ZWOLNIENIE

Jego bezwładne ciało, choć całkiem martwe, pod wpływem siły wystrzeliwanych ciągle pocisków turla się i przewraca na bok. Jej głowa i ramię osuwają się teatralnie wzdłuż otwartych drzwi podziurawionego kulami samochodu. W tej jednej chwili wszystko, choć dzieje się błyskawicznie, nagle zwalnia i widzimy ten bezwład ciał, te marionetkowe ruchy. To moment, kiedy para najsłynniejszych przestępców w historii odchodzi z tego świata pod bezlitosnym obstrzałem policyjnej obławy. To ostatnia scena z „Bonnie i Clyde” Arthura Penna, jedna z najsłynniejszych w historii filmu, w której zastosowano tzw. slow motion. Zastanawialiście się kiedyś, po co oni to robią w filmach? Czemu służą te spowolnione obrazki? Powiem Wam, po co. Oni w ten sposób mówią nam: przyjrzyj się, to jest ten moment, ta ważna chwila, zwróć uwagę na szczegóły, pomyśl chwilę, zastanów się. To ważne.

Często pisząc coś zawodowo denerwuję się ograniczeniami, jakie daje język polski, na przykład w porównaniu z angielskim. Czasem nawet łatwiej mi się nazywa coś w rozmowie po angielsku niż po polsku. Od paru dni jednak zachwycam się głębią i wielowymiarowością jednego, pozornie prostego słowa: ZWOLNIENIE.

A cała historia zaczęła się tak. Tydzień temu położyłam się spać, jak zwykle. Obudziłam się jednak już nad ranem z okropnym bólem gardła. Wstałam jednak, poszłam do pracy i cóż… nie czułam się najlepiej. Wręcz przeciwnie. Zapakowana do bagażnika torba na siłownię nadal tam leży 😉 We wtorek wzięłam home office w nadziei, że jak nie będę wychodzić z domu, nie będę za bardzo rozmawiać, nadwerężać gardła i nafaszeruję się aptecznymi specyfikami, to będzie lepiej. Nie było. W środę, kiedy już ledwie mówiłam, a każde wypowiedziane zdanie sprawiało ból, skapitulowałam i poszłam do lekarza. Pani doktor orzekła, że to ostre zapalenie gardła, należy odpocząć, leżeć, faszerować się antybiotykami i wypisała mi na tę okoliczność ZWOLNIENIE.

Zwolnienie poszło drogą elektroniczną do pracy, a ja po wydaniu bajońskiej sumy w aptece – zawiozłam się moim księciem do domu. I zaczęło się ZWOLNIENIE.

Kilka takich dni zmagania się z niedoskonałościami ludzkiego ciała zaatakowanego przez chorobę, które nie pozwalało na wiele aktywności, zwłaszcza umysłowej (bo taka mi jest potrzebna najbardziej w życiu zawodowym), sprawia, że całkiem może się zmienić perspektywa. Nawet przy takiej z pozoru zwyczajnej chorobie. Bo jak człowiek, tak jak ja, nawet kiedy bierze urlop, to zawsze coś robi, a tutaj robić niewiele może, bo… nie może po prostu, to robi rzeczy, na które nigdy nie ma czasu albo mu na nie czasu szkoda. Na przykład… nie pracuje! 😀

Uwierzcie mi, że w moim przypadku to jest naprawdę totalna zmiana perspektywy. Bo ja pracuję ciągle. Dlatego ten czas nie-pracowania dał mi solidnie do myślenia. Na przykład nad tym, co właściwie oznacza słowo ZWOLNIENIE. Bo w języku polskim jest to słowo wieloznaczne. Słownik Języka Polskiego podaje aż osiem znaczeń słowa zwolnićzwalniać, od którego pochodzi rzeczownik zwolnienie:

