Kiedy spojrzę wstecz na kilka ostatnich lat mojego życia, sama nie wierzę, że można w niespełna pięć lat przeżyć więcej niż w ciągu poprzednich dwudziestu i więcej. Tak naprawdę przestałam ostatnio jakoś specjalnie przeżywać otwarcie i zamknięcie kolejnego roku, bo od pięciu lat każdy mój kolejny dzień, tydzień, miesiąc, kwartał czy rok są jednym wielkim otwarciem – na życie, na ludzi, na świat i wreszcie na mnie samą.
Tak, tak, to nie pomyłka. Człowiek żyjący trudnym życiem w pewnym momencie zapomina o własnych potrzebach. Koncentruje się na przetrwaniu w trudnych warunkach. Jedyne, co jest mu znane, to strach i lęk przed złem, które „na pewno się wydarzy”, bo przecież skoro zawsze było źle… to czy można żyć inaczej? Więc przyjmując postawę obronną skupia się na tym, żeby „nie było gorzej”. W każdym związku myśli „nie będę się stawiać na swoim, bo i tak nic nie wskóram, a będę się potem tylko źle czuła, a przecież lepiej nie będzie” albo „czego ja chcę, przecież mogłam trafić gorzej” albo „nie umiem być sama”. Taki człowiek trafia do toksycznych szefów. Ma toksyczne przyjaźnie. I nie wiadomo kiedy zjeżdża po życiowej równi pochyłej do miejsca, w którym do niczego się nie dąży, niczego nie osiąga i powoli gasi w sobie chęć życia.
Ja zatrzymałam się gdzieś w połowie takiej równi pochyłej. Pięć lat temu. I powoli wdrapuję się na swoją ścieżkę. Właściwie już na niej jestem. Czuję grunt pod nogami, zapach wiosny w powietrzu, choć to przecież środek zimy i właśnie spadł śnieg. Wiem, że droga, którą teraz idę, jest właściwa. I o dziwo, odkąd tak myślę, wszystko układa się tak, jak chcę. Niekoniecznie wtedy, kiedy chcę. Ale to tylko dodaje życiu uroku, jeśli wiecie, co mam na myśli 🙂
A więc… nie mam też cezur, ale lubię podsumowania, bo takie spojrzenie wstecz na pewien okres, np. miesiąc czy rok, pozwala uświadomić sobie, jak wiele fajnych rzeczy się zrobiło, jak wiele pięknych chwil przeżyło, w jak wielu miejscach było (a ja – jeszcze tego nie wiecie – jestem urodzoną podróżniczką, w dzieciństwie mówili na mnie „Cyganka”, bo rodzice bez problemów podrzucali mnie komukolwiek i wszędzie mi było dobrze)…
Uświadomiłam sobie niedawno, że 2016 rok spędziłam niemal cały czas w podróży. Dlatego postanowiłam zrobić takie fotopodsumowanie. Oczywiście – bo nie byłabym sobą – z komentarzem, pełnym klimatów, wrażeń, zapachów, smaków i… lokowania produktów (w tym fajnych restauracji i firmy, w której na co dzień pracuję), więc jeśli macie ochotę na małą wirtualną podróż i będziecie mieli tyle cierpliwości, żeby przebrnąć przez moje wypociny, zapraszam na dłuuuugi post 😉
Styczeń
Odkrywanie krakowskiego Kazimierza. Drugiego takiego miejsca nie ma nigdzie na świecie. Była żydowska dzielnica, która po wojnie stała się miejscem zapomnianym przez Boga i ludzi. Jej byli mieszkańcy niechętnie tam wracali, a Kazimierz popadał w ruinę. Komunistyczne władze nieudolnie próbowały tchnąć w niego życie, osiedlając tam w latach 60. XX wieku lokalnych artystów. Ale tak naprawdę dopiero po upadku komunizmu dzielnica ta zaczęła powoli powracać do życia. Choć Żydów jest w Krakowie niewielu, bo wg Wikipiedii ok. 150, to jednak sama dzielnica naprawdę rozkwita. Co ciekawe, to tutaj znajdziecie najwięcej pubów, restauracji, barów, nie wspominając o słynnym okrąglaku – kultowym miejscu na placu Nowym, w którym przez całą noc możesz kupić zapiekanki. Niejednego imprezowicza uratowało to przed śmiercią głodową w środku nocy 😉 Nic dziwnego, że dziś Kazimierz jest sercem nocnego życia Krakowa, i to jakiego życia!
