Hello, 2023!

Jest takie chińskie przekleństwo „obyś żył w ciekawych czasach”. Gdy myślę sobie o ostatnich latach, myślę, że z jednej strony to jest przekleństwo, ale z drugiej… jakiś rodzaj wyróżnienia. Przeżyliśmy pandemię, przeżywamy wojnę, próbujemy się odnaleźć w życiu z inflacją i jeśli nadal żyjemy, mamy co jeść, mamy gdzie mieszkać i spać, powinniśmy być nieprawdopodobnie wdzięczni. Po prostu.

W pierwszy dzień kolejnego roku mojego życia, w kolejny pierwszy dzień reszty mojego życia, obejrzałam „Johnny’ego”, film o ks. Janie Kaczkowskim, którego byłam wielką, wielką fanką. Mało kto nie był. Historię wszyscy znamy, choć może nie każdy w szczegółach, ale film jest tak nieprawdopodobnie dobry, że nabiera ona zupełnie nowego znaczenia. 

W pierwszy dzień nowego roku cytat z ks. Jana, który pojawia się na końcu filmu, brzmiał dla mnie jak zadanie do wykonania:

Zamiast ciągle na coś czekać – zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż Ci się wydaje.

Ks. Jan Kaczkowski

Nasz czas tutaj, na Ziemi, to nie jest gra. Nie mamy więcej żyć. Tylko to jedno. Jedyne. I od nas zależy, jakie ono będzie. Od nas, ale też od tego, jakich ludzi spotkamy na swojej drodze. Na mojej, bardzo wyboistej, bywało różnie. Ale jestem wdzięczna także za te złe, trudne, a nawet traumatyczne chwile, bo dzięki temu jestem tym, kim jestem. Na szczęście, od 10 lat jestem w mojej lepszej połowie życia, w której każdy rok naprawdę jest lepszy od poprzedniego. Doceniam to i nawet jeśli zdarzy mi się złapać jakiś dołek (każdy czasem łapie), po jakimś czasie mija, bo uświadamiam sobie, że przeszłam już w życiu tak wiele trudnych zdarzeń, wydobyłam się z tylu bagien, że jedyne, z czego na pewno nie wyjdę, to śmiertelna choroba albo sama śmierć. Ale mam nadzieję, że to jeszcze daleko przede mną.

Doceniajmy to, co mamy. 

PODSUMOWANIE ROKU

Rok temu zrobiłam któreś z kolei zdjęciowe podsumowanie roku, które uświadomiło mi, że chociaż pod koniec byłam już tak przemęczona, że miałam wrażenie, że rok był trudny i beznadziejny, to jednak na zdjęciach, które ciągle robię, zobaczyłam, że było wręcz przeciwnie. Rok 2022 nie był beznadziejny. Był niesamowity. Tak bardzo, że piszę to jako formę „uszczypnięcia się”, potwierdzającego, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. No to zaczynamy. Obiecuję, że wyjątkowo będzie krótko 😉

Styczeń

Trwał wielki remont pięknego apartamentu w kamienicy, którego projekt i nadzór nad inwestycją mi powierzono. Jednocześnie dostałam dwa inne zlecenia, więc rok w mojej nowej zawodowej części życia zaczął się naprawdę „na bogato”.

Luty

Mocno przeżywałam to, że mogę na żywo widzieć, jak powstają ściany, które – w porozumieniu z inwestorem – „postawiłam” na projekcie i jak całe pomieszczenie zbliża się do wizji, która do tej pory była tylko w moim komputerze. Nieprawdopodobna ekscytacja.

Marzec

Wizja z komputera stawała się coraz bardziej realna, choć nie bez trudności. Okazało się, że chłopcy-remontowcy źle wymierzyli położenie sztukaterii w łazience i trzeba było wymyślać te dekoracje na nowo. 

Sama też miałam wpadki (i to niejedną). W końcu było to coś, co robiłam po raz pierwszy życiu. Gdy widać już było światełko w tunelu i bliski koniec inwestycji, nagle po pomalowaniu ścian w łazience na biało, okazało się, że białym płytkom, które wybrałam na ścianę, bliżej było do koloru słomkowego czy też – jak subtelnie określił inwestor – sików niż do bieli… Trzeba było na cito ratować sytuację, ale… tu przyszło z pomocą moje szczęście do ludzi. Dobraliśmy inną farbę, tak że ostatecznie wyszło nawet lepiej…

Kwiecień

Wizja stała się rzeczywistością, a mój sen – ziścił się na jawie. Piękny apartament w zabytkowej kamienicy w wyjątkowym miejscu, przy miejskim deptaku sprawiał, że uśmiechałam się za każdym razem, kiedy wpadałam sprawdzić postęp przygotowań do zdjęć i sprzedaży. Uśmiechałam się trochę ze smutkiem, bo poziom mojego przywiązania do tej inwestycji, tak naprawdę pierwszej prowadzonej od początku do końca, był nadprogramowy… (po cichu liczyłam, że wygram w totolotka i sama tam zamieszkam). 