1. «zmniejszyć szybkość, tempo czegoś»
2. «zmniejszyć szybkość poruszania się»
3. «uczynić coś mniej napiętym, zwartym»
4. «uczynić kogoś wolnym od jakiegoś obowiązku, od odpowiedzialności itp.»
6. «wypowiedzieć komuś pracę»
7. «wypuścić kogoś z więzienia, szpitala itp.»
8. «sprawić, że coś nie jest obciążone podatkiem, cłem itp.»
Większość znaczeń ma związek ze zmniejszeniem szybkości, tempa, napięcia, uwolnieniem od czegoś, zmniejszeniem obciążenia. I jak tak sobie pod tym kątem spojrzałam na moje ZWOLNIENIE, to cała ta medyczno-prawno-kadrowa akcja ze zwolnieniami odkryła mi swoje drugie dno – spowolnienie, zmniejszenie prędkości, zmniejszenie tempa, zluzowanie, slooow. Aż głębiej odetchnęłam na samą myśl o tym. Jestem teraz pewna, że ta choroba dopadła mnie celowo. I nie bez powodu przybrała taką właśnie postać, że nie mogłam mówić (inaczej wielce prawdopodobne, że odmówiłabym zwolnienia i dalej pracowała, mimo średniej jasności umysłu).
Ale dzisiaj, po tych kilku dniach, kiedy już czuję się lepiej, nie żałuję ani minuty spędzonej na nicnierobieniu, spaniu, czytaniu, porządkach w miejscu, przy którym akurat przystanęłam snując się po domu, przeglądaniu setek zdjęć w archiwum czy porządkowaniu aplikacji na iPhonie 😉 Poczułam moc, jaką daje zwolnienie – zwolnienie w biegu, zwolnienie siebie samej z różnych obowiązków, wyluzowanie… Przyznam szczerze, że nie wiem, czy długo tak pociągnę 😉 Znając mnie znów rzucę się w taki wir, że wkrótce zapomnę, dokąd właściwie biegnę. Ale sama sobie obiecałam, że bardzo się postaram tak częściej być na zwolnieniu. Nie chorobowym. Ale po prostu – slow. Jak powiedział pewien rzymski cesarz, śpiesz się powoli 😉

 

CZYM JEST PIĘKNO?

Dzisiaj będzie rozprawa prawie że filozoficzna 😉 Czym jest piękno?…

Dzisiaj akurat, dlatego że dzisiaj spojrzałam w biegu w lustro w firmowej łazience i zobaczyłam siebie, ale inną. Z opadniętymi kącikami ust. Z rysującym się „chomikiem” na dolnej szczęce, który jest charakterystyczny dla mojej rodziny ze strony mamy. Tu i ówdzie odstawały małe antenki włosów – zafarbowanych, ale siwych. Inne nie odstają, więc to jasne, że to są te siwe 😉 Uśmiechnęłam się do siebie i na szczęście, dzięki słabemu światłu, nie zobaczyłam wszystkich tych zmarszczek, które odcisnęło na mojej twarzy życie. Ale uśmiech, pogodny i afirmujący życie, był piękny. Tak, uśmiechanie się samemu do siebie naprawdę działa. Nawet nie musi być przed lustrem 🙂

Chwilę temu przeglądałam Facebooka. Tak, na koniec dnia, bo w ciągu dnia dość rzadko mam czas. Zobaczyłam zdjęcie znajomego, faceta nieskazitelnej urody. Po prostu pięknego. Młody, przystojny, wiecznie w sztosie. Pomyślałam sobie… co o tym decyduje? O tym, że ten jest piękny, a ten brzydki. Że ta jest ładna, a tamta – mało urodziwa. Co decyduje? Kto? Patrzysz na kogoś i myślisz, że jest piękny. Ktoś, kto stoi obok Ciebie, patrzy na tę samą osobę i myśli, że jest przeciętna. Ktoś inny –  że brzydka, bo np. nie ma 100 obręczy na sztucznie wydłużanej w ten sposób szyi, a to właśnie jest tam kanonem piękna. Z kolei niektórzy uznawani są zawsze za pięknych, choć niekoniecznie w czyimś typie. A inni – za brzydkich, choć są tacy, którzy twierdzą, że w tym właśnie tkwi ich piękno.

