STANY LĘKOWE VS. JESIEŃ ŚREDNIOWIECZA

„W Świdnicy święte oburzenie. Późnym wieczorem, na Rynku ma być wyświetlony „Pulp Fiction” – genialny film Quentina Tarantino, w którym jednak – jak policzyli co niektórzy – słowo fuck pada aż 272 razy!  A do tego film przesycony jest brutalnością, krwią, a nawet rasizmem. Straszne!!! Dziwię się, że nikogo nie oburza fakt, że piękna Mia wciąga w nim kokę na kilogramy 🙂 ” – napisała dziś na FB moja przyjaciółka, dziennikarka. Nie wierzyłam w to, co czytam…

Bo czy na świdnickim Rynku, gdzie w letnie noce różne „kurwy”, „chuje” i wszystkie inne znane powszechnie (również i naszym dzieciom, bo chyba nie myślimy, że jest inaczej?) bluzgi lecą całymi setkami, umiejętnie stymulowane setkami w płynie, coś takiego może bulwersować. I kogo? Chyba tylko kolesia, który cierpi na jakieś stany lękowe połączone z nerwicą natręctw i słowo „fuck” działa na niego jak linie na Jacka Nicholsona w „Lepiej być nie może”…

Pamiętacie zabawę w „kto nadepnie na linię, ten całuje świnię”? 😀

W Rynku, gdzie weekendowe nocne życie jest w tej chwili w najwyższej fazie rozkwitu, co w poniedziałkowe poranki odzwierciedla moja klatka schodowa, służąca w równym stopniu za nocny bar „po godzinach” i wychodek, a sądząc po odgłosach – bywa, że i dom schadzek, słowo – nomen omen – fuck nie może budzić niczyjego oburzenia. Bo jak często mawiał na studiach profesor Miodek, jest słownik i jest uzus. Uzus (nie mylić z zusem) to inaczej utarty zwyczaj, ustalona praktyka, a w lingwistyce – powszechne istnienie jakiegoś słowa w mowie potocznej. To właśnie uzus sprawił, że mamy dziś komputery, internety, a nawet rowery. To dzięki niemu mówimy, że coś jest fajne.

I zapewniam, że już za kilka, kilkanaście lat słowo „zajebisty” będzie funkcjonować w słowniku jako dopuszczalne potocznie!

Jest uzus, więc żadne takie słowo nikogo nie powinno już dziwić. A skoro mówimy o filmie – to jest i konwencja. Bo czy widzieliście kiedyś kino gangsterskie bez przemocy? Czy „Ojciec chrzestny” byłby tak samo ekscytujący, gdyby Woltz zamiast z głową konia na poduszce obok obudził się rano z przekrojonym arbuzem? 😀 Czy „Dawno temu w Ameryce”, według mnie arcydzieło, byłby tym, czym jest, gdyby De Niro i inni rozprawiali się z konkurencją wyzywając na pojedynek 😉 Haha 😀

Albo wyobraźcie sobie ten emocjonalny dialog dwóch kultowych już w historii kina gangsterów Julesa i Vincenta:

Jules Winnfield: Co jest, kurwa?!

Vincent Vega: Kurwa, strzeliłem mu w ryj!

Jules Winnfield: Po jaką cholerę?!

Vincent Vega: Nie chciałem. To wypadek.

Jules Winnfield: Przegiąłeś, facet!

Vincent Vega: Wyluzuj się. Pewnie podskoczyliśmy na wyboju.

Jules Winnfield: Gówno, nie wybój!

Vincent Vega: Słuchaj, nie chciałem skurwiela zabić. Pistolet sam wypalił.

w takiej formie:

Jules Winnfield: Co się stało?

Vincent Vega: Ojej, strzeliłem mu w twarz!

Jules Winnfield: Och, dlaczego?

Vincent Vega: Nie chciałem. To był wypadek.

Jules Winnfield: Przesadziłeś, człowieku.

Vincent Vega: Nie denerwuj się. Pewnie podskoczyliśmy na wyboju.

Jules Winnfield: No co ty? Jaki wybój?

Vincent Vega: Słuchaj, nie chciałem tego pana zabić. Pistolet sam wypalił.