PS Dla miłośników dobrej kuchni
Najlepszy ramen, jaki w życiu jadłam, znajdziecie w Edo Sushi Bar na Bożego Ciała 3. Ciekawa jest możliwość rezerwacji jednego z dwóch zamykanych pokoi w stylu japońskim, gdzie siedzicie sobie we własnym gronie na matach 🙂 Edo ma też drugi lokal na Kazimierzu – na Miodowej 8 spróbujesz azjatyckiej kuchni fusion w najlepszym wydaniu.
Tak… taki właśnie jest klimat dzisiejszego Kazimierza. Boski, prawda?
Ale Kraków to nie tylko Kazimierz. Głód i chłód po długim spacerze z przyjaciółmi w mroźne popołudnie oraz przyjemnie brzmiący szyld Enoteka (czyli miejsce, w którym degustuje się wina) Pergamin zaprowadziły nas też do wyjątkowego miejsca na Grodzkiej 39, czyli na Trakcie Królewskim. Najlepsze sery, które można też – podobnie jak różnorakie wędliny – kupić na miejscu, i niesamowity wybór win podawanych przez uroczą sommelierkę, w tym fantastycznych polskich win z Winnicy Srebrna Góra. Dodatkowo czekają nas opowieści o winnicach, rocznikach, szczepach i co najważniejsze – sommelier naprawdę MA dla nas czas!
PS W ofercie znajdziecie też alkohole, w tym cognac za „jedyne” 9999 zł za butelkę (899 zł za kieliszek), czy wina po 33 zł za lampkę (wine by glass) albo szampana Dom Perignon za 1999 zł za butelkę, ale niech Was to nie przeraża. Wystarczy poprosić sommeliera o dobre wina (a nie ma tam złych, uwierzcie mi!) w rozsądnej cenie i na stół wjadą polskie, włoskie, hiszpańskie, francuskie w całkiem rozsądnych cenach, jeśli oczywiście idziecie tam na degustację, a nie popijawę 😉
Sery, orzechy, bagietka, oliwa z oliwek i wino… oraz dobre towarzystwo. Czy można chcieć więcej w zimny, styczniowy wieczór?
Luty
13 PIT-ów, które dostałam na początku tego roku, przyprawiło o zawrót głowy nie tylko mnie (aż zrobiłam pierwszego w życiu mema na swoim prywatnym profilu), ale też – jak się później okazało – urzędników ze skarbówki. Do grudnia próbowaliśmy na zmianę urzędnicy i ja dojść do tego, gdzie tkwi błąd w moim zeznaniu. Wykryła go dopiero moja przyjaciółka Ewcia, która jest księgową. I tak skończyło się moje rumakowanie i prężenie muskułów, że sama potrafię rozliczyć 13 PIT-ów korzystając z pobranego z sieci programu. Co księgowy, to księgowy 😉
Tak wyglądał mój pierwszy w życiu mem. Na szczęście, internety go nie podchwyciły 😉
Luty to też miesiąc, w którym zobaczyłam (nie tylko ja) pierwsze oznaki wiosny. Oby w tym roku było podobnie 😉
Marzec
I dalej w podróży… kulinarnej i nie tylko. Moja przyjaciółka Sylwia (polecam przy okazji superfotografkę sylwiamucha.pl) zaciągnęła mnie we Wrocławiu do Warsztatu Food&Garden na Niedźwiedziej 5. To dawny warsztat samochodowy przearanżowany na lokal z klimatycznym, surowym wystrojem, pysznym jedzeniem i przemiłą obsługą. Bonusem jest to, że możesz zostawić auto w czynnej przy Warsztacie myjni, a po posiłku odjechać czystym samochodem 😉 Menu ubogie, ale za to wszystko top of the top, a domowe pieczywo – bajeczne! Garden w nazwie oznacza uroczy ogródek (ze szklarnią!) z tyłu lokalu, w którym w środku wielkiego miasta można naprawdę przyjemnie spędzić czas wiosną, latem czy wczesną jesienią.
Warsztat Food&Garden we Wrocławiu – można zjeść, popracować i… zostawić auto w myjni.
