Skip to content

7 RZECZY, KTÓRE WARTO WIEDZIEĆ O SAMOTNYCH RODZICACH

Ten artykuł piszę w imieniu wszystkich samotnych rodziców. Od niedawna mocniej kręcę się wokół tego tematu. Wszystko przez to, że Robert Korólczyk, pomysłodawca akcji „Podziel się”, w której mam od kilku lat swój skromny udział, uznał, że powinniśmy w tym roku zwrócić uwagę także na tę grupę społeczną (do tej pory zajmowaliśmy się starszymi osobami samotnymi, i to zostaje, oraz rodzinami wielodzietnymi).

Fakt, że sama jestem samotnym rodzicem oczywiście nie ma tu nic do rzeczy. Ten kierunek pomocy to decyzja Roberta. Ale sam pomysł kazał mi się przyjrzeć naszemu życiu trochę z zewnątrz. Naszemu, czyli właśnie samotnych rodziców. A pomogli mi w tym, jak zwykle, bliżsi i dalsi znajomi, najczęściej zupełnie niechcący (zarówno z dobrymi, jak i złymi przykładami). Ale i tak dziękuję!

I tak od słowa do słowa, od wątku do wątku uświadomiłam sobie, że ludzie wokół nie bardzo rozumieją, jak to właściwie jest być samotnym rodzicem. Niby wiedzą, ale czy naprawdę rozumieją? I tak zrodziła mi się w głowie lista 7 rzeczy, na które zwykle nie zwraca się uwagi w przypadku samotnych rodziców, a które – wierzcie mi – mają kolosalny wpływ na życie nasze i naszych dzieci. Jest to wynik doświadczeń moich i innych rodziców samotnie wychowujących dzieci, bo jakoś tak się dziwnie dzieje, że się przyciągamy w czasoprzestrzeni.

A oto lista (kolejność tym razem zupełnie przypadkowa):

1. Samotny rodzic występuje w liczbie pojedynczej 😉

To znaczy, że jak dziecko się obudzi w nocy, odwodnione, wymiotujące, z 40 stopniami gorączki, to nie ma komu polecieć po samochód, żeby jechać na pogotowie, kiedy Ty je jedną ręką ubierasz, drugą sprzątając wymiociny, a trzecią (tak, czasem samotni rodzice miewają nawet czwartą i piątą rękę) ubierając siebie, szukając kluczyków do auta i głaszcząc siebie samą po ramieniu, że wszystko będzie dobrze.

To znaczy, że kiedy jednocześnie trzeba jechać z dzieckiem do ortodonty i iść na wywiadówkę do szkoły, zawsze trzeba wybierać. Więc wybierasz to, co ważniejsze dla przyszłości dziecka, bo się nie rozdwoisz. Ja wybieram ortodontę. Bo szkołę zawsze da się nadrobić, a tego, co się dzieje z rosnącym organizmem – nie 😉

Albo kiedy w tym samym czasie i rodzic, i dziecko mają coś naprawdę ważnego, w czym oboje powinni wzajemnie uczestniczyć. Taką sytuację nazywa się rodzinnym dramatem, bo żadne rozwiązanie nie jest dobre 🙂

2. Samotny rodzic ogarnia wszystko sam

Niby to takie oczywiste, ale wyobraź sobie, że sama/sam każdego dnia, bez względu na pogodę, porę roku, świątek, piątek czy niedzielę, ogarniasz zakupy, jedzenie, gotowanie, pranie, mieszkanie, samochód, naprawy starych sprzętów, zakupy nowych, wymianę żarówek, przepychanie kibla, pieczenie ciasta do szkoły, rachunki, wizyty u lekarzy, weterynarzy, wszystkie święta ruchome i nieruchome, sprawy przypisane facetom i sprawy przypisane kobietom. Aha, no i jeszcze pracę zawodową i samą/samego siebie, bo z czegoś trzeba żyć i jakoś wyglądać.

I nie ma się komu wypłakać w ramię, kiedy momentami już naprawdę się tego nie ogarnia.

3. Samotny rodzic to zwykle jedna pensja, bo z alimentami różnie bywa, a renty po młodo zmarłych rodzicach są w tym kraju śmieszne

Tak więc samotny rodzic żyje z jednej pensji, a jeśli ma kredyt (a kto ich w Polsce nie ma – obojętnie, czy bogaty, czy biedny?), to spłaca go sam – z tej jednej pensji. A jeśli chce ubrać dziecko i siebie – to też z tej jednej pensji. I jeśli chce pojechać z dzieckiem na wczasy, to nadal musi to finansować z tej jednej pensji. Kiedyś słyszałam od pewnej znajomej singielki (też ich trochę mam w otoczeniu): „No, ale ja też muszę wszystko sama!” Teoretycznie tak, tylko że jako singielka czy singiel – musi sam pojedynczo, a samotny rodzic – musi sam podwójnie, a czasem i potrójnie albo poczwórnie. Ot, taka subtelna różnica 😉