Tymczasem… nadal mieszkałam w nie mniej pięknym miejscu, choć nie w kamienicy. Ale za to z moją wspaniałą córką, artystką, która nawet pisanki przeobraża w małe dzieła sztuki. Faberge to to nie jest, ale… kto z Was miał kiedyś podobizny swoich zwierząt na pisankach? 😉

Maj

Po chwili wytchnienia szukałam inspiracji do kolejnej inwestycji. Inwestor zażyczył sobie, żeby meble miały ciepły kolor drewna, taki jak drzwi wejściowe, więc szukałam do skutku. Szukałam też płytek, które by sprawiły, że mała łazienka będzie wyjątkowa. I tak trafiłam na serię Paradyż Monet. Do tej pory robi na mnie wrażenie, mimo że mieszkanie już skończone i wynajęte…

W międzyczasie wypadałam na rower. W końcu to już była wiosna 😉

W maju też był jeden z ważniejszych momentów w moim całym życiu – udało mi się doprowadzić do sprzedania tego pięknego apartamentu, którego remont niedawno się skończył. Oprócz satysfakcji i pieniędzy, było też coś special – 20-letnie wino zimowe, które z dziką rozkoszą wypiłam w towarzystwie mojej niepijącej córki (ale pociągnęła dwa solidne łyki) w piękny wiosenny wieczór na moim balkonie…

Czerwiec

A czerwiec spędziłam trochę mniej na inwestycjach (przynajmniej sądząc po zdjęciach, ale faktycznie wcale tak nie było 😉), a trochę bardziej rodzinnie. Komunia mojego bratanka, wypady w góry z Olą i przecudny, wyjątkowy, niezapomniany koncert Dawida Podsiadło we Wrocławiu, na który pojechałam z Anią i dwójką innych przyjaciół. Przy okazji… zrozumiałam, że to już nie ten wiek, żeby podróżować szynobusem i imprezować dopóki nie przyjedzie pierwszy poranny szynobus. 😅🤣

Lipiec

Miesiąc, w którym się urodziłam, bo jestem „urodzona 4 lipca”. Musiał być wyjątkowy, bo obiecałam sobie, że wyjątkowo spędzę ostatnie urodziny przed pięćdziesiątką. I tak właśnie było. Razem z Olą i Anią poleciałyśmy na Maderę – wyspę tak wyjątkową, że niektórzy moi znajomi wracają na nią po kilka razy. Fakt. Jest wyjątkowa. Ale… zaskoczę tym też pewnie moich znajomych. Maderę już poznałam, a tyle jest miejsc, w których mnie jeszcze nie było, więc… Sami sobie dopowiedzcie. Życie jest krótkie 🤷‍♀️

A po powrocie jeszcze szaleńcze zdobycie niezdobytego dotąd Chełmca z moimi przyjaciółkami. Szaleńcze, bo wiedziałyśmy, że będzie burza i deszcz, więc zejście było naprawdę hardcore 😎🤪

Sierpień

U innych wakacje, u mnie trochę też, ale głównie praca. Jedna inwestycja powoli dobiegała końca, ale druga się zaczynała. Okazuje się, że sprawdzanie, czy deszczownica dobrze zamontowana albo dobieranie płytek bywa całkiem fotogeniczne…

Wrzesień

Głównie praca, już na nowej inwestycji i nerwy, bo na starej… taki jeden meblarz, równie zdolny i solidny co niesłowny (kto wie, ten wie), przeciągał oddanie zlecenia tak, że zaczął mi się śnić po nocach jako koszmar… Żeby nie było – powiedziałam mu to wprost…

Październik

Jeszcze we wrześniu po raz kolejny uświadomiłam sobie, że życie jest krótkie i… że jeden urlop w tym pracowitym roku to za mało. I tak od myśli do działania… w pewien wrześniowy weekend spontanicznie zarezerwowałam noclegi i lot do Wiecznego Miasta… W końcu jedno mieszkanie było już gotowe, a drugie mogłam na chwilę „opuścić”, zwłaszcza że naprawdę mam wyjątkowe szczęście do inwestorów, którzy są normalni, ludzcy i wyrozumiali. I sami też wiedzą, że zapracowany człowiek musi odpoczywać.

A Rzym… nie mam słów. To miasto rozjechało mi wszystkie zmysły. I nie mam najmniejszych wątpliwości, że będę tam wracać. Nie raz i nie dwa.

Październik to też wypuszczenie w świat informacji o torbach The Ode z pięknymi grafikami Oli. Torby już się sprzedają, a co będzie z tego w przyszłości… zobaczymy…

Listopad

Jedno mieszkanie wreszcie skończone, wysprzątane, czekało na szczęśliwego najemcę. Drugie rodziło się w bólach między jedną a drugą inwestycją realizującej je ekipy (notabene supefajnej), a ja w międzyczasie diagnozowałam mój nagle rozrastający się lewy mały palec. 

PS Dalej nie wiem, co mu jest, ale jeśli czyta to jakiś ortopeda lub chirurg – jak mówiła Milla Jovovic w „Piątym elemencie”… please, HELP! 

Grudzień

Cóż… koniec roku łatwy nie był. Dopadły mnie wszystkie demony, które towarzyszą mi niemal od dziecka. Jak zwykle najgorszy był ten, który mówił mi, że jestem nic niewarta i niczego w życiu nie osiągnęłam. Naprawdę takiego mam! Dacie wiarę? A przecież sama wiem, ile osiągnęłam. Nie wiem, czy to perfekcjonizm, czy ciągła potrzeba rozwoju, czy przymus sięgania po więcej, czy co to właściwie jest, ale… moim pierwszym postanowieniem noworocznym było pogrzebanie tego demona. A potem pozostałych. W końcu w tym roku minie pół wieku, jak jestem tutaj, na Ziemi. Czas, by sobie uświadomić, jakie to szczęście. Nie każdemu jest dane…

PS Na drugim zdjęciu jest fajna ściana TV w mieszkaniu, które pewnie oddam już w tym roku. Dziękuję inwestorom, że się na nią zgodzili, bo… na żywo jest naprawdę WOW! <3

Cóż… Nie wiem, jaki będzie ten rok. Ale wiem na pewno, że będzie MÓJ!