LUDZIE SĄ JACYŚ INNI…

Tytułowa myśl często przewija się w moich rozmowach ze znajomymi na temat różnych dziwnych zachowań ludzi. Dziwnych z mojego i znajomych punktu widzenia, ale też nieprawdopodobnie ciekawych… I tu odzywa się moja żyłka socjologa (nie mylić z socjopatą), który będzie teraz po amatorsku próbował dojść do tego, dlaczego ludzie w Świdnicy są aspołeczni i w ogóle „anty”.

Ale najpierw kilka przykładów.

Przykład pierwszy. Młodzież z Naszej Świdnicy lubi opowiadać sobie historie z prowadzonych ulicznych sond. Wynika z nich, że aby mieć dobry materiał z co najmniej pięcioma sensownymi wypowiedziami (na ogół na proste pytania typu „wymarzony prezent”), trzeba sto razy okrążyć Rynek, pięćdziesiąt razy wejść w okoliczne ulice i zapytać ze trzysta osób. To oczywiście – właściwa dla felietonistów – skłonność do ubarwiania rzeczywistości, ale zapewniam (bo i samej mi się zdarzyło prowadzić uliczne sondy), że proporcje są jak najbardziej prawdziwe. Reakcje. To jest niezły temat, wywołujący salwy śmiechu. Na widok mikrofonu osiemdziesiąt procent ludzi natychmiast skręca pod kątem dziewięćdziesięciu stopni w prawo lub w lewo. Dziesięć procent przemyka koło sondujących z nadzieją, że uda im się ich przechytrzyć. Złą miną. Szybkim krokiem. Grzebaniem w torebce. Wyjęciem telefonu i udawaniem rozmowy. Z tych dziesięciu procent połowa jednak doczeka się kontaktu z ambitnym dziennikarzem, z czego kolejna połowa odpowie albo że się spieszy, albo że… nie jest „stąd” 😉 Pozostaje dziesięć procent osób, z którymi udaje się nawiązać kontakt wzrokowo-werbalny. Z tych jakieś pięć procent mówi coś z sensem. Reszta (tych najmniej asertywnych) plecie, co im ślina na język przyniesie, byleby jak najszybciej skończyć i uciec przed tą straszną kamerą i tą panią z mikrofonem.

Przykład drugi. W ostatnim czasie miałam okazję koordynować kilka akcji ulotkowych, promocyjnych i podobnych. W niewielkiej części brałam udział bezpośrednio, jednak od czego mam moich młodych, fantastycznych i zawsze gotowych do „akcji” ludzi? Z ich relacji wyłania się całkiem podobny obraz, jak ten, który znam z ulicznych sond. Szybkie przemykanie koło dziewczyny z ulotką. Wzięcie ulotki i natychmiastowe pozbycie się jej, nawet bez rzucenia okiem. Skok w bok. A czasem i w tył zwrot 😉 Broń Boże jakiś kontakt wzrokowy czy werbalny… to już zbyt wiele. Potem, owszem, zadzwonią czy napiszą maila, żeby o coś zapytać. Ale tak bezpośrednio?… Co to – to nie!

Przykład trzeci, a właściwie dwa. Nazwałabym ten przykład „pewną nieśmiałością” 😉 To udział w konkursach. Organizowaliśmy je w dużej liczbie, kiedy jeszcze pracowałam w „Wiadomościach Świdnickich” – te gazetowe i te zewnętrzne, jak choćby Świdnicki Łokieć. CO SIĘ CZŁOWIEK MUSIAŁ NAGIMNASTYKOWAĆ, ŻEBY TEN ŚWIDNICZANIN JEDEN Z DRUGIM ZECHCIAŁ WYPEŁNIĆ KUPON ALBO DAĆ SIĘ ZMIERZYĆ?! Nieprawdopodobne. Spośród paru tysięcy czytelników zaledwie od kilku do kilkunastu podejmowało wysiłek, by wziąć udział w konkursie. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Fajne nagrody. Dużo większa szansa na wygraną niż w jakiejś telewizji czy radiu, czy ogólnopolskim czasopiśmie. Ale nie… Czemu? Na to odpowiedzią jest chyba druga część tego przykładu. W miniony weekend w Galerii Świdnickiej Centrum Edukacji Smart wraz z firmami współpracującymi zaproponowało klientom konkursy z naprawdę fajnymi nagrodami. Wystarczyło wypełnić kupon, zapisać na nim noworoczne postanowienie, by wziąć udział w ich losowaniu. Albo zrobić sobie selfie z londyńskim gwardzistą. CO SIĘ EKIPA MUSIAŁA NAPOCIĆ, ŻEBY LUDZI DO TEGO ZACHĘCIĆ?! Skrętu szyi dostawali czytając na potykaczach, że jest konkurs i co mogą wygrać. Ale nie. Po co się wysilać? Po co zrobić coś więcej niż to, co zwykle robi się po przyjściu do galerii – łazić po sklepach bez specjalnego celu albo zjeść fast-fooda na food-courcie (tak to się „ładnie” nazywa) i pójść do domu?…

Niektórzy z Was pewnie powiedzą, że ci ludzie po prostu nie wierzą, że mogliby coś wygrać. Serio? A ci, którzy utrzymują konkursy RadiaZet i inne wysyłając namiętnie esemesy? Albo ci, którzy wysyłają totolotka? No właśnie. To nie problem wiary. To problem dystansu do siebie i chęci wyjścia poza swoje własne ramy. Problem wspólny dla tych, którzy uciekają przed mikrofonem i kamerą, tych, którzy uciekają przed ulotkami i promocjami i tych, którzy nie wezmą udziału w konkursach, bo… no jak to? Mają podejść do obcych ludzi i zapytać, o co chodzi z tym konkursem? Skoro oni mają problem z podejściem do ekspedientki w sklepie, żeby zapytać, czy nie ma większego rozmiaru buta/kurtki/sukienki czy czegoś tam jeszcze! Skoro mają problem z tym, że gdy wchodzą do sklepu, to sprzedawczyni od razu pyta ich, w czym pomóc. Oni wtedy – kręcą głowami, przemykają cichaczem między regałami albo ciach – w tył zwrot i już są bezpieczni, anonimowi, w anonimowym tłumie. Nijacy. W nijakim tłumie.

Według większości ludzi bycie nijakim jest bezpieczne. Bycie „jakimś” – bardzo ryzykowne. Wypowiem się do sondy? O, matko! Przecież zobaczy  to sąsiadka, koleżanka czy ciotka, która mnie nie lubi. Wdam się w rozmowę z panią z promocji? O, nie! Ona na pewno sprzeda mi coś, czego nie chcę. Wezmę udział w konkursie? A komu się chce wymyślać postanowienie noworoczne? Akurat teraz… Jak właśnie zjadłem kebaba…

Śmieszne to i smutne jednocześnie. Bo ja kiedyś też taka byłam. I wiecie co? Ludzie naprawdę są jacyś inni. Zwłaszcza ludzie w małych miastach, bo w takim Wrocławiu jest już całkiem inaczej. A przecież nie ma nic piękniejszego w życiu niż przełamywanie własnych ograniczeń, pokonywanie barier, przekraczanie granic, wychodzenie… do ludzi. Wtedy właśnie świat staje się pełny, a życie nabiera sensu.

Do tej pełni i sensu na pewno jeszcze wrócę, bo zbliża się Boże Narodzenie….

Na fotce wylądowała Patrycja Madejczyk z Naszej Świdnicy, dziś studentka. Nie dlatego, że „jest jakaś inna”, ale dlatego, że to ona bardzo często biega za ludźmi z mikrofonem 😉