Zapraszam wypierdalać!

Jestem kobietą i przeklinam. Absolutnie się tego nie wstydzę i nigdy nie zamierzam za to przepraszać, zwłaszcza że przekleństwa są wyrazem moich emocji. Od zawsze uważam, że są w języku tym, czym w gotowaniu jest odpowiednia przyprawa. Hasło, które ma dziś na ustach co najmniej połowa tego kraju, jest również moim hasłem. Jest ono pod każdym względem doskonałe – proste, bogate w treść i dosadne na tyle, żeby celnie trafiało tam, dokąd jest skierowane. Jest też dokładnie wyrazem mojego bezkresnego gniewu wobec tego, co rządy pseudokatolickich fundamentalistów zrobiły z tym krajem.

Kto naprawdę krzywdzi katolików

Że dzisiejszy rząd sprawują ugrupowania o charakterze fundamentalistycznym, nie mam najmniejszych wątpliwości. Dlatego im szybciej będą stąd wypierdalać, tym lepiej dla tego biednego państwa i każdego jego obywatela. W szczególności zwłaszcza dla katolików, którym naprawdę bardzo współczuję, bo polscy prawicowi politycy do spółki z hierarchami polskiego kościoła katolickiego swoimi działaniami robią straszną krzywdę ich religii i religijności. Mam wśród nich przyjaciół i znajomych, którzy tak samo sprzeciwiają się tym złym rządom, jak ja.

Moje wychowanie

Sama jestem wychowana w rodzinie katolickiej w typie warmińskim, a więc bardzo religijnej. W rodzinie, w której co wieczór odmawiało się pacierz klęcząc przed obrazem św. Stanisława Kostki, co niedziela szło się na mszę, a w Wielkanoc po powrocie do domu z rezurekcji od progu radośnie wykrzykiwało się „Chrystus Zmartwychwstał!” W tej samej rodzinie mój tato serdecznie i konsekwentnie nienawidził całego kleru. Nienawidził głęboko i uczuciem absolutnie czystym. Takim, jakie mogło wyrosnąć tylko u niepełnosprawnego wiejskiego dziecka, którego rodzicom miejscowy proboszcz odmówił pożyczki (pożyczki, nie datku) na jego operację. Zarówno mama, zagorzale wierząca, jak i tato, aktywnie wątpiący, potrafili odnaleźć się we wspólnym domu, mimo różnic. Takich domów, par i rodzin znam wiele.

Matka. Polka. Katoliczka

Jako nastolatka fascynowałam się innymi religiami. Jak pewnie wiele młodych osób, próbowałam zrozumieć świat poprzez różne formy wiary. Mój tato już wówczas nie żył, a mama zmagała się z samotnym wychowywaniem trójki dzieci w trudnych czasach przełomu. Ale nigdy, przenigdy nie usłyszałam od niej żadnego słowa religijnego przymusu, żadnego nakazu chodzenia do kościoła. To zawsze był mój wybór. I gdy później mój młodszy brat całkowicie odwrócił się od kościoła, a po latach moja córka powiedziała babci, że jest niewierząca, mama miała tylko jedno stwierdzenie „nikogo nie można siłą zmusić do wiary”. Matka. Polka. Katoliczka. Ta prawdziwa.

Nikogo nie można siłą zmusić do wiary

ani do podzielania przekonań innych. Bo przekonania mają to do siebie, że są nasze, własne, osobiste. I nic innym do tego. Polscy katoliccy fundamentaliści (nie mylić z prawdziwie wierzącymi katolikami, do których moja mama wciąż się zalicza) najwyraźniej nie są w stanie tego objąć swoimi ciasnymi umysłami. Najwyraźniej ich wiara jest tak beznadziejnie słaba, że nie wierzą, że może obronić się sama. Dlatego z całych sił próbują zmusić wszystkich „innych”, wszystkich, inaczej myślących, wszystkich inaczej wierzących albo niewierzących wcale, żeby uznali wyższość ich ciasnego światopoglądu.

