WSZYSTKO SIĘ ZMIENIA

Pewnie chcecie wiedzieć, skąd te zmiany? Że nowy blog, że pod moim nazwiskiem, że założyłam własny fanpage – jak polityk jakiś co najmniej 😉 Cóż… jakoś tak się złożyło, choć nigdy tego nie planowałam, że odkąd rodzice dali mi na chrzcie Anita, a po ojcu odziedziczyłam nazwisko Odachowska, COŚ mnie naznaczyło 😉 Potrzebowałam jednak czterdziestu lat życia na tej ziemi i prawie jednego roku extra, żeby wreszcie zrozumieć, że mogę coś robić… sama. Że nawet muszę coś zrobić sama. Dla siebie.

Tak już  jest w życiu każdego człowieka, że do pewnych rzeczy musi dojrzeć. Niektórzy dojrzewają krótko, inni dłużej. Może to zależy od długości nazwiska. Moje długo było podwójne. Siedziała więc sobie taka Odachowska (potem Odachowska-Mazurek) kilkanaście lat w mediach i myślała, że na tym kończy się świat, że to jest szczyt wszystkiego, kres jej możliwości. Bo robiła to, co kochała – pisała…

Tymczasem przeleciał ją wiek XX, nastał XXI i przeszło prawie półtorej dekady, a ona dalej siedziała. I niewiele w sumie z tego wynikało. W każdym razie nie dla niej samej. Uzależniona od wydawcy, od klientów, od czasem własnych wewnętrznych zahamowań… Zamknięta w klatce, choć sama siebie utrzymująca w przekonaniu, że jest na wybiegu, a nawet… że wolna jest… jak taczanka na stepie 😉

Nic z tych rzeczy, choć to prawda – dziesięć lat temu trudno było mi sobie wyobrazić świat poza „Wiadomościami Świdnickimi”, ale też trzeba przyznać, że wcale nie szukałam innego świata. Kiedy jednak przypadkiem ten inny świat zobaczyłam, a „WŚ” – jak się okazało – nie, to cóż było robić? Trzeba było porzucić ten bezładnie dryfujący w czasoprzestrzeni XX-wieczny statek kosmiczny, zaryzykować, zrzucić kombinezon i skoczyć na nieznaną planetę zwaną własnym życiem.

Jak w tej piosence z „Forresta Gumpa” – „Everything turn, turn…” Wszystko się zmienia. Więc i ja się zmieniam. Swoją przyszłość na tej nowej planecie odnalazłam – jak i na tamtej – w pisaniu. Dlatego właśnie otworzyłam własny blog. Czy nie mam obaw? Mam wiele. Świdnica to specyficzne miasto. Inne niż wszystkie, jakie znam. Ale jednak mieszkam tu, w samym sercu miasta. I mając za sobą te lata pracy w mediach czuję się (choć samą mnie to czasem wkurza) odpowiedzialna za to miasto – choćby w imieniu tych, którzy czytają mojego bloga, są fanami na moim fanpage’u. Ale czuję się też odpowiedzialna za to, co piszę. Czy jestem nieomylna? Nie. A kto jest? 🙂 Ale… na pewno chcę coś zmieniać, naprawiać, kreować… Zawsze chciałam. I po to właśnie piszę.

Kto czytał wątek „o mnie”, ten wie, że jestem Forrestem Gumpem (znów on!) pisania. Może głupia, ale tak jak on, chcę zmieniać świat na lepsze. On biegał, ja piszę. Coś z tego na pewno wyjdzie 😉 W końcu życie jest jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz, co Ci się trafi…

 

Współczujmy hejterom – to kupa nieszczęścia

Dziś postanowiłam nie zatwierdzać już więcej idiotycznych i wymierzonych przeciwko mnie komentarzy na moim blogu. Żebyście mnie źle nie zrozumieli. Ci, którzy mnie znają, wiedzą doskonale, że nie mam nic przeciwko komentarzom niezgadzającym się merytorycznie z tym, co piszę. Ani tym, w których ktoś zawiera konstruktywną krytykę. Niestety, w naszym wolnym kraju, gdzie obowiązuje wolność słowa, nawet i to bywa rozumiane opacznie. Idiotów nie brakuje. Zwłaszcza w sieci…

Siedzą przed komputerami tacy tłuści frustraci, których jedynym atutem jest anonimowość w sieci, a jedyna aktywność fizyczna to klikanie w klawiaturę lub pykanie myszką, i myślą, że jak tej frustracji trochę wyleją w sieci, to i tłuszczu się trochę ze złości przy okazji wytopi. No, niestety, tak to nie działa.