4. Samotny rodzic potrzebuje uczuć i miłości tak samo jak niesamotny rodzic i tak samo jak bezdzietny singiel

Ten punkt wziął się stąd, że kiedy rozmawiam z bezdzietnymi singlami, którzy mi się zwierzają, że im czasem trudno/smutno/źle, to słyszę: „Ty przynajmniej masz córkę”. Oh, really? I to oznacza, że nie muszę już chcieć ułożyć sobie życia? Bo co? Bo związek jest po to, żeby mieć dziecko i już? A przecież miłość dziecięco-rodzicielska to zupełnie inna miłość niż ta partnerska. Czy to tak trudno zrozumieć? 🙂

Jeszcze jeden przykład z mojego otoczenia: Odbierając życzenia urodzinowe rok temu usłyszałam: „…i fajnego faceta. A właściwie… po co Ci facet? Tak dobrze sobie radzisz!” No jasne! Bo facet/kobieta są potrzebni do „radzenia sobie”, tak? 😉 Najczęściej wtedy zadaję pytanie: „A co byś zrobił/zrobiła bez… (i tu podaję imię jego/jej faceta/kobiety)?” I następuje milczenie. Całkiem wymowne. Bo czym jesteśmy bez drugiego, bliskiego człowieka? Dzieci, owszem, są bliskie, najbliższe, krew z krwi, ale tak jak wspomniałam w poprzednim wpisie – to odrębny byt, żyjący własnym życiem. I prędzej czy później wyjdą z domu i będą żyć swoim życiem po swojemu. Z tym wiąże się kolejny punkt.

5. Samotnemu rodzicowi trudniej znaleźć nowego partnera

Bo kto chce rozwódkę z dwójką dzieci? Kiedy ona w ogóle znajdzie czas, żeby się z kimś spotykać?! Albo kto zechce wdowca z małym synkiem? Kto obejrzy się za dzieciatą wdową? No, obejrzą się, bo samotna wdówka to zawsze dobra opcja 😉 Robi się jednak mało ciekawa, kiedy okazuje się, że ma dziecko. No bo kto by chciał wychowywać cudze dziecko, prawda? Tak już, niestety, jest. Nie mówiąc już o tym, że zwyczajnie trudniej nam wyjść z domu, nie tylko na randkę, ale w ogóle, zwłaszcza kiedy dzieci są małe.

6. Samotny rodzic najczęściej pracuje ponadprzeciętnie

No tak. Jakoś przecież trzeba dorobić tę drugą, brakującą pensję. Albo przynajmniej jej część, rekompensującą wyraźne braki budżetowe widoczne w domach samotnych rodziców. Tak więc samotny rodzic rzadko ma czas na cokolwiek innego, poza pracą, domem i wychowaniem dzieci, a i na to momentami ledwie wystarcza czasu.

7. Samotny rodzic, choć występuje w liczbie pojedynczej, to spełnia podwójną rolę – jest matką i ojcem jednocześnie

Właściwie to mogłabym to zawrzeć w punkcie 1, ale wydaje mi się, że zasługuje to na podkreślenie. Bo zwykle wychodzimy z domu mniej czy bardziej ukształtowani przez oboje rodziców. Ale gdy jesteśmy samotnymi rodzicami, to nawet jeśli jest to skutek rozwodu, a dzieci widują się z tym drugim rodzicem regularnie – nadal większość czasu spędzają tylko z jednym (znam, owszem, jeden przypadek opieki 50/50, ale mam poczucie, że nie jest do dobre dla dziecka – nikt nie jest w stanie długo wytrwać w szpagacie). Tak więc to, które jest z dzieckiem na co dzień, siłą rzeczy musi być trochę ojcem, trochę matką. Najtrudniej tym rodzicom, którzy zostali w wychowaniu całkiem sami. Na matkę/ojca nie ma co liczyć, więc trzeba dublować tę drugą rolę, samemu nie mając dublera 😉 Jakie to bywa czasem trudne – wiedzą tylko ci, którzy tego doświadczyli.

I tak to właśnie z nami jest. Większość z nas stara się jednak żyć „normalnie”. Być może właśnie dlatego mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jak to naprawdę jest. A jest… właśnie tak. Zresztą – jak znam życie – to inni samotni rodzice dopiszą tutaj także swoje doświadczenia. Na co bardzo liczę…

Bo kiedy dowiedziałam się, że w tym roku skierujemy pomoc do osób samotnie wychowujących dzieci, do ludzi takich jak ja, tylko trochę gorzej radzących sobie w życiu niż ja i moi znajomi samotni rodzice, a przez to zmuszonych do korzystania z pomocy społecznej, aż podskoczyłam. Tak! To jest ta część społeczeństwa, na którą naprawdę warto rzucić solidny snop jasnego światła. I bynajmniej nie dlatego, że ja do tej części należę. Mam nadzieję, że się odezwiecie – inni samotni rodzice. Chyba warto, żeby pozostali zrozumieli różnicę 🙂

PS A przy okazji jeszcze trochę prywaty – ale nie dla mnie. Polubcie nasz profil na FB, nawet jeśli nie przyłączycie się do akcji, na pewno dacie się zarazić tym dobrem, które z niej płynie: Podziel się

Brak komentarzy


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnij ten wpis: