CO MI ZROBILI TKACZYK I OPYDO? ;)

Dwóch Pawłów wyznacza ostatnio kierunki moich myśli i idących w ślad za nimi czynów. Jak wiecie, skończyłam książkę. Niestety, mam z nią pewien kłopot… A właściwie mam ze samą sobą kłopot…

Nigdy nie byłam typem perfekcjonisty. Nigdy nie czepiałam się detali. Nigdy nie zaprzątałam sobie głowy drobiazgami, zwłaszcza tymi, nad którymi większość ludzi mogłaby przejść do porządku dziennego. Mój dom nie wygląda jak spod igły (zresztą podobno tylko nudne kobiety mają sterylnie czyste domy). Ja nie zawsze mam perfekcyjną fryzurę czy makijaż (co ja mówię – prawie nigdy nie mam! 😂). Moja córka nie ma idealnej mamy, a moje koty – idealnej właścicielki. Jedynie w pracy staram się nie mieć bajzlu, ale jak się dużo robi, to… sami pewnie wiecie 🙂

Tymczasem w przypadku książki… którą tak naprawdę skończyłam w sierpniu 2015 roku, nie mam skrupułów – obrabiam, przerabiam, przetwarzam, zmieniam wątki, dokładam, odejmuję, słowem – certolę się z nią jak z małym dzieckiem. Wybieram znajomych, którym daję ją do przeczytania, z których każdy żyje inaczej i zajmuje się czym innym, żeby na nich „przetestować” efekt (dzięki nim też udoskonalam ją) i wszyscy mówią „fajna książka”, ale… tutaj pojawiam się ja. Moja nieznana dotąd natura perfekcjonisty, która nagle objawiła się, gdy stawką jest coś, co przez całe życie było moim marzeniem i co zawsze chciałam zrobić, każe mi przetwarzać to miliony razy.

Powiem Wam, że nie znałam siebie z tej strony i już mi ze mną źle 😂

A przecież wiem, że potrafię pisać i wiem, że jeśli wydam tę książkę i uda się znaleźć paru czytelników, to pisanie (moja życiowa pasja) zyska nowy wymiar, bo głowę mam pełną kolejnych historii, różnych bohaterów, zapamiętanych drobnych niesamowitości, które czynią ludzi tak fascynującymi „obiektami” dla kogoś, kto pisze i tworzy historie…

A jednak! Perfekcjonizm w tej materii doprowadza mnie do szału. I jak by tego było mało… mniej więcej w tym czasie, kiedy oczekiwałam na dostawę „Narratologii” Pawła Tkaczyka, moja córka podsunęła mi vloga Pawła Opydo i jego serię „Złe książki”

I nastało ZŁO 😀

Bo Anita z jednej strony pochłaniała książkę Tkaczyka, a z drugiej – vlogi Opydo. I z jednej strony była „Narratologia”, która teoretycznie uczy, jak opowiadać historie w biznesie w celach promocyjno-reklamowo-sprzedażowych, a tak naprawdę ktoś taki jak ja odczytywał w niej jeszcze instrukcje dla siebie jak pisarza, a z drugiej – „Złe książki”, które sprawiały, że ktoś taki jak ja porównywał swoją z nimi. Czy jest sens i logika? Czy bohaterowie nie są głupkowaci? Czy jak ze sobą rozmawiają, a nawet myślą o czymś, to jest to wiarygodne? I tak dalej, i tak dalej. I przyszły nowe rozmyślania nad książką. I nowe czytania – już prawie codziennie, prawie jak Listów Apostolskich na mszach 😂

Listów Pawłów dwóch 😉

Ale teraz już wiem. Nareszcie wiem, że to nie jest „zła książka”, że to jest ciekawa historia, że to jest podobne (jak budowanie opowieści zaleca Naczelny Narratolog Kraju) do tego, co już znamy, a jednak inne, inaczej ujęte, odwrócone, pokazujące inne punkty widzenia. Że – trochę też dzięki moim recenzentom – bohaterowie nie są plastikowi, że akcja wciąga, nawet tak, że i łzy się pojawiają i że – do jasnej cholery! – czas wypuścić to dziecko w świat, bo inaczej nigdy się nie dowiecie, co ja właściwie napisałam, a ja nigdy się nie dowiem, czy naprawdę potrafię to robić 😀

Tak więc… chwilunia, jeszcze trochę ją „wyprasuję”, a gdzieniegdzie podniszczę i tak jak moja córka, która w tym roku wyrusza do świetnej szkoły, ale z internatem, wyruszy w świat.

Amen.