NIE OCZEKUJMY ZMIAN. SAMI ZMIENIAJMY!

Demotywatory. Demoty. Memy – szukam ich codziennie prowadząc różne profile na FB. Przeglądam dziesiątki i setki w najlepszym razie truizmów, a zwykle głupot, idiotyzmów i banałów… Ale czasem trafia się – tak, jak to i z ludźmi czasem bywa – prawdziwa perełka…

Taka jak ta, do której – pewnie z racji serii mistrzowsko-uczniowskiej z Bruce’em Lee wklejono fotkę właśnie jego:

Uczeń zapytał mistrza:

– Mistrzu, jak długo trzeba oczekiwać zmiany na lepsze?

Mistrz odpowiedział:

– Jak chcesz oczekiwać – to długo.

To jest prawdziwsze i mądrzejsze niż sobie nawet z tego zdajemy sprawę. Każdy z nas wyobraża sobie jakąś przyszłość albo o niej marzy, każdy na coś czeka, większość chce zmian. Kiedy zbliża się koniec roku, zaczynamy robić noworoczne postanowienia. Mówimy sobie, że nie będziemy robić tego czy tamtego – palić, dużo jeść, pić, plotkować czy co tam jeszcze. Albo że będziemy robić to i to – ćwiczyć, zdrowo się odżywiać, oszczędzać… Jednak ile z tego faktycznie wkracza w fazę realizacji?…

I tak mija pierwszy miesiąc kolejnego roku, potem drugi, trzeci i tak dalej. Najpierw pojawiają się w nas wyrzuty sumienia, że nie realizujemy swojego postanowienia, nie dążymy do zmian na lepsze. Później wyrzuty powoli chowają się pod kołderką codzienności. Wreszcie znikają całkiem, tak jak i nasze postanowienia – aż do kolejnej końcówki kolejnego roku.

Wszyscy oczekujemy zmiany na lepsze, ale najlepiej, gdyby odbyła się ona bez naszego udziału. Dlatego tak lubimy (my – ludzie) różnego rodzaju totolotki i inne gry, w których może się i nie szczęści, jak w całym życiu, ale to pozwala nam marzyć, że kiedyś… że pewnego dnia… że stanie się cud i coś się zmieni. A my nagle staniemy się innymi ludźmi, takimi dokładnie, jakimi chcemy być i jakimi jesteśmy w naszych marzeniach.

Problem w tym, że nasze życie zapieprza do przodu z prędkością japońskiego Magleva. Nie ma czasu pomyśleć nad losem Kowalskiego, Smitha czy Kowalowa. Bo to Kowalski, Smith i Kowalow powinni sami o tym życiu pomyśleć. Oczekiwać od życia mogą oczywiście wiele. Ale najwięcej – powinni oczekiwać od samych siebie. Są bowiem – nomen omen – kowalami własnego losu. I nikt za nich życia nie przeżyje. Za Was też. Za mnie też. A więc?…

Nie oczekujmy zmian. Sami zmieniajmy! To łatwe. Ja przekonuję się o tym każdego dnia.

Współczujmy hejterom – to kupa nieszczęścia

Dziś postanowiłam nie zatwierdzać już więcej idiotycznych i wymierzonych przeciwko mnie komentarzy na moim blogu. Żebyście mnie źle nie zrozumieli. Ci, którzy mnie znają, wiedzą doskonale, że nie mam nic przeciwko komentarzom niezgadzającym się merytorycznie z tym, co piszę. Ani tym, w których ktoś zawiera konstruktywną krytykę. Niestety, w naszym wolnym kraju, gdzie obowiązuje wolność słowa, nawet i to bywa rozumiane opacznie. Idiotów nie brakuje. Zwłaszcza w sieci…

Siedzą przed komputerami tacy tłuści frustraci, których jedynym atutem jest anonimowość w sieci, a jedyna aktywność fizyczna to klikanie w klawiaturę lub pykanie myszką, i myślą, że jak tej frustracji trochę wyleją w sieci, to i tłuszczu się trochę ze złości przy okazji wytopi. No, niestety, tak to nie działa.