Mój jest ten kawałek podłogi

Właśnie dlatego poszłam dzisiaj na wieczorny spacer w moim mieście. Na wspólny, publiczny, pokojowy wieczorny spacer. Dla zdrowotności, bo w końcu ruch to zdrowie. I dla wolności. Bo (jeszcze) mogę. Wokół mnie i niewielu moich rówieśników były tłumy młodych ludzi. Skandowali te wszystkie brzydkie słowa, żeby wypierdalać i żeby PIS się jebał. I jeszcze inne. Mniej lub bardziej brzydkie. I śpiewali. „Mój jest ten kawałek podłogi”. Piosenkę, której moje pokolenie w młodości, w ich wieku, słuchało na Liście Przebojów Trójki. TEJ Trójki, tak spektakularnie zniszczonej przez TĘ władzę. Zniszczonej jak wszystko, czego się tknie. Spacerując tak, rozmawiając z koleżanką i słuchając tej piosenki pomyślałam ze smutkiem, że potrzeba było zaledwie jednego pokolenia i jednego chorego z nienawiści człowieka oraz jego nieudolnej bandy, żeby zniszczyć to wszystko, co tyle pokoleń z takim trudem odzyskiwało.

Zanim wyszłam, dowiedziałam się z telewizji, że gdy pójdę na ten wieczorny spacer, zostanę lewicową ekstremistką. Tak prawicowi fundamentaliści nazywają wszystkich protestujących.

Zanim wyszłam, dowiedziałam się z przerażającego w swoim wydźwięku przemówienia tego chorego z nienawiści człowieka z małymi szczurzymi oczkami, że gdy pójdę na taki spacer, to będzie oznaczało, że chcę zniszczyć katolicki kościół i zaszkodzić państwu.

Kiedy poszłam na ten spacer, ludzie z okien pozdrawiali wszystkich spacerujących, policja i straż miejska przyjaźnie im towarzyszyły, a kierowcy mijanych samochodów przyłączali się do chóru klaksonami.

Kiedy poszłam na ten spacer, wokół siebie widziałam uśmiechniętych, pełnych wiary, że mogą coś zmienić, młodych ludzi, których szczytem agresji było parę dosadnych okrzyków, w tym to piękne rewolucyjne hasło – WY-PIER-DALAĆ! Za to pod katedrą ze zgrozą zobaczyłam tłumek nabuzowanych narodowców, którzy tylko czekali na przysłowiowe „słowo do bójki”. Młodzież jednak przepięknie ich zignorowała, po prostu idąc dalej i sławiąc głośno Ruch Ośmiu Gwiazd. To był obrazek idealnie pokazujący, czym różni się prawicowy fundamentalizm i „lewicowy ekstremizm”.

Jeśli więc mam wybór, a wciąż jeszcze go mam, to w sumie wszystko mi jedno. Mogę być również lewicową ekstremistką. A wszelkiej maści fundamentalistów ZAPRASZAM WYPIERDALAĆ. Nie musicie z kraju, bo jest tu miejsce dla każdego. Po prostu wypierdalajcie z życia publicznego, w którym nie umiecie ze swoimi ciasnymi umysłami współistnieć ze wszystkim, czego nie rozumiecie i co jest inne od tego, co znacie.

POST SCRIPTUM

Zanim mój młodszy brat przyszedł na świat, moja mama stoczyła wielką wewnętrzną walkę. Opowiadała mi o tym wiele lat później. Rodzice nie planowali trzeciego dziecka, a antykoncepcja w dzisiejszym rozumieniu była wielką abstrakcją. Kiedy więc mama zaszła w ciążę, rozważała jej usunięcie. Nie z powodu wady płodu. Nikt zresztą wtedy nie słyszał o badaniach prenatalnych. Nie dla fanaberii. Rozważała to, dlatego że bała się, że nie będzie w stanie wykarmić, ubrać i wychować trójki dzieci. Aborcja na tzw. żądanie była wówczas legalna, a rodzicom nie wiodło się najlepiej. Z trudem wiązali koniec z końcem mając dwie małe córki. Decyzja o utrzymaniu lub przerwaniu ciąży była decyzją o tym, jak będzie wyglądało życie całej naszej rodziny. Mój brat, na szczęście, ostatecznie zawitał na świecie. Na szczęście, bo to bardzo fajny brat jest. Ale gdyby nie zawitał, to moja mama, Polka, Matka, Katoliczka, mierzyłaby się z tym sama, we własnym sumieniu. A osądzić ją mógłby jedynie ten, w którego wierzy.