Żeby nie było tak różowo, czasem odzywa się mój kręgosłup. Tym razem przyszło mi się z nim zmierzyć przed długą podróżą samochodem na południe Europy. Pomógł kinesiotaping, czyli specjalne plastry, które zainstalował mi dr Toruński (spokojnie, to tylko nazwisko) 😉
Plastry… W sumie mogłaby być z tego niezła kreacja na imprezę…
…tylko figura nie taka jak u Milli Jovovich 😉
Dzięki plastrom, podróż jednak była do zniesienia, a widoki wynagrodziły wszystko. Takie jak np. ten, który powitał mnie w Alpach.
Albo ten, typowo włoski, który wyfociłam w Bolonii, dokąd pojechaliśmy z Resibo na targi kosmetyczne.
No i ten… w jednym z moich ukochanych miast – Florencji. Znów odwiedziłam boskiego Dawida 😉
PS A oto trochę smaków Florencji…
- Swojsko, smacznie, bardzo lokalnie i bardzo klimatycznie jest w Trattoria Marione przy Via della Spada 27R, gdzie znajdziecie cudownie gościnną (ale nie mówiącą ni w ząb po angielsku) obsługę, ręcznie pisane i ilustrowane menu, a w nim – m.in. lokalną toskańską zupę ribbolitę, którą je się… widelcem (choć nie jest jakimś niesamowitym przysmakiem, warto spróbować, bo jest to zupa na bazie chleba) oraz wiele innych, lokalnych smaków – pysznych i w przyzwoitych cenach.
- Antica Trattoria da Tito, której hasło reklamowe brzmi „Completely different way of eating” (w wolnym tłumaczeniu: Całkiem nowa jakość jedzenia). Restauracja jest reklamowana w wielu światowych przewodnikach turystycznych, więc lepiej zabukować stolik wcześniej. Warto, bo znajdziecie tam nie tylko wyjątkowo dobre jedzenie, ale też typowo włoski klimat, z grającym ulicznym bandem włącznie 😉
- Wiosną, latem i jesienią warto przysiąść w ogródku trochę bardziej ekskluzywnej restauracji Rivoire przy Piazza della Signoria. Wystrój we wnętrzu nie bardzo do mnie przemawia, ale na zewnątrz siedzisz naprzeciwko wejścia do Palazzo Vecchcio, gdzie wita Cię replika Dawida autorstwa Michała Anioła, no i jedząc naprawdę genialne desery, jakie serwuje Rivoire, możesz napawać się atmosferą tego wyjątkowego placu.
Kwiecień
Odpoczynek i… podróży ciąg dalszy. Na długi, kwietniowo-majowy weekend wybrałam Czechy. Bo mogłam! 😉 No i wzywała mnie Praga.
Ale najpierw były odwiedziny u przyjaciółki w Trutnovie i… nieznana w Polsce tradycja pálení čarodějnic, które odbywa się w Czechach co roku w nocy z 30 kwietnia na 1 maja. To to samo, co znana w krajach germańskich Noc Walpurgii. Dla Czechów to okazja do spotkań, imprezowania, picia piwa (a jakże by inaczej?) i zajadania się kiełbaskami własnoręcznie upieczonymi na ognisku (niestety, polskie kiełbasy, nawet te najgorsze, nie mają sobie równych na całym świecie, o czym przekonałam się też w USA).
Praga wzywała mnie i wzywała od lat. W tym roku sama siebie opieprzyłam, że to tak blisko, a ja zawsze znajduję jakiejś wymówki. Skoro potrafię jeździć do Krakowa, dokąd jest 100 km dalej (!), to jak to możliwe, że nie byłam jeszcze w Pradze?! Tak więc pojechałam i… mam na liście kolejne po Krakowie, Wrocławiu i Florencji miasto, w którym mogłabym żyć i byłoby mi tam dobrze. Wszystko tam jest „na tak”!
Maj
Nadal w podróży. Praga jest dokładnie taka, jaka miałam nadzieję, że będzie, choć trzeba się pogodzić z dzikimi tłumami turystów, którzy muszą mieć selfie niemal wszędzie 😉 Rezultat był taki, że przez Most Karola dosłownie z córką przebiegłyśmy (na tyle, na ile te tłumy pozwalały), żeby przedostać się do ścisłego centrum. Ale było warto! Po drugiej stronie czekała nas m.in. urocza gospoda U Tří Zvonků przy ulicy Mosteckiej 47/16, z typowo czeską kuchnią, familiarną obsługą, z którą można pośmiać się i pożartować, mimo bariery językowej.
Maj to też zdobycie Śnieżnika, który mimo słabych prognoz, powitał moje przyjaciółki i mnie piękną pogodą i niesamowitymi widokami.