Ale do rzeczy. Budzę się dziś rano i sprawdzam pocztę. Jest powiadomienie o komentarzu do zatwierdzenia na moim blogu. Czytam i oczom własnym nie wierzę…

Pani z torebką, żenua… Jest pani wielkim chodzącym niespełnieniem i kompleksem. Malizną o rozdmuchanym ego. Niech pani częściej zerka w lustro i czasem puknie się w czolo zanim cos napisze. Już w czasach WS pani felietony były na poziomie hm… Trafiłem tu przez przypadek – ktoś upublicznił ten link. Niech pani da spokój i uwolni przestrzeń od swojej niskiej tworczości.

Nie mam kompleksów ani tym bardziej nie czuję się niespełniona – wręcz przeciwnie, choć oczywiście wiele jeszcze ciekawych wyzwań przede mną. Ale… popatrzcie, jaki biedny ten internauta (zapewne to ktoś, kogo znam, ale tchórzostwo nie pozwala mu podpisać się ani podać prawdziwego maila). Biedny, bo tłumaczy, że trafił tu przez przypadek, bo… ktoś upublicznił ten link. No, kupa nieszczęścia, doprawdy 😉 To tak, jakby rozpaczał, że trafił w telewizji na program, który mu się nie podoba, bo akurat nacisnął ten konkretny przycisk (czerwony był albo bardziej wypukły niż inne – bez znaczenia). I teraz nieszczęśnik musi oglądać ten program, chociaż w zasięgu ręki jest pilot i wystarczy nacisnąć inny przycisk, żeby zmienić kanał. Biedaczek… On jednak musi siedzieć i czytać to, co kliknął, bo ktoś to udostępnił.

Proponuje mi ten anonimowy ktoś uwolnienie przestrzeni od mojej niskiej twórczości. Hmmm… Tak się składa, że tak jak i ten człowieczek może sobie w sieci komentować do woli, tak ja mogę sobie pisać w sieci do woli. Nawet gdyby była to rozpaczliwa grafomania. Różnica jest taka, zresztą zasadnicza, że ja mam odwagę nie robić tego, co robię anonimowo, a ten malutki człowieczek – na swoje nieszczęście – tej odwagi nie ma. No i jeszcze taka, że on może sobie – owszem – napisać komentarz, ale zatwierdzam go JA! 😀

Dlatego właśnie posłuchałam rady tego nieszczęśnika i faktycznie puknęłam się w czoło. Dotąd zatwierdzałam nawet niepochlebne komentarze i polemizowałam z nimi, bo na tym polega dyskusja publiczna w sieci. Ale w sumie – po co? Szkoda życia na dyskutowanie z idiotami, którzy nie rozumieją podstawowych zasad panujących w Internecie. Nie chcę czegoś czytać, to i udostępniony przez kogoś publicznie link mnie do tego nie zmusi. Nie mam ochoty znajomić się z kimś na Facebooku, to się nie znajomię. Nie chcę się z kimś spotykać ani utrzymywać w kontaktów w realu, to się nie spotykam. To takie proste, a tylu ludzi tego nie rozumie 🙂

A co do poziomu moich felietonów w WŚ… No, cóż, gdyby internauta nie był anonimowy, moglibyśmy poznać poziom jego twórczości – bez względu na dziedzinę – i też ocenić. Ale nie możemy. Biedny, bo może jest zaje…ym artystą pióra, słowa, pędzla czy innego młotka. Ale się tego nie dowiemy, niestety… Pozostaje więc tylko współczuć takim nieszczęśnikom. Życie hejtera musi być doprawdy nędzne i puste, że chce im się pisać takie komentarze i nie potrafią się przy tym podpisać własnym nazwiskiem…

PS A w lustro patrzę codziennie z przyjemnością i co najważniejsze – nigdy nie boję się w nie spojrzeć 😉