Niewiele jest w życiu, nawet najpiękniej przeżywanym, chwil pod każdym względem magicznych. Takich, w których czujemy się trochę nie z tej ziemi, trochę, jakbyśmy lewitowali, a trochę spoglądali na siebie i swoje życie z zewnątrz, ale jednocześnie byli sobą. Trudno to wytłumaczyć. Ale ja miałam szczęście kilka takich chwil doświadczyć.
Jak ważna jest muzyka?
Nie wiem, jak ważna jest dla Was muzyka, ale dla mnie to nierozerwalna część życia. Towarzyszy mi ciągle i słucham bardzo różnej, bo jakim strasznym marnotrawstwem czasu, życia i twórczości muzyków byłoby zamykanie się w jednym gatunku?! Uwielbiam musicale i czasami marzę sobie, że moje życie na chwilę w taki musical się zamienia. Choć nie umiem tańczyć, a los nie obdarzył mnie głosem do śpiewania, ani też talentem do grania, to cóż… za marzenia nikt przecież nie karze, prawda?… Odsyłam Was przy okazji do mojego podcastu O bogaczach, skąpcach i marzycielach.
Żyć jak w musicalu
I ja te swoje małe musicalowe marzenia naprawdę spełniam! Bo w dzisiejszych czasach jest to tak proste, że wręcz trzeba. Wystarczy założyć słuchawki na uszy i włączyć muzykę z telefonu, żeby poczuć się jak w musicalu. I wtedy idziesz ulicą, odcięta od świata, bo w Twoich uszach dźwięczy to, czego akurat tego dnia chcesz posłuchać. Albo jedziesz samochodem otoczona dźwiękami, które kochasz (i nie jest to silnik tego samochodu, chociaż niektóre silniki brzmią naprawdę sexy). Albo… jedziesz rowerem i wybierasz sobie muzykę do jazdy i jeszcze do nastroju.
Nieskazitelny dzień
Ja dzisiaj miałam piękny, wręcz nieskazitelny dzień! A bardzo dawno takich nie miałam. Przed południem razem z moją przyjaciółką Anią byłyśmy na kolejnej lekcji w szkole golfa w Brzeźnie, a potem, po powrocie, miałam plan na trochę porządków w szafach i popołudniowy chill. Tylko że… golf to trudna, ale też mało aktywna gra. A ja bez aktywności nie żyję. Musiał więc po południu wjechać rower, a wraz z nim wybór tego, co będę słuchać podczas jazdy. I ten wybór przyszedł do mnie dzisiaj wręcz magicznie. Po prostu usłyszałam kilka dźwięków w uszach i już wiedziałam!
Możecie to uznać za zboczenie, ale naprawdę potrafię na okrętkę słuchać w czasie jazdy jednego utworu. Nie zdarza mi się to często, ale czasem się zdarza. I dzisiaj to był właśnie ten dzień. Dzień „Gramofonu” Eugena Dogi. Ten walc mnie swego czasu, kiedy gdzieś na YouTubie znalazła go moja Ola, dosłownie rozwalcował. Co to jest za finezja i granie na emocjach!!! Sami posłuchajcie…
Lot bociana
I wiem, jak w przypadku wszystkich moich magicznych chwil, że KTOŚ gdzieś tam w równoległej czasoprzestrzeni dobrze mi to wszystko zaplanował, bo gdy z tym przecudnym walcem, którego trudno przestać słuchać, wyjeżdżałam za miasto, czekał tam na mnie… bocian. Spacerował sobie przy ścieżce rowerowej. Trudno powiedzieć, czemu. Nie znam się na zachowaniach ptaków (choć nieźle się poznałam w pierwszym odcinku mojego podcastu na zachowaniach seksualnych kur). Ale mimo że na zakręcie, zanim go zobaczyłam, mijałam się z rowerzystami z naprzeciwka, to przede mną zaczął uciekać (a może wylądował tam po tym, jak już oni przejechali?). Nie ma co roztrząsać. Grunt, że tam był i że zdążyłam wyciągnąć telefon, żeby nagrać, jak pięknie się wznosi w powietrze…
To są te właśnie chwile magiczne. Jechałam jak dziewczyna w musicalu, całkowicie zatopiona w tym pięknym walcu Eugena Dogi i za zakrętem zobaczyłam takie zjawisko… No, nie ma opcji, żeby to był przypadek. Że to wszystko się po prostu zdarzyło. Powiem Wam więcej – ja już wychodząc na ten rower miałam poczucie jakiejś niesamowitej magii i że po prostu muszę pojechać. Czy ktoś z Was też tak kiedyś miał?
Brak komentarzy