Ale do rzeczy. Budzę się dziś rano i sprawdzam pocztę. Jest powiadomienie o komentarzu do zatwierdzenia na moim blogu. Czytam i oczom własnym nie wierzę…

Pani z torebką, żenua… Jest pani wielkim chodzącym niespełnieniem i kompleksem. Malizną o rozdmuchanym ego. Niech pani częściej zerka w lustro i czasem puknie się w czolo zanim cos napisze. Już w czasach WS pani felietony były na poziomie hm… Trafiłem tu przez przypadek – ktoś upublicznił ten link. Niech pani da spokój i uwolni przestrzeń od swojej niskiej tworczości.

Nie mam kompleksów ani tym bardziej nie czuję się niespełniona – wręcz przeciwnie, choć oczywiście wiele jeszcze ciekawych wyzwań przede mną. Ale… popatrzcie, jaki biedny ten internauta (zapewne to ktoś, kogo znam, ale tchórzostwo nie pozwala mu podpisać się ani podać prawdziwego maila). Biedny, bo tłumaczy, że trafił tu przez przypadek, bo… ktoś upublicznił ten link. No, kupa nieszczęścia, doprawdy 😉 To tak, jakby rozpaczał, że trafił w telewizji na program, który mu się nie podoba, bo akurat nacisnął ten konkretny przycisk (czerwony był albo bardziej wypukły niż inne – bez znaczenia). I teraz nieszczęśnik musi oglądać ten program, chociaż w zasięgu ręki jest pilot i wystarczy nacisnąć inny przycisk, żeby zmienić kanał. Biedaczek… On jednak musi siedzieć i czytać to, co kliknął, bo ktoś to udostępnił.

Proponuje mi ten anonimowy ktoś uwolnienie przestrzeni od mojej niskiej twórczości. Hmmm… Tak się składa, że tak jak i ten człowieczek może sobie w sieci komentować do woli, tak ja mogę sobie pisać w sieci do woli. Nawet gdyby była to rozpaczliwa grafomania. Różnica jest taka, zresztą zasadnicza, że ja mam odwagę nie robić tego, co robię anonimowo, a ten malutki człowieczek – na swoje nieszczęście – tej odwagi nie ma. No i jeszcze taka, że on może sobie – owszem – napisać komentarz, ale zatwierdzam go JA! 😀

Dlatego właśnie posłuchałam rady tego nieszczęśnika i faktycznie puknęłam się w czoło. Dotąd zatwierdzałam nawet niepochlebne komentarze i polemizowałam z nimi, bo na tym polega dyskusja publiczna w sieci. Ale w sumie – po co? Szkoda życia na dyskutowanie z idiotami, którzy nie rozumieją podstawowych zasad panujących w Internecie. Nie chcę czegoś czytać, to i udostępniony przez kogoś publicznie link mnie do tego nie zmusi. Nie mam ochoty znajomić się z kimś na Facebooku, to się nie znajomię. Nie chcę się z kimś spotykać ani utrzymywać w kontaktów w realu, to się nie spotykam. To takie proste, a tylu ludzi tego nie rozumie 🙂

A co do poziomu moich felietonów w WŚ… No, cóż, gdyby internauta nie był anonimowy, moglibyśmy poznać poziom jego twórczości – bez względu na dziedzinę – i też ocenić. Ale nie możemy. Biedny, bo może jest zaje…ym artystą pióra, słowa, pędzla czy innego młotka. Ale się tego nie dowiemy, niestety… Pozostaje więc tylko współczuć takim nieszczęśnikom. Życie hejtera musi być doprawdy nędzne i puste, że chce im się pisać takie komentarze i nie potrafią się przy tym podpisać własnym nazwiskiem…

PS A w lustro patrzę codziennie z przyjemnością i co najważniejsze – nigdy nie boję się w nie spojrzeć 😉