Jak to jest żyć normalnie?

Być normalną. Żyć normalnie. Marzyłam o tym przez całe moje dotychczasowe życie. Najpierw mieć normalną rodzinę. Nie miałam. Potem mieć tatę. Już nie miałam. Potem przejść normalną ścieżkę: poznanie – kościelny ślub w białej sukni z welonem – dziecko. Nie przeszłam. Potem tworzyć swoją normalną rodzinę. Nie stworzyłam. Potem normalnie pracować. Osiem godzin, wracam do domu i mam czas dla siebie. Nie mam… I zastanawiam się, czy to, co ja zawsze uważałam za normalne, jest normalne, czy to może tylko moje wyobrażenie. I co jest lepsze?

Nienormalne dzieciństwo

Nigdy nie miałam „normalnej” rodziny. Przez pierwszych pięć lat mojego życia wychowywałam się w naszych lokalnych slamsach. Pamiętam, jak jedna z sąsiadek z jakiegoś powodu rodziła w domu i jak zabierało ją pogotowie. W bordowym fartuchu, cała żółta, leżała na noszach niesiona do karetki, a my, uliczne dzieciaki, przyglądaliśmy się temu ramię w ramię z dorosłymi. Potem żyliśmy tym przez kilka dni. Tak jak dorośli.

Pamiętam, jak radziecki żołnierz z pobliskiego radzieckiego szpitala przyszedł do nas do mieszkania, bo do naszej komórki prowadziły ślady krwi ze świni wykradzionej ze szpitalnego chlewa i zabitej. Nauczyłam się wtedy dwóch pierwszych słów po rosyjsku „swinia prapała” („świnia zaginęła”). Na szczęście, moi rodzice, choć pogubieni, byli uczciwi. Ktoś im podłożył świnię w postaci tych śladów krwi do komórki, ale na szczęście, świnskie części znaleziono później u prawdziwego złodzieja.

Pamiętam, jak mój ukochany wujek odebrał sobie życie w rzeczonych komórkach i jak szczury łaziły wokół tego miejsca, mimo że ciało już dawno zabrano. Pamiętam, bo te komórki, zlokalizowane za budynkami przy parku, to było dla nas, ulicznych dzieciaków, jedno z najlepszych miejsc do zabawy.

Pamiętam też, jak przyjemnie smakował jakikolwiek obiad latem, podawany przez mamę przez okno, gdy ja siedziałam na krześle z drugiej strony, w ogrodzie, który dziś określilibyśmy łąką kwietną… Innych dobrych wspomnień z tamtej części życia, mimo wszystko, mi nie brakuje.

Nienormalne małżeństwo

Gdy poznałam mojego męża, normalne nie było nic. Może poza tym, w jakich okolicznościach się poznaliśmy, bo było to po prostu w pubie. Ale sam moment „zostania parą” był już dość absurdalny. Z szacunku dla siebie i jego nie będę wdawać się w szczegóły. Nasz ślub też był dziwny, choć skądinąd piękny, bo w zasadzie „wywołany” przez przyjaciół, a najbardziej Larry’ego, który w dużej mierze „postawił” nam wesele, bo pasowało mu do fabuły jego biografii, wedle której wracał do Polski dwukrotnie na ślub swoich tutejszych przyjaciół. Białej sukni i ołtarza nie było. Ale zrobiłam, co mogłam, żebyśmy wszyscy wyglądali, tak jak trzeba.

Narodziny naszej córki były jednym z najbardziej traumatycznych przeżyć w moim życiu. I słowo „przeżyć” jest tutaj znaczące. Bo poród odbywał się z narażeniem życia matki i dziecka, i to cud, że obie przeżyłyśmy. Bo wtedy w takich sytuacjach nie udawało się uratować ani matki, ani dziecka. Nie wiem, jak jest dziś.

I dziwne było to, że moja córka urodziła się dokładnie w rocznicę śmierci mojego taty. Niemalże co do godziny…

Moja własna rodzina też nie była normalna. Do momentu ślubu, kiedy córka miała już trzy lata, nawet jakoś to wszystko się fajnie kręciło. Nawet przez chwilę było „normalnie”. Rodzinna codzienność i wychowanie dziecka. Wyjazdy na wczasy w to samo miejsce nad Bałtykiem. Jak większość rodzin. Ale po ślubie… męża albo nie było, bo jego praca tego wymagała, albo nie było, bo… żył w swoim własnym świecie. A jeśli był, to były przebłyski.

Nienormalna praca

Moja praca też nigdy nie była „normalna”. Nigdy to nie była praca „od-do”, a potem czas wolny, jak u większości ludzi. Najczęściej była „od”, ale rzadko „do”. A jeszcze częściej była jedna praca, a po niej kolejna. Szczególnie odkąd jestem wdową i próbuję zapewnić córce i sobie godziwe warunki życia w tym kraju, który kocham, ale który też jest dziwny…

Co jest normalne?

Wychodzi na to, że właściwie nic w moim życiu nie było normalne. Ja też chyba do końca normalna nie jestem po tym wszystkim. Znacie już moją całą historię, którą opisałam w artykule Moje pudełko czekoladek. Teraz kolejny jej aspekt. Czy mam jeszcze szansę na to, żeby coś w tym życiu było normalne? I co to znaczy „normalne”? Czy warto o tym marzyć? I czy jest sens o to walczyć? Ktoś wie?…