I kolejny wypad do Krakowa…
…a stąd do Ojcowa na słynnego pstrąga i do Jaskini Łokietka oraz do Sandomierza, uroczego miasteczka, które znacie z serialu „Ojciec Mateusz” i na żywo wygląda dokładnie tak samo. Widok na przełom Wisły z tamtejszego Zamku Królewskiego – po prostu boski!
Czerwiec
Nie uwierzycie, ale zaraz na początku czerwca wróciłam do Krakowa jeszcze dwa razy 😉 Tam bowiem udało się znaleźć samochód, którego szukałam, więc razem z kolegami-ekspertami pojechałam na wycieczkę po Saaba 9-3, mojego nowego „księcia w srebrnej zbroi”, którym stamtąd wróciłam, a potem z Resibo – podszkolić się i popracować. A czasem po prostu „pobyć”.
PS Więcej czasu w Krakowie oznaczało więcej czasu na nowe smaki, więc…
- Sąsiedzi to miejsce, które znajdziemy w przewodniku Michelina. Kuchnia smaczna, chociaż bez jakiegoś specjalnego szału. Ale też bez eksperymentów, a to czasem całkiem dobra rekomendacja 😉 Mają przeurocze, zadaszone patio – idealne na nasiadówy z przyjaciółmi, ale i na biznesowe rozmowy. Fajna obsługa, z którą łatwo nawiązać „sąsiedzki” kontakt 🙂
- Zajrzyjcie też do Zazie Bistro na Józefa 34, jedynej w Krakowie restauracji, która ma odznaczenie Bib Gourmant słynnego przewodnika Michelin nadawane za cenę w połączeniu z jakością jedzenia. Szef kuchni serwuje dania francuskie. Choć niektóre z nich to spory eksperyment, zwłaszcza jeśli chodzi o łączenie smaków, i np. do eksperymentów z mojego ulubionego wrocławskiego bistro Dinette się nie umywają, to jednak atmosfera miejsca jest naprawdę fajna, mule i desery – pyszne, a wino – wyborne. Uwaga! Dodzwonienie się w celu rezerwacji graniczy z cudem, ale nam się cud wydarzył, więc powodzenia 😉
- Zajezdnia to idealne miejsce na „pubbing” (i nie tylko). Jeśli w gorący, letni wieczór masz ochotę na degustację piwa wylegując się na leżakach i patrząc w gwiazdy w klimatycznym miejscu – to jest to! Wielka Hala Piwna, w której podają piwo warzone na miejscu, może się pochwalić najdłuższym barem w Polsce (!) Jest też Mała Restauracja, która tylko z nazwy jest mała, bardzo klimatycznie i jednocześnie swojsko urządzona. Zjesz w niej zwyczajny polski żurek czy golonkę, ale też znajdziesz w menu parę innych, ciekawych dań.
Czerwiec-lipiec
W czerwcu wyruszyłam też na moje – jak dotychczas – wakacje życia, mój Big America Trip. Wypełnianie formularza wizowego było niczym w porównaniu z zapakowaniem dwóch walizek na ponad trzytygodniową podróż za ocean. Ale udało się 🙂
Latanie Lufthansą to sama przyjemność, a widoki…
Gorzej było już w lokalnych amerykańskich liniach United Airlines. Woda kapiąca z klimatyzacji to tylko jedna z „atrakcji” tego zaledwie godzinnego lotu, który po prawie dwudziestu godzinach podróży wydawał się trwać całą dobę 😉 Ale co tam! Czego się nie robi dla wizyty w Nowej Anglii?
Meandry rzeki Connecticut, zabytkowe miasto Old Deerfield i typowo amerykańskie śniadanie w typowo amerykańskim dinerze z kelnerem dolewającym Ci kawy… i chce się żyć.
Słabiej wychodzi mi świętowanie moich urodzin, które przypadają w Dzień Niepodległości USA 4 lipca. Parada w Amherst nie jest już organizowana, do Nowego Jorku jedziemy dopiero za tydzień, więc pozostaje lokalny, farmerski festyn, który… niczym nie różni się od polskiego. A dodatku – sami zobaczcie! – mogłam tam zjeść domowe placki ziemniaczane, gołąbki i KIELBASĘ prosto z foodtrucka ze zdjęciem (a jakże! Krakowa!) 😀
Wszystko wynagrodziły jednak Boston – kolejne z kolekcji miast świata, w których mogłabym mieszkać i żyć…
…i Nowy Jork, w którym żyć bym raczej nie mogła, ale który jest naprawdę wyjątkowy i – co najważniejsze – dokładnie taki, jakim pokazują go w filmach (z workami wypełnionymi śmieciami przy niemal każdej ulicy włącznie) 😉
Times Square
Manhattan
Central Park
A przede wszystkim Broadway – „Amerykanin w Paryżu” i „Upiór w Operze”. Właśnie dla Broadway’u na pewno tu wrócę.
