Skip to content

CZYM WŁAŚCIWIE JEST PREZENT?

Mój przyjaciel Larry, 86-letni Amerykanin, którego znacie z mojego bloga i tegorocznej American Trip, co roku od prawie dwudziestu lat (tyle się znamy) powtarza, że Thanksgiving jest dla niego o wiele piękniejszym świętem niż Boże Narodzenie, bo… nie trzeba tyle myśleć o prezentach. Liczy się obecność i wspólne spędzanie czasu. Nie, nie… Larry absolutnie nie jest materialistą ani Scroodgem z Dickensowskiej „Opowieści Wigilijnej”, mimo że bardzo skrupulatnie prowadzi swoje domowe finanse. Przeciwnie – uwielbia dawać prezenty, zwłaszcza takie, które niosą za sobą jakieś emocje. Prawdopodobnie to jedna z rzeczy, które nas, mimo tak ogromnej różnicy wieku (uświadomiłam sobie właśnie, że w tym roku jest dwukrotnie starszy niż ja), uczyniły przyjaciółmi 🙂

Bo najlepsze w życiu prezenty, jakie dostałam i jakie dałam, to te, za którymi kryło się całe morze (a czasem zaledwie małe źródełko) pozytywnych emocji. Bo chcąc zrobić naprawdę dobry prezent, trzeba się w kogoś wsłuchać. Obserwować, poczuć jego pasje, w pewnym sensie „podsłuchać” jego myśli. Poobserwować… Czasem z pozoru błaha informacja, parę puzzli połączonych niby „od czapy” potrafi pokierować nami dokładnie w tym kierunku, w którym kryje się sedno.

Dla mnie… najlepsze prezenty to te niematerialne.

Niepotrzebna mi modna torebka, kosztowna biżuteria czy nowa suszarka do włosów. To wszystko oraz nowy samochód potrafię sobie sprawić sama 😉 Potrzebne mi emocje. Potrzebna mi świadomość, że ktoś robiąc mi prezent na choćby chwilę naprawdę skupił się na mnie, na tym, co sprawiłoby mi radość.

I tak samo działam w drugą stronę. Jeśli tylko mogę, staram się drugiemu człowiekowi podarować emocje. Wczuć się w niego, poczuć jego pragnienia. Pomyśleć nad tym, co naprawdę mogłoby mu sprawić radość. Bo nie ma lepszego prezentu. Uwierzcie mi, że nie ma. Nawet jeśli w finale odpakowujesz coś zupełnie materialnego, ale jednak wiesz jednocześnie, że

są w tym jakieś emocje, masz świadomość, że ten kto ten prezent dla Ciebie przygotował, naprawdę dobrze wiedział, co Ci sprawi radość, to jest to!

Pewnie dlatego moje najlepsze prezenty dla mnie to te, które podarowałam komuś, nie sobie (chociaż…) Potrzebującym w ramach naszej akcji „Podziel się”, niepełnosprawnym, do których dawno temu chodziłam jako klaun, chorym, dla których wysłałam SMS czy zrobiłam przelew albo przyjaciółce, dla której zorganizowałam party-niespodziankę jak z filmu, gromadząc w jednym miejscu tak wielu różnych jej znajomych i przyjaciół, że ja sama byłam w szoku, a co dopiero ona 😉 I sama nie wiem, kto ma z tego większą frajdę. Bo mam wrażenie, że jednak ja 🙂

Nie ma bowiem materialnego prezentu, który dałby mi taki power, jaki daje mi co roku kilkadziesiąt wizyt u ludzi, którzy mają zupełnie zwyczajne potrzeby. Nie ma takiego giftu, który przyniósłby mi takie pozytywne emocje, jakich wtedy doświadczam (nie tylko ja, bo przecież jest nas w tej akcji wielu).

Nie ma lepszego Thanksgiving niż kilkanaście razy dziennie powtarzane przez moją córkę „Kocham Cię”.

Na żywo, przez telefon, na Messengerze czy w iMessage. Nie ma w życiu w ogóle niczego lepszego niż emocje, które można sobie i innym podarować.

Nie zrozumcie mnie źle – wszystko, co mamy i co pozwala nam żyć tak, jak chcemy, czyli dobra materialne – to są rzeczy bardzo ważne. Ale jak bardzo bledną w obliczu emocji?… I czym są wobec całego życia? A jak bardzo pomogą w chwili śmierci? Emocje albo ich wywoływanie za pomocą rzeczy materialnych świadomie wybranych – to jest istota prezentu.

Zbliża się czas prezentów. Za pasem Boże Narodzenie. Za kilka dni Wszystkich Świętych, a tuż po nim – rozkręci się wielka prezentowa machina. I my wszyscy jak te trybiki będziemy latać po sklepach, przeczesywać sieć w poszukiwaniu książek, krawatów, skarpetek, szalików, zabawek i innych prezentów, które prezentami są tak naprawdę tylko z nazwy… Bo czym właściwie jest prezent? Widomym znakiem, że ktoś o Tobie myśli. Świadectwem, że znaczysz dla niego dużo więcej niż ktoś spotkany przypadkowo na ulicy.

I czy naprawdę chcesz tego kogoś obdarować nowym krawatem albo skarpetkami? Tu przypomina mi się tradycja tzw. rózgi dawanej „niegrzecznym dzieciom” (pomińmy na chwilę fakt, że nie ma niegrzecznych dzieci, są tylko nieprzygotowani rodzice), którą… cóż… niejeden raz dostałam (pewnie niezasłużenie, z dzisiejszego punktu widzenia, ale wystarczyło, że raz nie poodkurzałam domu po powrocie ze szkoły ;)) Bo w sumie… czasem taki „z dupy” prezent też ma jakiś ciężar gatunkowy. Potrafi wiele „powiedzieć”. Dać coś do zrozumienia. To ZAWSZE jest jakiś ZNAK!

Czemu ja akurat o tym piszę? Bo to jest taki rok, kiedy zaczęłam świadomie myśleć o obdarowywaniu innych. Sama sobie umiem zrobić prezent – w sumie wystarczy mi „Dzień jeden w roku”.

Ale jak zrobić otaczającym mnie ludziom PRAWDZIWY PREZENT, niosący te emocje, które sama lubię czuć, dający tę świadomość, którą sama lubię czuć – że ktoś na tę jedną małą chwilę skupił się na mnie, że nie kupował prezentu od czapy, że naprawdę go przemyślał… Ale od moich pierwszych od wielu lat prawdziwych wakacji JUŻ WIEM. I mam nadzieję, że w większości przypadków mi się udaje. A jeśli nie, to wciąż nad tym pracuję. Bo ludzie to jest prawdziwa istota całego życia. Wielu z nas wciąż o tym nie wie i przekonuje się w tym ostatnim momencie. O wiele za późno.

Brak komentarzy


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnij ten wpis: