Czy to jest dobre?

środa, 28 czerwca, 2023 0 0

Ciekawe zjawisko socjologiczne obserwuję w związku z tym moim „podcastowaniem”. W statystykach widzę, że ludzie słuchają, ale jak wrzucam posta zapowiadającego kolejny odcinek, to ich twarze, kiedy go widzą, muszą wyglądać mniej więcej tak jak ten mem, który wykorzystałam jako ilustrację.

Wady podcastu

Podcast to wciąż jeszcze dość niszowa forma przekazu. Ostatnio na golfie nowo poznana znajoma, wrocławianka, pracująca w dużej sieci medycznej, zapytała mnie, co to jest. Po drugie, w przeciwieństwie do scrollowania na telefonie postów wrzucanych przez znajomych na Facebooku czy Instagramie, nie jest bezgłośne, a do tekstu nie ma obrazu i odwrotnie (z TikTokiem gorzej, bo tu dźwięk też ma znaczenie, ale mówimy o większości, a TikTok to w Polsce jednak jeszcze mniejszość). No, więc do słuchania takiego podcastu trzeba się przygotować – mieć słuchawki albo nie mieć towarzystwa obok siebie, żeby mu nie przeszkadzać. A jeśli jest długi, to jeszcze znaleźć tyle czasu, żeby go spokojnie wysłuchać.

Zalety podcastu

Przy okazji mój TIP: ja słucham podcastów szykując się do pracy. Po prostu zabieram telefon do łazienki albo zakładam słuchawki na uszy i włączam jakiś odcinek ogarniając się. Te dłuższe muszę podzielić na kilka dni lub dokańczam na dłuższej trasie autem. Ale słucham też przy sprzątaniu. Albo przy prasowaniu. Muzyka towarzyszy mi ciągle, więc bez żalu porzucam ją w takich momentach dla podcastów. Dlaczego? Podcasty to źródło wiedzy z różnych dziedzin, której nie miałam, albo rozrywki, przy której nie muszę angażować wzroku, więc słuchając ich mogę zająć oczy i ręce czymś innym.

Terapia podcastem

Czas też, żebym się przyznała, że tworzenie i nagrywanie własnego podcastu to przy okazji dla mnie pewna forma terapii. Ale nie jakiejś psychologicznej, tylko… powiedzmy „logopedycznej”, chociaż psychologicznej trochę też. To taki trening, coś w stylu „wyzwanie fit wiosna”. Jedni ćwiczą, żeby pozbyć się kilogramów, ja ćwiczę, żeby pozbyć się tzw. waty słownej, która jest moją zmorą, odkąd pierwszy raz usłyszałam siebie przeprowadzającą jakiś wywiad przed kamerą. Gdy mówię, nie robię cichej pauzy, jak „normalny” człowiek, tylko tzw. pauzę wypełnioną. I wypełniam ją właśnie tą „watą słowną”, czyli tymi „yyy”, „eee” itp.

I może nie miałabym z tym problemu, tak jak nie mają go znajomi, z którymi rozmawiam, bo wiedzą, że ja po prostu „tak mam”. A z kolei nowo poznani tego nie zauważają. Ale wtedy, przy tej kamerze, ktoś mi na to zwrócił uwagę. I dobrze! Tyle że… niestety, jestem perfekcjonistką i od tamtej pory jest to coś, o czym często myślę i u siebie słyszę, i no… qrwa, często mi to przeszkadza. Ale mimo wszystko w codziennych rozmowach nie miałam potrzeby ani przede wszystkim motywacji nad tym pracować. Pogodziłam się też z tym, że żadnym mówcą nie będę, więc po co. Ale dzięki podcastowi mam mega motywację! 💪

Practice, practice, practice

Czyli po polsku „trening czyni mistrza”. Do mistrzostwa podcastingu nie aspiruję, a wręcz najpierw, kiedy pomyślałam „podcast”, to od razu pomyślałam „nie dla mnie, nie dam rady”, bo właśnie… ta moja wada, czyli wata. I faktycznie, pierwsze odcinki, których nigdy nie usłyszycie, bo zostały unicestwione na moim komputerze, były nie tylko słabe scenariuszowo (chociaż wtedy wydawało mi się, że są świetne). I oczywiście sporo w nich było słownej waty, mimo że moje dziecko dwoiło się i troiło, żeby to w postprodukcji poczyścić.