Hahaha 😀 Sama się uśmiałam 😉

No i co byśmy dzisiaj zrobili w internetach bez tekstu „zrobię ci z dupy jesień średniowiecza”? 😀

Konwencja, która w „Pulp Fiction” ma nieprawdopodobne znaczenie, bo cały film, począwszy od tytułu (którego dzięki Bogu i partii nikt nie zdecydował się przetłumaczyć na polski, bo słabo nam to wychodzi) jest łamaniem konwencji kina gangsterskiego, WYMAGA używania przekleństw. Widzieliście kryminalistę, który by nie przeklinał? 😀

Wracając do „święcie oburzonych” – nie wiem, ile razy w tym filmie pada słowo „fuck”, chociaż na samych tylko studiach pisząc o nim pracę, bo to dzieło w historii kina genialne, obejrzałam go setki razy, wielokrotnie klatka po klatce, ale wiem, że jest to jedna z lepszych propozycji na „kino pod chmurką”. Mądry, uniwersalny, kpiący z konwencji, łączący w sobie wszystkie niemal gatunki filmowe, zabawny, a do tego jeszcze świetnie napisany, nakręcony i zagrany. Organizatorom można tylko gratulować, a oburzonym – współczuć… zaściankowości 🙂

UPAŁ? I’M LOVIN’ IT! :D

Unikam dłuższych kolejek w sklepach. Jak jest za długa, to zwykle nie wchodzę. Szkoda mi czasu, więc wybieram inny sklep. Przekonałam się dzięki temu, że tam, gdzie nie ma kolejek, towar wcale nie jest gorszy (co więcej – często jest też tańszy). Zresztą w McDonaldzie też są kolejki, a koło restauracji (mimo nazwy) toto nawet nie stało 😉

Ale zdarzyło się tak, że musiałam zrobić szybkie zakupy w sieciówce z owadem w nazwie, i to konkretnie tam, bo jest kilka sprawdzonych produktów, które tylko tam są dostępne. I zdarzyło się tak, że akurat musiałam stać w kolejce do kasy (dodam, że był to piątek przed świętem), jednej z kilku długich kolejek do kilku kas. Kolejek coraz dłuższych, bo z powodu przegrzania systemu wysiadły terminale płatnicze, a my, Polacy, lubimy płacić kartą, więc nastąpiła solidna blokada.

I zamiast – tak jak ja – poprosić uprzejmą Panią stojącą z tyłu o zaopiekowanie się zakupami i wyskoczyć szybko do bankomatu, stali i narzekali.

Bo my, Polacy, bardzo lubimy narzekać. I powiem Wam, że to świetnie, że mamy upały. Dzięki temu kilkadziesiąt osób w kilku rosnących kolejkach pociło się, ale aktywnie i wyjątkowo zawzięcie narzekało. Że gorąco, że klima nie działa, że „niechby ktoś coś głośno ogłosił, co się dzieje, bo nikt nic nie wie”. No bo przecież zbyt nudne już było narzekanie, że lato za zimne. Teraz narzekają, że za gorące. Że terminale przegrzane. Że klima nie działa. Że nie pada. A przecież mógłby spaść deszcz. Ale… ostatnio sporo pada. Więc już w weekend stojąc na balkonie słyszę narzekania, że pada. Bo Polak, jak to Polak, narzekać musi. Zawsze będzie coś nie tak.

I to świetnie, że Polacy tak lubią narzekać. Gdyby nie to, media w sezonie ogórkowym też pewnie by odtwarzały potwora z Loch Ness w trzyDe. A tak… jest gorąco – jest temacik. Bo nie ma lepszego tematu w mediach na lato, jak… lato. Jak są upały, eksploatują upały. Jak nawałnice – roi się od zdjęć zniszczonych drzew, pływających samochodów itd. Jak jest gorąco, pytają meteorologów, kiedy będzie chłodniej. A jak będzie chłodno – to kiedy będzie wreszcie ciepło. Ogólnie – fantastycznie, że pogoda jak kobieta zmienną jest, bo temat się zawsze znajdzie. Bo w końcu media mają misję i muszą odpowiadać na zapotrzebowanie społeczne.

A taki jeden z drugim nadbałtycki parawaniarz nie zadowoli się przecież prognozą mówiącą o kolejnych upalnych dniach. No bo jak to tak? Żeby było tak jak w lecie być powinno?

To niemożliwe. To niewłaściwe. W Polsce zawsze musi być coś nie tak. Dlatego parawaniarzowi i jego kumplom będzie teraz za gorąco, za słonecznie, powie, że wystarczyłoby dwadzieścia parę Celsjuszy, a nie zaraz trzydzieści i że jakby chciał taki upał, to by za granicę pojechał 😀 A jak spadnie deszcz, to będzie wściekły, że mógł do Chorwacji pojechać – tam by miał pogodę gwarantowaną.

