firmy, którą prowadzę. Po drugie, miasto Świdnica przeznacza na festiwal kwotę 230 tysięcy złotych, z których moja firma nie otrzymuje nawet jednej złotówki. Po trzecie, wynagrodzenie mojej firmy zależy od hojności donatorów, których muszę sam pozyskać. Po czwarte, podam tylko kilka przykładów budżetów festiwali filmowych, które odbywają się w Polsce:
– Festiwal Nowe Horyzonty – 10 milionów złotych.
– Gdynia Film Festiwal – 5,5 miliona złotych.
– Festiwal Camerimage – 6 milionów złotych.
– Festiwal Filmów Animowanych – 1,2 miliona złotych.
– Festiwal Filmów Rosyjskich – 1,35 miliona złotych.
– Krakowski Festiwal Filmowy – 2,3 miliona złotych.
– Festiwal Filmu i Sztuki – 1,6 miliona złotych
– Festiwal Reżyserii Filmowej – 230 tysięcy złotych.
Jeśli chodzi o przelicznik budżetu festiwalu na ilość widzów, Festiwal Reżyserii Filmowej plasuje się na pierwszym miejscu w Polsce, wręcz deklasując pozostałych rywali.

Nie jestem mieszkańcem Świdnicy i nie mam wpływu na to, kto będzie decydował o losach tego miasta, jego rozwoju i propozycjach kulturalnych dla mieszkańców. Tylko symbolicznie mogę oddać mój głos i publicznie wyrazić poparcie dla pewnych myśli, idei i ludzi. I oddaję ten głos na człowieka odważnego, konsekwentnego, który wie, czego chce, który świetnie potrafi odróżnić profesjonalizm od amatorszczyzny, który robi wszystko, żeby Świdnica była miastem rozpoznawalnym, a jej mieszkańcy byli z tego miasta dumni. Dlatego wybieram Wojciecha Murdzka i proszę moich świdnickich przyjaciół oraz przyjaciół Festiwalu Reżyserii Filmowej, aby uczynili to samo.

Z wyrazami szacunku
pomysłodawca, dyrektor i producent Festiwalu Reżyserii Filmowej
Stanisław Dzierniejko

KANDYDAT I KANDYDATKA

Kandydat i kandydatka w jednym stali domu.

Kandydat na górze, kandydatka na dole.

Kandydat spokojny, nie wadził nikomu,

Kandydatka najdziksze wyprawiała swawole…

 

Jak widać Fredro, mimo że pisał o Pawle i Gawle, a nie o jakichś tam kandydatach, miał też co nieco do powiedzenia w kwestii polityki ;) Ale oto mamy kandydata i kandydatkę, chociaż może bardziej elegansio będzie – kandydatkę i kandydata. Byli sobie, żyli w tej samej czasoprzestrzeni i każdy robił swoje. Z tą jednak zasadniczą różnicą, że kandydat robił swoje dla ludzi, a kandydatka robi swoje dla siebie (i choć mówi ludziom, że będzie bliżej nich, to jednak ci, którzy poznali ją naprawdę dobrze, a nie są już kluczowi dla realizacji własnych planów pani kandydatki, wiedzą, jak to wygląda naprawdę). Że kandydat pracował własną głową i rękoma, a o kandydatce jej byli współpracownicy mówią, że żadnej pracy się nie boi, byleby miała ją kim wykonywać. Że kandydat ma ogromne osiągnięcia samorządowe, a kandydatka pochwalić się może jedynie tym, że dawała „lekcję samorządu” samorządowcom z SLD, z którymi teraz przestaje i jest ich kandydatką. Ot, ironia losu. Ale nie pierwsza w życiu kandydatki, która z niejednego politycznego pieca już chleb jadła. I miejmy nadzieję, że ktoś to wreszcie pokaże, żeby wszyscy ci zauroczeni obrazem z Photoshopa wiedzieli, z kim mają do czynienia. Swoją drogą, bieda będzie, jak ta pani, nie daj Boże, wygra i spotka się ze swoimi plakatowymi wyborcami twarzą w twarz – echo może się roznieść tak szeroko, jak niedawno w przypadku Renee Zellweger, która po operacjach plastycznych jest nie do poznania ;)

Pani kandydatki życiorys przejrzałam ostatnio – ten oficjalny, na jej stronie. I wynika z niego, że przez 20 lat pracowała w mediach. Dobre. Ja pracowałam „zaledwie” lat 17. Ale w większości w trybie ciągłym, więc mogę uczciwie powiedzieć, że naprawdę tyle przepracowałam. A pani kandydatka? Yyyy, no cóż… Tu też, podobnie jak w polityce, było skakanie z kwiatka na kwiatek, kłócenie się, odchodzenie, zakładanie konkurencyjnych gazet, godzenie i powracanie. Wszystko zależne od aktualnych stosunków z lokalnym potentatem prasowym. Historię, którą na temat swojej pracy w mediach kreuje pani kandydatka, można przyrównać do gościa, który co jakiś czas wyjeżdża za granicę i twierdzi, że mieszka za granicą ;) No chyba, że pani kandydatka za pracę w mediach uznaje wieczorne telefony do rzeczonego potentata, po których naczelni stawali na dywaniku, ale chyba jej za to nikt nie płacił. Chociaż…;)

A teraz pan kandydat (żeby nie było, że aż tak się uwzięłam)… Mam wiele zastrzeżeń. Wiele można by w nim poprawić, zmienić… Szklane wrota to był wielbłąd. Kościół? Ja też jestem katoliczką. Ale czy wszyscy muszą o tym wiedzieć? W mieście mieszkają też niekatolicy. Ale myślę, że kandydat sam już to wie. Jednak w przeciwieństwie do kandydatki – jest dobrym, szczerym człowiekiem. Nie działa z pobudek, o których coraz więcej osób, które poznają prawdziwą twarz kandydatki, może sporo powiedzieć. Ale nie będę tych pobudek nazywać po imieniu. Kandydat nie buduje sobie fasady, za którą stoi kolubryna gotowa wypalić w każdego, kto przeciwko niemu. Na zdjęciach jest sobą i nie udaje nikogo, kim nie jest. Nie poddaje się fotoszopkom. Jest prawdziwy.

Jeśli więc mam wybór między nieszczerością i szczerością, wyrachowaniem i prostolinijnością, udawaniem a byciem sobą, prawdziwością a totalną sztucznością, to… No jak to co? Stawiam na Murdzka :D

PS Qrczę, nie myślałam, że kiedykolwiek się tak zaangażuję, ale panią BMS, czy też BMX jak piszą niektórzy, znam jak zły szeląg. Albo jeszcze gorszy. Nie tylko zresztą ja…

PS 1 Aaa no i pani BMS naprawdę wygląda tak jak na tym zdjęciu powyżej, a nie tak, jak na plakacie wyborczym. Szczerość i prawda, w tym „prawda obrazu” to naprawdę wielka sztuka ;)