Jeśli uważasz, że masz wielu przyjaciół, odważ się i pójdź raz własną drogą 🙂 Takie nowe przysłowie ukułam po dzisiejszej wieczornej rozmowie w moim aucie z przyjaciółką, która podobnie jak ja przechodzi od pewnego czasu fazę zmian. Uświadomiłam sobie to co prawda dopiero dzisiaj, ale jak tak spojrzę na ostatnie lata – to faktycznie. Sprawdza się!
Jeśli tkwisz w jakimś środowisku od lat, zmień cokolwiek, a już część osób zacznie się zastanawiać, czy wszystko z tobą w porządku i nie potrzebujesz przypadkiem pomocy psychologicznej. Gdy po śmierci mojego męża dość szybko „się ogarnęłam” i postanowiłam cieszyć się życiem (bo o to prosił mnie przed śmiercią mój mąż i w końcu nie ma nic gorszego, jak zafundować dorastającej nastolatce sfrustrowaną, rozgoryczoną i zamkniętą w sobie matkę) usłyszałam od „przyjaciół”, że się o mnie martwią. Martwili się, bo się uśmiechałam i wyglądałam na szczęśliwą! Dacie wiarę?! Pewnie jawiłam im się jak wariatka z piosenki Maryli Rodowicz (wolę w wersji Kasi Groniec).
[embedyt]https://www.youtube.com/watch?v=7uC6skVWYcY[/embedyt]
Czytałam ostatnio w „Wysokich Obcasach Extra” wywiad z Anią Rusowicz. To naprawdę dziewczyna po przejściach. Powiedziała w nim, że ludzie najbardziej boją się zmiany. Lepsze znane zło niż nieznane nie-wiadomo-co. A każdy, kto chce czegoś więcej, coś zrobić inaczej, kto poszukuje, przede wszystkim siebie, jest uważany za wariata, kamikadze, bo po co iść nową drogą, jak nie wiadomo, co czai się za zakrętem?
Ja jednak postanowiłam pójść tą własną drogą. I nie żałuję żadnego postawionego na niej kroku, ani jednej sekundy, którą na niej spędziłam, ani jednego potknięcia na nierównościach i ani jednej ominiętej czy pokonanej przeszkody. Wróćmy jednak do przyjaciół/znajomych. Gdy weszłam na własną drogę, nieliczni jeszcze pomachali, ktoś zadzwonił sprawdzić, czy dalej nią idę, ktoś inny – czy aby nie stłukłam sobie kolana na wybojach. Trwało to chwilę. Dosłownie mgnienie oka. I ustało. Nie zwracałam na to uwagi, aż do dzisiejszej rozmowy, bo okazało się, że moja przyjaciółka, która wyszła ze swojego środowiska, przeżywa dokładnie to samo. Umarł król, niech żyje król.
Ale po chwili uznałyśmy, że to właściwie dobrze. Ziarno od plew zostało oddzielone. Widać, kto był naprawdę przyjacielem czy dobrym znajomym, a kto tylko pasożytował na nas szukając wsparcia i pomocy, w rewanżu udając przyjaźń. A więc… jak mówi krążąca w sieci sentencja, nie oglądaj się za siebie – nie idziesz tą drogą.
Ja podążam dalej swoją. Całkiem nową, w której każdy dzień jest inny i na której w krótkim czasie dzieje się o wiele więcej niż wydarzyło się całymi latami na tej starej. Idąc tak, przekonuję się, co jest za kolejnymi zakrętami i jak wiele mnie w życiu ominęło tylko dlatego, że bałam się zmian. A życie za zakrętem okazało się taaakie piękne 🙂
Tymczasem najlepsze kino psychologiczne to kino drogi. Nie dowiesz się, kim jesteś, póki nie ruszysz własną drogą, która jest jednocześnie podróżą w głąb siebie. Nigdy nie poznasz smaku życia, jeśli zwykle będziesz jadł te same potrawy (bo znasz ich smak), jeśli będziesz zawsze jeździł w te same miejsca na urlop czy krótkie wypady, jeśli każdy twój dzień – w domu czy w pracy – będzie podobny do poprzedniego. A zwykle jest, nawet jeśli wydaje ci się, że jest inaczej. Będziesz siedział w swoim rowie przy drodze, wciąż tym samym, spoglądał na horyzont i myślał, że w sumie ciekawi cię, co jest za tym zakrętem, ale bezpieczniej jest siedzieć w znanym rowie. Tak to działa. I to niezależnie od statusu majątkowego, środowiska itp. itd.
Pewien znany świdnicki biznesmen, gdy skończył 60 lat, na imprezie urodzinowej zapytał swoich znajomych, co by na jego miejscu zrobili. Ma stabilizację finansową, dobrze prosperujące firmy. Właściwie żadnych zobowiązań. Po prostu nic już nie musi. Co więc zrobić dalej ze swoim życiem?
Sto procent gości odpowiedziało, że zaczęliby podróżować po świecie. Od tamtej pory biznesmen nie wyjechał w żadną daleką podróż. Bo po co coś zmieniać?…
Foto zrobiłam podczas mojej dzisiejszej wyprawy rowerowej