MÓJ PLAN EMERYTALNY

Na starość zamieszkam gdzieś w jakimś ciepłym kraju, np. śródziemnomorskim, blisko morza, którego brzegiem będę co rano biegać, potem popijać kawę na słonecznym tarasie, za dnia pisać książki, a co wieczór delektować się lokalnym winem i zajadać ciabattą maczaną w oliwie z oliwek i zagryzaną caprese ze świeżutkimi pomidorami. Taki był mój emerytalny plan. I wszystko na ten temat miałam już poukładane w głowie dawno temu. Aż pewnego dnia…

Okazało się, że mój organizm ma na ten temat trochę inne zdanie 😉

  • żołądek lepiej ma się bez kawy, więc musiałam ją ograniczyć,
  • cały układ trawienny sprawniej funkcjonuje bez glutenu, więc z menu zniknęło pszenne i żytnie pieczywo,
  • moja skóra odżyła, odkąd w poszukiwaniu źródeł różnych problemów, przestałam ją żywić nabiałem.

Ja zaś sama w kwietniu tego roku zobaczyłam Nałęczów. I to była miłość od pierwszego wejrzenia. Niewiele jest miejsc na świecie, w których się zjawiasz na chwilę i czujesz, jakbyś do nich po prostu należał, tylko okrutny los czy też jakaś dobra wróżka w ostrej menopauzie rzuciła Cię zupełnie gdzie indziej. Gdzie też jest fajnie, ale odkąd znasz to miejsce, często widzisz się właśnie tam.

Siedzę teraz w najprzyjemniejszych okolicznościach przyrody, w przepięknym ogrodzie Willi Ewelina (pozdrawiam moją szefową), gdzie – jak głosi pamiątkowa tablica na osnutym bluszczem murze – w latach 1900-1910 żył i tworzył Bolesław Prus. Oprócz niego, w Nałęczowie bywali i tworzyli także Henryk Sienkiewicz, Stefan Żeromski, Witkacy, Zofia Nałkowska, Ewa Szelburg-Zarembina (na pewno łatwo pisało się tu dla dzieci) czy mój literacki idol czasów licealnych Stanisław Przybyszewski.

Willa Ewelina, w której przez 10 lat mieszkał i tworzył Bolesław Prus. Dziś pensjonat, kawiarnia i restauracja w jednym.

Czyż to nie jest idealne miejsce dla kogoś, kto kocha pisać?! 🙂

Siedzę więc, słucham świergotu ptaków, czytam w Wikipedii (przy okazji – prześlijcie im chociaż dychę, bo chyba nie wyobrażacie sobie dzisiaj świata bez niej?), że Nałęczów to jedyne w Polsce uzdrowisko, które leczy serce. Pomagają tu osobom z chorobą wieńcową, nadciśnieniem czy nerwicą serca, ale też takim nieszczęśnikom jak ja, którzy aktualnie są w trakcie zawodowego maratonu i znajdują się chwilowo w stanie ogólnego wyczerpania psychofizycznego 😂

Co takiego niesamowitego jest w tym miejscu? Zanim powiem Wam, co mówi Wikipedia, opowiem o swoich doświadczeniach. To jedno z tych miejsc, w których jesteś na totalnym chillu, nawet jeśli przyjechałeś z dzieckiem na egzamin do szkoły, który trwa pół dnia, i powinieneś siedzieć w kucki na korytarzu w szkole i do bólu ściskać kciuki 😉 Oprócz parków i lasów, nie widziałam miejsca, w którym byłoby aż tyle drzew i zieleni. Położona na niewysokich wzgórzach miejscowość jest przez to niezwykle malownicza. Wg Wiki w Nałęczowie jest specyficzny „mikroklimat sprzyjający naturalnemu obniżaniu się ciśnienia tętniczego krwi oraz zmniejszeniu dolegliwości serca”. Jest tu przepiękny, 25-hektarowy park zdrojowy, który miałam okazję odwiedzić wczesną wiosną, i w którym – uwaga! – bije Źródło Miłości! ♥️

Park Zdrojowy w Nałęczowie. Kwiecień 2017

Nazwę nadał temu źródełku sam Bolesław Prus, a wiecie z „Lalki”, że o miłości, zwłaszcza tej trudnej, wiedział sporo 😉 Lokalna legenda głosi, że kto napije się wody z tego źródła, natychmiast się zakocha. Ostatnio mi się nie udało, ale dzisiaj – wychylę szklaneczkę na dobrą wróżbę 🙂 Jak będzie za mało, to mogę się w nim nawet i wykąpać. Nago 😂