Lipiec cd.
Nie ma to, jak wracać z urlopu i… jechać do pracy na Mazury 🙂 Resibo to firma inna niż wszystkie – np. przez jeden tydzień wakacji pracujemy w wakacyjnych warunkach! Po prostu, jak mawia nasza fotografka, „rzygam tęczą” 😉
Sierpień
Podróży ciąg dalszy. Tym razem powrót do… Pragi! Trafiam jednak całkiem gdzie indziej – na klimatyczne wzgórze wyszehradzkie na prawym brzegu Wełtawy, a tam – m.in. do gotyckiej bazyliki pw. św. Piotra i Pawła z zabytkowym cmentarzem, na którym przejście między grobami jest tylko od frontu i tyłu. Reszta jest ciasno ułożona jeden obok drugiego. Pochowano na nim najwybitniejszych czeskich kompozytorów, pisarzy, malarzy, muzyków i innych twórców kultury, np. Antoni Dworzak czy Karel Čapek.
Na Wyszehradzie jest też jedyny w swoim rodzaju ogródek piwny – Hospůdka Na hradbách, gdzie w dość plebejskiej, ale przez to innej atmosferze możesz wypić tanie i dobre piwo, podziwiając jednocześnie piękny widok na Wełtawę i jej lewy brzeg.
Wrzesień
A po co siedzieć na miejscu, skoro można lecieć służbowo do… Kijowa? 🙂 Wyczerpująca, jednodniowa wyprawa tam i z powrotem w stylu niemal równie męczącym jak ta, w którą wybrał się Hobbit, przynosi jednak kolejne wrażenia, kolejne ciekawe miejsca, jak słynny Majdan – miejsce nie tak dawnej ukraińskiej rewolucji czy doświadczenia, jak przejazd marszrutką, środkiem transportu, którego próżno szukać gdzie indziej na świecie.
Październik
Nadal w podróżach, ale już bliższych – np. do Wrocławia i z powrotem. A z powrotem… można czasem zobaczyć przedziwne zjawiska atmosferyczno-iluzjonistyczne 😉
Listopad i grudzień
To zdecydowane wyhamowanie… ale tylko jeśli chodzi o podróże, bo tak naprawdę ledwie wiem, w co ręce włożyć. Zwieńczeniem pracy zawodowej jest dłuuugi urlop, na którym wciąż jestem (ale już niedługo), a działalności charytatywnej – najlepszy prezent, jaki od kilku lat robimy sobie sami z przyjaciółmi na święta.
A na koniec roku – grzane wino Na Stoku (Irenko i Pawle, jak Wam się podoba to hasło, to zapisuję je Wam w gratisie) 😀
Po drodze była parę razy Warszawa. I Norymberga. I mniejsze miasta w Polsce. I parę innych gór i wzgórz, na które się wspięłam. A tak pomiędzy tym wszystkim… jest cała reszta życia, z pracą, zakupami, gotowaniem, praniem sprzątaniem, czytaniem książek, oglądaniem filmów, robieniem swetra na drutach, kotem u weterynarza, dzieckiem u lekarza, mamą w szpitalu… Właśnie dlatego mój zaczęty w Nowy Rok post kończę cztery dni później. Bo życie to nie bajka, ale za to jakie ekscytujące może być, jeśli tylko pomyślicie, że w każdej chwili możecie wsiąść w samochód, pociąg, autobus, na rower, w samolot i ruszyć – gdziekolwiek, nawet tylko w najbliższe góry… I czuć, że żyjecie! Czego Wam na ten cały rok i na kolejne wszystkie lata życzę.
Bo każda wielka podróż zaczyna się od małego kroku. Także ta najważniejsza – przez życie.
1 komentarz
Pisać, pisać! Uwielbiam Pani „pisanie” !! Pozdrawiam i życzę kolejnego udanego, wypełnionego ciekawymi podróżami, roku!