W ŚWIECIE CISZY

– Pani nie słyszy – zawyrokowała pani doktor ledwie co zerknąwszy na wyniki mojego badania słuchu, waląc mnie jednocześnie obuchem w głowę. „Jak to nie słyszę? Przecież słyszę? Przecież słyszę, co do mnie mówisz, kobieto. Jak NIE SŁYSZĘ???!!!!” – myśli cwałowały szaleńczo po bolącej części mojej głowy, z powodu której dziś trafiłam do laryngologa, licząc, że coś się wyjaśni z moim trwającym od tygodnia bólem. Druga część słuchała uważnie…

– Czy nie zdarzyło się pani prosić kogoś, żeby coś powtórzył? – dopytywała uprzejmie pani doktor.

– No tak, nawet teraz, w poczekalni, nie mogłam zrozumieć, co mówi do mnie jeden pan stojący trochę dalej – odpowiedziałam, a cwałujące myśli nagle zatrzymały się w pędzie i…

„Nie słyszę? Ale jak? No tak! A wtedy, jak Ola mówiła coś do mnie w samochodzie na autostradzie przy muzyce i szumie samochodu i potem denerwowała się, że musi powtarzać? A wtedy, kiedy ona przyciszała głos, gdy oglądałyśmy razem film, a ja przygłaśniałam? A kiedy rozmawiam z mamą przez telefon i nie wszystko mogę dosłyszeć?…” Takie i podobne sytuacje zaczęły mi przebiegać przed oczami jak te myśli. I to, jak śmiałam się ostatnio, że dostałam papierowy spam do skrzynki pocztowej na bezpłatne badanie słuchu… Teraz mi nie do śmiechu.

Tymczasem pani doktor w szumie myśli przepływającym między moim jednym a drugim uchem zakreślała na wykresach słuchu obojga moich uszu, jak powinnam słyszeć, a jak słyszę i wychodziło, że całkiem nie bardzo słyszę, a potem wypisywała mi receptę na tę bolącą głowę i skierowanie na rezonans. Bo COŚ jest przyczyną. W tak młodym wieku…

Z tym młodym wiekiem to bym się kłóciła po przejściach ostatnich miesięcy, a zwłaszcza dni. Ciągle jakieś badania. Ciągle wyniki. Wizyty u lekarzy. To nie tarczyca. To nie wątroba. To nie nerki. To nie to, to nie tamto. To nie wiadomo co. I to siedzenie w poczekalniach jak babcia, która nie ma nic innego do roboty, z tą różnicą, że TA „babcia” akurat ma, i to niemało, i próbuje jakoś się w tym wszystkim odnaleźć…

– To jest nieodwracalne. Tego się nie da wyleczyć – pani doktor niczym sędzia wydawała wyrok, a ja siedziałam naprzeciwko jako ten skazaniec. – Musimy znaleźć przyczynę. Może być genetyczna. Czy ktoś w rodzinie…

„KTO w rodzinie? Mam tylko mamę. Może i tato miałby takie problemy, gdyby żył. Ale skąd ja mam to dziś wiedzieć?…”

Moje myśli odbijały się od tej mniej do tej bardziej bolącej ściany głowy niczym nietoperz, który kiedyś wpadł mi do mieszkania. Zagubione. Z zaburzoną echolokacją. Niesłyszące. Pani nie słyszy… „Jak nie słyszę, jak słyszę”. Jeśli będzie już naprawdę źle, potrzebny będzie aparat. „Jaki qrwa aparat???!!!”

Dziś po południu, zanim wróciłam do domu, godzinę jeździłam samochodem po okolicy. To taki mój sposób na uporządkowanie myśli. Na uspokojenie. Bo muszę. Bo co zrobię? Bo co ma być, to i tak będzie. Bo przecież już dwa lata temu od innej pani doktor usłyszałam, że jestem w wieku „przedmenopauzalnym”. I chyba to jest właśnie to, co ja ostatnio odczuwam. Gdy wszystkie wyniki są super. A dolegliwości coraz to ciekawsze. A to epizody nadciśnieniowe. A to bóle głowy. A to teraz że niby nie słyszę, A to to, a to tamto. Nie będę wymieniać, bo już bym chyba weszła w zbyt duży ekshibicjonizm…

W każdym razie jeździłam tak, jeździłam i chyba uporządkowałam. Od jutra będę wstawać i robić musztrę moim dolegliwościom. Pobudka! Baczność przy łóżkach! Wszyscy obecni? Ścielić i na plac apelowy!

Kolejno odlicz i meldujcie!

Zmarszczki? Gotowe!

Suche skórki na twarzy? Gotowe!

Nadmiar tłuszczu nie do pozbycia? Gotowy!

Wahania ciśnienia? Gotowe!

Bóle głowy? Gotowe!

Zmienne nastroje? Gotowe!

Bezsenność? Gotowa!

Uderzenia gorąca? Gotowe!