Wracając jednak do sedna. Odkąd znam to miejsce i odkąd mój misternie układany latami plan emerytalny zaburzają odkrycia różnych nietolerancji trawiennych, rodzi się w mojej głowie nowy plan. Dom wśród drzew przy jednej z pięknych alei z niewielkim ogrodem i wielkim tarasem w miejscu, gdzie co rano będę śmigać na rowerze po okolicznych polach, potem będę piła szklaneczkę Cisowianki lub Nałęczowianki z lokalnych źródeł, zajadać się bezglutenowym pieczywem i świeżymi pomidorami, w ciągu dnia pisać wszystkie książki, których do tamtego czasu nie uda mi się napisać, a wieczorem – chillować przy lampce lubelskiego cydru. Chociaż… żyjąc tu na co dzień i robiąc to, co kocham, czy ja w ogóle będę miała potrzebę się chillować? Cóż, nie dowiem się, dopóki tego nie zrobię. Ale do tego czasu jeszcze mam trochę innych życiowych wyzwań. Czego i Wam, uroczyście wznosząc toast Cisowianką, życzę 🙂

 

PARENTING…

Co dajemy naszym dzieciom? Czy myślimy o tym, czego nam w dzieciństwie brakowało? Czy chcemy, żeby nasze dzieci osiągały to, czego same chcą, czy to, czego nam nie udało się osiągnąć? Czy w ogóle obchodzi nas to, czego chcą nasze dzieci i jakie są nasze dzieci? Nie ma nawet połowy tygodnia, a ja przeżyłam w tym krótkim czasie tyle w spraw związanych z rodzicielstwem (nie tylko moim), że musiałam wpaść tutaj, żeby się tym z Wami podzielić. Wiem, wiem – nie pisałam od maja, ale to m.in. rodzicielstwo mnie tak zaprząta.

Chciałabym móc opowiedzieć Wam o tym, co moim siostrzeńcom zrobili ich rodzice. Może kiedyś… Ale dzisiaj nie jest odpowiedni czas na to. Dość powiedzieć, że trójka moich siostrzeńców od wielu lat wychowuje się właściwie sama. Są honorowi i choć w dzieciństwie korzystali z naszej (mojej i męża albo babcinej) pomocy w naturalny sposób, teraz – w nastoletnim wieku – mają z tym problem. Musi się więc wydarzyć coś, co naprawdę ich przerasta, żeby teraz zwrócili się po pomoc. A zwrócili się. Przykro mi, ale nie napiszę Wam, o co chodzi. Ani nie będę opowiadać o tym, w czym i jak pomagam (na tyle, na ile mogę, potrafię i mam czas). Ale opowiem Wam o refleksji, jaką mam w tym wszystkim na temat roli rodziców w życiu dzieci. Wiecie, że lubię tę tematykę. Nie żebym była jakimś rodzicielskim ideałem, ale ta rola jest dla mnie równie ważna jak inne, które przyszło mi w życiu pełnić. A zawsze staram się wszystko robić na co najmniej 100%.

Ale zanim do tego… chciałabym móc opowiedzieć Wam o rodzicach kilku chłopców, którzy mieli niezły fun z obrażania (a czasem i obrzucania różnymi przedmiotami) mojej córki, czasem jej koleżanek, a niekiedy i kolegów. Początkowo, słysząc te opowieści, wspominałam końskie zaloty moich kolegów z podstawówki (notabene to ten sam budynek, więc podobieństwa tym silniejsze), kiedy widząc mnie przechodzącą koło nich, nazywali mnie pchłą czy wszą i do dziś nie wiem, czy to dlatego, że byłam najmniejsza w klasie, czy dlatego że nauczyciele ciągle mnie sadzali z takim jednym Adrianem (PS Do dziś nie znoszę tego imienia), który miał odstające uszy i rezydujące między tymi uszami wszy, a które ja nieustannie od niego łapałam 😂, czy może faktycznie dlatego, że wzbudzałam w tych nieco starszych kolegach jakieś uczucia 😉

W sumie dziś, z perspektywy trzydziestu paru lat, to zupełnie nieistotne, więc wróćmy do chłopców, którzy mieli fun z obrażania, wyzywania, poniżania i ogólnie – tzw. bullyingu wybranych koleżanek i kolegów ze szkoły, w tym mojej córki. Przyznam Wam szczerze, że początkowo, kiedy o tym słyszałam, myślałam (i mówiłam to na głos): „końskie zaloty”. Chłopcy w wieku 13-15 lat mają sieczkę w głowie, a ich mózgi nie nadążają za tym, co dzieje się z ciałem. Ale wiecie, ile może zdziałać w życiu powtarzalność. Nie bez powodu mówi się, że kropla drąży skałę 🙂 Kropla naprawdę drąży skałę i z niewielkiego wyżłobienia pewnego dnia powstanie strumyk, a potem rwący potok i rozlana szeroko rzeka.