Jakie to skomplikowane, zwłaszcza w czasach, kiedy uroda – dzięki portalom społecznościowym – stała się wręcz towarem, który sprzedaje lepiej lub gorzej. I co w tych czasach jest urodą? Czy instagramowa sztuczność dziewczyn robiących sobie selfie wiecznie w tych samych pozach też? Czy naturalność, bycie sobą, nieprzesadzanie, normalność?…

O co więc chodzi z tym pięknem?…

Ile razy słyszeliście, że najważniejsze piękno to to wewnętrzne? Ile razy – że uroda przemija? A ile razy zachwycaliście się piękną twarzą, piękną sylwetką. Tak po prostu. To smutne, ale piękno zewnętrzne jest szalenie ważne. Tak już jesteśmy skonstruowani, że najpierw oceniamy „okładkę”. Ale…

Tak sobie dzisiaj myślę, myśląc o tych kącikach ust, o tym „chomiku” i zmarszczkach, że piękny musi być przede wszystkim… umysł. Tak, tak. Parafraza tytułu oscarowego filmu nie jest tutaj bezpodstawna. Piękny musi być człowiek wewnętrznie. To z tego wnętrza bije światło, które nawet z brzydkiej (co to w ogóle znaczy, patrząc filozoficznie?!) osoby zrobi kogoś przepięknego. Możesz być najurodziwszy czy najpiękniejsza, ale jeśli nie masz piękna w sobie, jesteś po prostu nijaki. Myślę o starych ludziach. Uwielbiam patrzeć na ich twarze, w których właśnie „uroda przemija” albo przeminęła. Bo właśnie w ich twarzach tam, gdzie jest piękno wewnętrzne, widać, że jest coś więcej niż uroda. Pojawia się w nich blask, pojawia się emanacja radości życia, pojawia się tak wiele różnych pozytywnych rzeczy, wyrzeźbionych przez czas i doświadczenie, że patrzysz na takiego człowieka i myślisz sobie…. „wow, co za piękny człowiek”.

Ostatnio poznałam 72-letnią panią, która wciąż ma plany na przyszłość (tak, tak!). Rozmowa z nią była dla mnie jednym z najbardziej inspirujących przeżyć. Wcale nie była urodziwa. Kompletnie nie jest już młoda. Ale po spotkaniu pomyślałam sobie właśnie: „jaki piękny człowiek”.

Piękny człowiek. Piękny. Człowiek. To słowa klucze. Piękny człowiek to człowiek prawdziwy. Szczery. Pozytywny. Nienegujący rzeczywistości. Uśmiechnięty w przyszłość. Tolerancyjny. Przytulający świat. Starający się go zrozumieć, a nie oceniać. To jest Piękny Człowiek.

Bo możesz mieć urodę nie wiadomo jaką. Możesz mieć figurę. Możesz być fotogeniczny. Możesz wymiatać na plażach, basenach, na siłowniach, na ulicach. Ale możesz być też po prostu Pięknym Człowiekiem. Jeśli jest przy tym uroda i pozostałe takie elementy – wspaniale! Wygrałeś los na loterii. Jeśli nie?… Też cudownie! Jesteś Pięknym Człowiekiem. Tego nie zabierze Ci ani czas, ani świat 🙂

PS Chciałabym Wam pokazać na zdjęciu Pięknego Człowieka, ale taki wzorzec nie istnieje. Dlatego pokazuję Wam piękne kwiaty. Ich uroda i czas też przemijają. Ale każdy coś w nas po sobie zostawia. Prawda?… Bądźcie Pięknymi Ludźmi.