Po tych pierwszych odcinkach, które rozesłałam do znajomych i przyjaciół, feedback był bardzo pozytywny, ale też była jednoznaczna sugestia, żebym popracowała nad scenariuszami, więc popracowałam. Przy okazji – dziękuję tym, którzy mieli odwagę mi o tym powiedzieć, bo właśnie na to liczyłam wysyłając Wam te odcinki, a nie że będziecie mi słodzić albo omijać temat 😅 Dzięki temu mogłam podejść do tego bardziej świadomie, a i tak nadal się uczę i ciągle coś poprawiam i ulepszam. I wiecie co? Mam z tej całej podcastowej akcji taką frajdę, jaką mało z czego w życiu miałam. Bo przecież ja w języku pływam jak ryba w wodzie. To jest mój żywioł od zawsze. I jestem pewna, że skoro tak płynnie sobie radzę w jego formie pisanej, to jeśli będę nad tym pracować, coraz płynniej będzie też w formie mówionej. A scenariuszowo? Dziś już z czystym sumieniem polecam. I dziękuję tym, którzy słuchają, a szczególnie tym, którzy się z tym ujawniają. Bo jestem dumna z każdego odcinka, nawet jeśli dzisiaj już wiem, co bym poprawiła. Ale po prostu poprawiam to w kolejnych. A poza tym to wszystko jest dla mnie czymś nowym i jednocześnie wyzwaniem, a te bardzo lubię 😈 I przy okazji polecam tym, którzy jeszcze go nie słuchali, ostatni odcinek, bo challenge, który w nim miałam, był baaardzo duży 😅

Czy to jest dobre?

I tu płynnie (nomen omen) przechodzę do pytania zawartego w tytule. „Czy to jest dobre?” Myślę, że takie pytanie zadaje sobie każdy mój znajomy, który słucha „Fabryki Słowa”, nawet jeśli się przy tym dobrze bawi (a na razie tylko wśród znajomych to rozpowszechniam). I mnie to nie dziwi. Ja sama często, gdy coś widzę, czytam czy słyszę, mam wątpliwości podobne do tych, które wymieniam poniżej.

„Czy polubić post z zapowiedzią kolejnego odcinka? Nie, znajomi to zobaczą. A może to nie jest dobre, to wtedy się zbłaźnię”.

„Czy powinnam/powinienem to udostępnić, tak jak ona zachęca w finale? Czy się nie wygłupię? Bo może to nie jest dobre i tylko mnie bawi. A ja się na tym nie znam”.

„Czy powinnam/powinienem się z nią podzielić opinią? Lepiej nie. Po co zaczynać”.

„Czy polemizować z nią, jak się z czymś nie zgadzam? Eee, lepiej nie, nie będę się wtrącać”.

„Czy podpowiedzieć jej ciekawe według mnie słowo? Eee, lepiej nie. Może tylko dla mnie jest ciekawe. A poza tym sprawdzę sobie w słowniku”.

No, to kochani, ja Wam mówię – jeśli chodzi o podcast „Fabryka Słowa”, to JEST dobre… Dobre dla mnie, bo mam wyzwanie i trenuję. I dla tych moich przyjaciół i znajomych, którzy słuchają i od razu się dzielą ze mną opinią. I wiem od nich, że z odcinka na odcinek robi się coraz lepiej, ciekawiej i bardziej profesjonalnie. Mają nawet swoje ulubione odcinki i podsuwają mi fajne słowa albo zwroty! A od siebie wiem, że także dzięki temu wyzwaniu u mnie robi się lepiej „logopedycznie”. Bo już nawet słysząc siebie w rozmowach na żywo, zauważam, że powoli zaczyna być mniej tej waty słownej, że prędzej zamilknę niż powiem „yyy”, chociaż to nadal mi się zdarza. Więc ten podcast to jest świetny trening, nie wspominając o tym, jaki jest dla mnie rozwijający językowo! I nawet, gdyby tylko tym miał być, to to już jest dobre. Czy jest naprawdę dobre? Jeśli się uśmiechniecie słuchając i jeśli zostanie Wam w głowie jakaś wiedza, ciekawostka albo fan fact, to tak! Jest dobre. Bo o to właśnie w tym wszystkim chodzi.

Na koniec taki cytat, żebyście zrozumieli, jak ktoś taki jak ja może się czuć, nawet jeśli nie ma pojęcia, dlaczego pisze płynnie jak mało kto, a jednocześnie jak mało kto mówi niepłynnie:

„Tak czy inaczej, jeśli ktoś jest dotknięty ową pauzą wypełnioną w wypowiedziach, radzę nad tym mocno popracować.

Wystrzegajmy się manierycznych półdźwięków eeeeee, yyyyyy, aaaaaa, aaaaam, gdyż bywają one jednoznacznie źle odbierane przez otoczenie”.

https://obcyjezykpolski.pl/eeeeee-yyyyyy-aaaaam/

Cóż, ja nie chcę, żeby ktoś mówił, że mam słowną manierę. I w ogóle nie jestem i nie chcę być zmanierowana, a szczególnie żeby się ludzie męczyli słuchając mnie na żywo, bo ja sama się wtedy męczę 🤣 Dlatego pomysł na prowadzenie podcastu spadł mi trochę jak z nieba. A przy okazji – fakt, że zaczęłam go publikować, pokazał mi znowu w życiu, że jak się chce, to można, i ujawnił ciekawe zjawisko socjologiczne 😉

Komentarze

komentarz

Brak komentarzy

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *