
Dziś będzie odcinek krawiecki, w którym wcale nie będę szyć, bo dokładnie go sobie przemyślałam, a wszystko zaczęło się od awantury przy kasie w markecie…
Ten wpis jest transkrypcją podcastu, którego możecie wysłuchać na platformach:
Wszyscy chyba znamy te nerwowe sytuacje marketowe. Kiedy kolejka w jednej klasie jest coraz dłuższa, a wśród czterech kas tylko ta jedna jest otwarta. Nie wszyscy jednak wiedzą, że taki kasjer w markecie nie tylko siedzi, jak to się potocznie mówi, „na kasie”, ale też sprząta, wykłada towar, zmienia ceny i wykonuje wiele innych czynności, o których my, klienci, kompletnie nie mamy pojęcia.
Awantura przy kasie
I ci „nie wszyscy”, którzy tego nie rozumieją, najczęściej w takiej sytuacji proszą po prostu otwarcie drugiej kasy. No, i zwykle faktycznie po krótszej albo dłuższej chwili to otwarcie drugiej kasy nastąpi. Ale nie zawsze. A szczególnie nie przed długim weekendem, kiedy pracownicy takich marketów mają ręce pełne roboty, by my, klienci, tych marketów, jak prawdziwi Polacy, musimy wtedy wykupować w nich wszystko, jakby właśnie nadciągała apokalipsa.
No i kiedy stałyśmy z Olą przy klasie w takie właśnie przed -długo-weekendowe popołudnie, jedna klientka poprosiła o otwarcie drugiej kasy, bo faktycznie kolejka za nami robiła się coraz dłuższa. I kasjerka powiedziała, że jej kolega za chwilę otworzy kasę obok, więc kobieta w te pędy ustawiła się przy tej kasie, tak mniej więcej równolegle do nas.
Na to facet stojący za nami wybuchnął do niej, że kasa jeszcze nie otwarta, a ona już się ustawia i że jak się otworzy, to trzeba się ustawiać po kolei, bo po to jest kolejka. No to kobieta odpyskowała mu, że ona ma tylko jedną rzecz i nie będzie stać w takiej długiej kolejce, skoro zaraz ma być otwarta druga kasa.
Do tego egzotycznego trójkącika awanturujących się klientów dołączył w gościu, który stał przede mną i właśnie powoli pakował swoje zakupy, przysłuchując się tej aferze koperkowej, która się zrobiła jeszcze bardziej koperkowa, kiedy do niej dołączył. I powiedział, że popiera gościa za mną, bo kolejka to kolejka i obowiązuje wszystkich. Na to znowu kobieta zaczęła wykrzykiwać, że „ja mam tylko jedną rzecz, ja mam tylko jedną rzecz”. No to ten przede mną – że ludzie za mną mają też po jednej rzeczy i grzecznie stoją w kolejce. No to ona znowu, że oni nie mają po jednej, tylko po dwie, trzy, a ona ma jedną.
Córka krawcowej
I zaczęłyśmy się już za Olą głośno śmiać z tego wszystkiego i dla jaj liczyć nasze zakupy, które już były wyłożone na kasie. Powoli ta awantura powoli wygasała, więc spokojnie już spakowałyśmy nasze zakupy, zapłaciłyśmy i wyszłyśmy ze sklepu. I idąc do domu Ola mówi do mnie: „Ale się ludzie do siebie spruli!”
I wiecie… ja co prawda znam to określenie (w sensie w znaczeniu, w jakim użyła go Ola), ale wtedy nagle po prostu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozwinęło mi się w głowie w prawie cały felieton. Bo słuchajcie! Ja jestem córką krawcowej, więc o pruciu wiem wszystko, naprawdę wszystko, i to z najgorszej strony. Bo nie ma nic gorszego w życiu jak prucie!
A kiedy byłam dzieckiem, wbrew Konwencji Praw Dziecka, której nie czytałam, ale na bank zakazuje zmuszania dzieci do prucia, byłam przez moją mamę do tego wykorzystywana. Mówię Wam, co ja się w życiu naprułam! To chyba żadne dziecko tak nie miało! A więc skoro pruciu wiem wszystko, no to chętnie się tym z Wami podzielę.
Słowo pruć pochodzi od prasłowiańskiego czasownika porti, które oznaczało pruć, drzeć. Pierwotnie było związane wyłącznie z tkaninami, szyciem, odzieżą i tym podobnymi rzeczami. Sweter się pruł, czyli puszczały oczka w dzianinie, albo można go było spruć z premedytacją, żeby na przykład odzyskać z niego wełnę i nie wiem, zrobić na przykład szalik. Akurat prucie swetrów było taką lepszą formą prucia, którą dostawałam nagrodę. Ale pruć mogły się też (lub można było z premedytacją pruć) szwy, które łączą części ubrania i to był, uwierzcie mi, dramat.
Bo moja mama specjalizowała się (i do dzisiaj mimo siedemdziesiątki na karku, specjalizuje się) w przeróbkach, a przeróbka – wiadomo – równa się prucie, bo żeby coś uszyć na nowo, trzeba to najpierw popruć. Więc ja naprułam się w życiu za tysiąc krawcowych i mam tego tak dosyć, że jakby mnie ktoś dzisiaj poprosił o sprucie jakiegoś ubrania, to prędzej poprułabym do tego ubrania serią z jakiegoś karabinu niż je popruła. Naprawdę, nienawidzę tego i jedyne prucie, jakie dzisiaj znoszę, to prucie autem przez autostradę i najlepiej bez ograniczeń prędkości.
Nie lubię też pruć się, więc w sytuacji tej pani z marketu pewnie stanęłabym po prostu w kolejce i to więcej niż pewne, że raz na kilka razy ktoś, kto stoi za mną, widząc, że mam tylko tę jedną rzecz czy dwie, czy trzy, wpuściłby mnie. Wiem, bo sama tak robię i wydaje mi się to normalne.
Ale dziękuję tym ludziom od afery koperkowej, bo dzięki nim i tej sklepowej wymianie zdań mam dzisiaj felieton o bardzo ciekawych słowach.
Spruć się do kogoś
Pruć się, czy częściej spruć się to dzisiaj potoczne, można też powiedzieć, że młodzieżowe (not anymore, gówniarze) określenie sytuacji, w której ktoś wydziera się na kogoś, ma pretensje, kłóci się, ale w taki bardzo zażarty sposób, no, po prostu czepia się kogoś. Jest genialne, według mnie, bo nie wiadomo, czy to był efekt zamierzony, czy nie, ale przenosi to, co jest efektem prucia na sferę emocjonalną i jest bardzo obrazowe – bo gdy rozprowadzamy ubranie, w pewnym sensie je rozdzielamy, tylko w kontrolowany sposób. Takie prucie się, w sensie kłócenie się, jest jak rozdzieranie szat.
Jeszcze ciekawiej się to prezentuje w porównaniu ze swetrem, gdy prujemy sweter, to zwijamy wełnę w kłębek, a od kłębka do nerwów droga już jest bardzo krótka.
Prujący się przestępca
Podobne, bardzo plastyczne rozumienie, określenia spruć się czy rozpruć się znane jest w języku przestępczym i oznacza, że ktoś kogoś wsypał, wydał policji, odsłonił pewną tajemnicę. Żebyście sobie to wyobrazili, tak jak przestępcy mogli o tym myśleć, to zamknijcie teraz oczy i wyobraźcie sobie, że macie misia. Takiego, jakiego mieliście w dzieciństwie, który zna wszystkie Wasze nawet najbardziej wstydliwe tajemnice. Takiego, wiecie, totalnie wymiętoszonego, bez jednego oka, oplutego nieraz przez sen… I pewnego dnia widzicie wystającą z jego łapy czy ucha nitkę i ciągniecie za nią, ona się pruje, a z misia te Wasze skrzętnie skrywane tajemnice wysypują się na światło dzienne. I to właśnie jest takie sprucie się lub rozprucie się przestępcy na policji podczas przesłuchania.
W ogóle ten język przestępczy jest bardzo ciekawy, bo jest bardzo obrazowy. Jak sobie przypomnicie pochodzenie słowa hajs z poprzedniego odcinka, czyli pieniędzy tak gorących, że trudno je utrzymać w rękach, to myślę, że jeszcze lepiej zrozumiecie, o czym ja mówię.
A propos przestępców to z ich światkiem nieodłącznie kojarzony jest alkohol. Wiecie, prohibicja, przemyt alkoholu, gangsterzy i tym podobne rzeczy. I z tym wiąże się kolejne słowo związane z pluciem, bo napruć się tu po prostu się schlać.
Od prucia do szycia
Ale skoro mówię o temacie prucia, które jest elementem szycia, zwłaszcza kiedy czyjaś mama specjalizuje się w przeróbkach i wykorzystywaniu dzieci do prucia, wbrew Konwencji Praw Dziecka, to powiem jeszcze o szyciu.
Szycie to przecież nie tylko tworzenie ubrań butów, torebek, pościeli, zasłon i tak dalej. Nieźle szyć można też na przykład będąc aktorem, który zapomni tekstu, ale nie chce, żeby widzowie to zauważyli. Albo na przykład będąc uczniem na egzaminie, który dostał pytanie, na które nie zna odpowiedzi, ale próbuje ją wyrazić tak, żeby komisja nie zwróciła na ten brak wiedzy uwagi.
To też jest bardzo plastyczne, obrazowe użycie słowa szyć, bo oznacza próbę zaszycia, zamaskowania jakiejś luki czy po prostu dziury w głowie, która w takich sytuacjach następuje.
Słowo szyć pochodzi od prasłowiańskiego šiti. Od szycia z kolei pochodzą słowa, takie jak szwaczka, czyli kobieta zajmująca się zawodowo szyciem w szwalni, oraz szewc, czyli mężczyzna, rzemieślnik zajmujący się zawodowo szyciem butów.
Przy okazji taka ciekawostka – kiedyś szef nie tylko szył buty, ale też inne elementy odzieży czy wystroju domu, ale potem zastąpił go krawiec. No, to teraz skoro jesteśmy przy krawcu, to skąd się wzięło to słowo i dlaczego krawiec szyje, a nie na przykład „krawcuje”?
Słowo krawiec wzięło się od kroju, krojenia, bo taki krawiec to był pan, który szył ubrania na miarę, czyli od podstaw, czyli mierzył gościa wykrajał (wykrawał) z materiału elementy do zszycia i zszywał. A krawcowa to pierwotnie nikt inny jak żona krawca. Dopiero w czasach emancypacji tego zawodu pojawiła się jej żeńska forma.
Od szycia do materiału
Użyłam też przed chwilą słowa materiał, a jest coś, co też nieodłącznie kojarzy się z szyciem, pruciem, krawcem, szwaczką, krawcową, krojeniem, więc też muszę je jeszcze dzisiaj rozebrać. Wiele wskazuje na to, że słowo materiał do polszczyzny przyszło z Niemiec, ale ma korzenie łacińskie. Po łacinie materialisznaczył materialny, substancjalny, czyli mówiąc bardziej obrazowo – taki, którego możemy dotknąć, poczuć zmysłami. Ogólnie jest to określenie jakiegoś surowca, który służy do wytwarzania produktów, ale tak się złożyło, że w języku fachowym związanym z produkcją odzieży materiałem, a dawniej też materią nazywa się i tkaniny, i dzianiny. Możliwe, że ma to coś wspólnego z powiedzeniem „Tak krawiec kraje, jak mu materii staje”, które opisuje sytuację, kiedy dostosowujemy wymagania do możliwości, jakie mamy.
Ja przez długie lata pracowałam jako dziennikarka i my też robiliśmy materiał, szliśmy na materiał, zbieraliśmy informacje do materiału, z którego potem powstawały artykuły czy jakieś materiały (właśnie) wideo. Niejeden dziennikarski materiał wziął się od jakiejś awantury!
I tak, moi drodzy, idąc po nitce do kłębka z awantury w sklepie ja utknęłam dla Was kolejny felieton o pochodzeniu słów. Mam nadzieję, że Wam się spodobał. Jeśli tak, to koniecznie zasubskrybujcie mój kanał i zaobserwujcie profile w mediach społecznościowych, a spragnionych słowa mówionego zapraszam do słuchania podcastów (linki są we wstępie).
Skomentuj