Drużyna… za mną!

Do boju!

Walczymy o człowieczeństwo, bycie sobą, bycie kobietą, poczucie atrakcyjności w tej beznadziejnej sytuacji. O normalność w tej nagłej i niezrozumiałej nienormalności. I o to, żeby rezonans nie wykazał w naszym ciele obcego. Bo to będzie wróg, z jakim się jeszcze nie zmagaliśmy. A chyba nie jesteśmy gotowi…

PS Tytuł to ironia. Nie żyję w świecie ciszy. Ale wychodzi na to, że jeśli jeszcze trochę pożyję, to mogę się w takim świecie znaleźć. Jak na ironię, jednym z najbardziej fascynujących dla mnie w dzieciństwie programów telewizyjnych był „W świecie ciszy”, pierwszy w telewizji polskiej program tłumaczony na język migowy. Chyba ten migający pan na zmianę z panią mnie tak fascynowali. Ale i ten świat. Jak to jest nie słyszeć?… Nad tym się głównie zastanawiałam. Teraz według pani doktor ja też nie słyszę. Chociaż słyszę według mnie całkiem dobrze. Właśnie słucham „Say Something” A Great Big World i Christiny Aguilery. Jak na ironię…

#niemusisz, ja pokręcę

Pierwsze zdanie zapisane w języku polskim brzmiało „Daj, ać ja pobruszę. A ty pocziwaj”. Zostało zapisane w tzw. Księdze Henrykowskiej napisanej w całości po łacinie i dotyczyło nieznanej z imienia żony niejakiego Boguchwała, który jak nic, musiał być pierwszym feministą wśród polskich mężów, o czym żadne księgi nie wspominają, więc chyba będę musiała pewnego dnia stworzyć apokryf 😉

Mówiąc dzisiejszą polszczyzną, tenże Boguchwał zaoferował zapracowanej żonie obracającej żarna, że teraz on pokręci, a ona niech sobie odpocznie. Nie mąż jest dla mnie ważny, ale żona. Ta żona to ja. Wciąż obracam jakieś żarna. Mielę mąkę. Na chleb. I na do chleba. I na NA chleb. I na inne rzeczy. Mielę i lubię to. Ale czasem mam dosyć.

Czasem nie chce mi się już być bohaterem we własnym domu. Ogarniać. Wszystkiego. Od mieszkania przez jedzenie po samochód i pracę. Od córki i jej spraw (ostatnio na odległość, więc jeszcze trudniej) przez sprawy mojej mamy po sprawy własne, których ciągle brakuje. Od napraw przez remonty, zakupy i wymianę zepsutych rzeczy, szukanie fachowców.

Jestem silną babką, więc ogarniam. Ale okupuję to. Pobudkami nad ranem, bo mój mózg już sobie nie radzi i budzi mnie, żeby poukładać sprawy, poprzypisywać priorytety, ponarzekać na wszystko, poniepokoić mnie… Zmęczeniem, kiedy nie powinnam być zmęczona. Niechęcią do działania. Niechęcią do czegokolwiek. To nie jest stan stały. Ale wiem na pewno. Potrzebny mi drugi bohater.

Chcę wrócić do domu i żeby mi ktoś powiedział: „siadaj, odpocznij, już nie musisz”. Chcę, żeby ktoś powiedział mi: „zapłaciłem rachunki, Ty nie musisz”. Chcę, żeby podsunął mi kolację, kiedy jestem zmęczona, bo „nie muszę” albo ucieszył się ze śniadania, które zrobię, „bo chcę, a nie muszę”. Chcę przestać myśleć ciągle, co muszę zrobić, o czym pamiętać, czego nie przeoczyć, jak zrobić to, jak ogarnąć tamto, jak wszystko spiąć, kiedy, co, jak i dlaczego.

Takie osoby jak ja myślą, że „niemuszenie” dzieje się, dopiero kiedy naprawdę już nic nie musimy. W grobie. Chciałabym jednak, po wszystkich moich dotychczasowych doświadczeniach, których po prostu było za dużo jak na jedną osobę, być teraz jedną z tych, które nie będą musieć za życia.

Tak, ja wiem, że to wszystko to właśnie jest życie. I że to jest moje życie. I że to jest życie, które tak patrząc z dystansu bardzo kocham. Zamieniłabym je tylko na życie bogatego podróżnika, który nie martwi się o pieniądze i zobowiązania hahaha 😀 A jednak czasem mi się to życie ulewa. Wychodzi bokiem. Siada na karku. Odkłada się w kręgosłupie. Budzi o świcie. Rzeźbi mi w twarzy zmarszczki. Maluje na siwo włosy. A nawet brwi. No, dyma mnie ogólnie rzecz biorąc, mimo że jest moje 😉

Dlatego coraz częściej chciałabym słyszeć #niemusisz. To moje tegoroczne marzenie. Niech ktoś przyjdzie i mi to powie.