Polakowi nie dogodzisz. Zawsze coś będzie nie tak jak powinno, według jego wyobrażeń. Zawsze znajdzie się jakaś dziura w całym. Jakiś problem, który można rozdmuchać.

Narzekaniu czas jednak powiedzieć stanowcze „nie”. Bo ani się obejrzymy i będzie jesień, a potem zima i skrobanie szyb w samochodzie co rano, i zaspy śnieżne do przebrnięcia albo przeciwnie – śniegu brak. Oj, zawsze coś się znajdzie. Po co więc strzępić język? Zwłaszcza latem, kiedy życie jest tak piękne 😉

CIENIE DZIECIŃSTWA, CZYLI JAK POŻĄDAŁAM RADZIECKIEJ GWIAZDKI

Z tymi żołnierzami radzieckimi w Świdnicy to było tak. Niby wszyscy ich mieli dosyć, ale wszyscy żyli z nimi w symbiozie. Kto miał dostęp do ich słynnego sklepu w koszarach, ten był gość. Cytrusy, szynka, chałwa, kawa, masło itp., a nade wszystko kanfiety – to był mroczny przedmiot pożądania świdniczan w różnym wieku. Ja jednak pożądałam czego innego. No bo taki kanfiet to się zje i śladu nie ma. Mała Anitka pożądała więc „gwiazdki”. Ale nie takiej z nieba, tylko takiej całkiem namacalnej…

„Gwiazdka” to była po prostu wpinka do munduru (nie pytajcie, bo nie pamiętam, czy do epoletu, czy w jakieś inne miejsce). Grunt, że była czerwona, błyszcząca, często ze złotym sierpem i młotem, na jeszcze bardziej błyszczącym złotym czy srebrnym metalowym tle. Posiadanie „gwiazdki” dla nas, dzieciaków mieszkających po sąsiedzku z koszarami, gdzie od rana do wieczora aż roiło się od radzieckich żołnierzy, było wtedy czymś takim, jak dziś posiadanie najnowszego X-Boxa, PlayStation 4 albo przynajmniej „Wiedźmina” trójki.

IMG_6645Wpinaliśmy je sobie do bluzek jak biżuterię, a w miarę zwiększania stanu posiadania – przypinaliśmy na specjalne maty tworząc całe kolekcje. „Gwiazdka” była jak łup wojenny, zwłaszcza że zabawa w wojnę była jedną z lepszych naszych zabaw (no, ja się krótko lalkami bawiłam :D). Była jak trofeum myśliwskie. Jak złoty medal zdobyty podczas Olimpiady w Moskwie 😀

Jak miałeś „gwiazdkę”, byłeś gość. I w tym przekonaniu żyłam aż do dzisiaj…

Bo dzisiaj wybrałam się ze znajomymi na giełdę staroci. Że giełdę mam pod nosem co miesiąc, to wybieram się na nią wyłącznie towarzysko. I tak… spacerując wśród setek tysięcy przeróżnych staroci, osobliwości i zwykłych śmieci natknęłam się na… „gwiazdkę”. Właściwie kilka gwiazdek. A przy okazji opowiedziałam Asi (właścicielce najlepszego salonu optycznego w Galaktyce – Optyka Deka w Dzierżoniowie w Rynku :D), o moim dziecięcym przedmiocie pożądania. Asia szczerze zdziwiona zapytała, czemu nie chciałam „kanfietów”, ale szybko wyjaśniłam, że „kanfieta” to się zjadło i koniec. A gwiazdkę się „miało”. Jako kobieta, która ogląda korale, bo choć ich nie nosi, to „posiada” – zrozumiała 😀

Okazało się, że po tylu latach „gwiazdek” już posiadać nie chciałam. Poszłyśmy więc dalej, by przymierzać dawne okulary motocyklowe (zajrzyjcie wkrótce na fanpage’a Deki, to zobaczycie)

a tu… kolejne gwiazdki, całe stosy gwiazdek, całe pudełka gwiazdek nówka-nieśmiganych! Moje dziecięce wspomnienie legło w gruzach! 🙁

Coś, o co każdy musiał kiedyś zawalczyć, uskutecznić najsłodszy i najszczerszy ze szczerbatych uśmiechów skierowanych do radzieckiego żołnierza, wyuczyć się od starszych kolegów rosyjskiego zdania: „Дядя, дай гвяздку” („Dziadzia daj gwiazdku” – „Wujku, daj gwiazdkę”), można dziś kupić na kilogramy!

Ech…