Ta kropla tak drążyła skałę, że w końcu to nie skała nie wytrzymała, ale całe pasmo górskie, w którym wyrosła. To ja – matka – nie wytrzymałam i uznałam, że bez względu na to, czy chłopcy zrozumieją swoją głupotę, czy nie, warto pokazać im, że w życiu, kiedy pojawia się wina, nieuchronnie pojawia się i kara. Uruchomiłam więc spontanicznie całą machinę – dyrekcję, wychowawców, pedagoga i psychologa – i prawdopodobnie wprawiłam tychże chłopców w niezły szok. Prawdopodobnie wczoraj w nocy spali sobie spokojnie, zastanawiając się, komu rozjadą ego następnego dnia. Ja z kolei miałam nadzieję, że tego właśnie dnia to ich ego zostanie rozjechane. Ale… w sukurs młodocianym chamom przyszli ich właśni rodzice. Wydarzyło się więc coś, czego chyba do końca nie zrozumiem.

Mądre rodzicielstwo nie na tym przecież polega, że stoisz murem za dzieckiem bez względu na wszystko, tylko na tym, że pozwalasz mu doświadczać. Dlatego przez trzy lata tłumaczyłam mojemu dziecku, że te incydenty to „końskie zaloty”, „głupi wiek” itp. itd. i że musi… doświadczać. Nagle jednak zrozumiałam, że czas na końskie zaloty i głupi wiek już minął. Że zarówno moja córka, jak i jej koleżanki i koledzy są na tyle dojrzali, żeby prawidłowo oceniać rzeczywistość, odróżniać dobro od zła, wiedzieć, co wolno, a czego nie wolno, mieć pojęcie o tym, kiedy i jak można kogoś skrzywdzić, i potrafić tego unikać.

I wracam do moich siostrzeńców. Ich nikt nie wychował. Nie miał kto. W zasadzie te przemiłe dzieciaki (2/3 już pełnoletnie) wychowały się same. I jestem pełna podziwu. Niestety, „samowychowywanie” powoduje, że pewne normy społeczne są nieznane (ba! wiele z tych norm nie jest znanych). Co więcej, jeśli macie dorastające i dorosłe dzieci, wiecie, że co i rusz potrzebują Waszego wsparcia, rady albo po prostu obecności. Ale moi siostrzeńcy nie mogli ani nie mogą liczyć na żadną z tych rzeczy. Przez to najstarszy z nich przeżywa teraz bodaj najtrudniejsze doświadczenie swojego krótkiego życia, chociaż nie szczędziło mu ono wielu równie trudnych. A jednak.

A teraz przeskoczę znów do tych nieszczęsnych głupkowatych chłopców… Gdzie w tym wszystkim są ich rodzice? Na kogo ich wychowują? Dlaczego obrażanie koleżanek, nazywanie ich kurwami, wyśmiewanie ich urody, tuszy itd., obrzucanie czymkolwiek, co jest pod ręką, dla tych rodziców nie jest niczym dziwnym? Dlaczego ich bronią, zamiast dać im „doświadczać”? Bo skoro godzą się, żeby doświadczali, jak to jest być młodym gnojkiem, to dlaczego nie godzą się, żeby ponosili tego konsekwencje? Taka jest przecież naturalna kolej rzeczy. Jest wina. Jest zadośćuczynienie. Jest zbrodnia. Jest kara. To życie w najczystszej postaci. Dajcie im tego doświadczać, a będzie choć nikła nadzieja, że mimo tego wszystkiego wyrosną na wartościowych ludzi 🙂 Wspierajcie, ale nie zastawiajcie własną piersią. Pomagajcie, ale nie działajcie za nich. Kiedy osiągną sukces, cieszcie się razem z nimi. Kiedy poniosą klęskę, bądźcie obok. Tylko i aż tyle. Dlaczego tak wielu dorosłych tego nie rozumie?

PS Tyle jest blogów parentingowych. Nie takich jak mój, na którym tylko doraźnie podejmuję temat rodzicielstwa – ale naprawdę aktywnych. Zamiast hejtować życie innych w Internecie, idźcie na te strony i rozwijajcie się. Wasze dzieci, kiedy już będziecie starzy, ale i teraz, jeśli będziecie to mądrze prowadzić, podziękują Wam za to wspaniałym, codziennym „kocham Cię” <3 I kochajcie je wzajemnie! I pokazujcie tę miłość 🙂