Czasem coś, co w całej życiowej perspektywie okazuje się tylko epizodem, owocuje przez lata, choć nie zawsze zdrowo. Nie zdajemy sobie z tego sprawy do momentu, gdy nie znajdziemy się znów w okolicy tego drzewa, pod którym dawniej znaleźliśmy krótkotrwałe schronienie.
Widzimy wyryte na korze nasze inicjały, jakieś „Tu byłem”, jakieś „Love Cię, Kaśka”, jakieś „A + E = WNM”, jakieś serca przebite i nieprzebite strzałą czy różne inne esy floresy, które kiedyś przyszły do głowy ludziom pod tym drzewem się chroniącym. Nie wiedząc o tym, wciąż nosimy ze sobą owoce tego drzewa, w postaci wspomnień. I wracając – właśnie z nimi się zderzamy.
Bo gdy wracamy, okazuje się, że „Tu byłem” to nasz własny wpis. Po 13 latach nieco pociemniały, ale wciąż czytelny, przypomina dzisiejsze meldunki na Facebooku w czasie naszych kolejnych krótszych i dłuższych podróży. A „Love Cię, Kaśka” to wyznanie miłości tej pary, która pod drzewem się poznała i pokochała. A dziś jest małżeństwem i ma dwójkę dzieci. Ten wpis sprzed lat jest jak dzisiaj status „w związku małżeńskim”, który czasem zamieszczają fejsbukowicze potrzebujący się wyraźnie pod tym względem określić. „A + E = WNM (przypomnijmy niewtajemniczonym, że oznacza to Wielką Nieskończoną Miłość” to ta Asia i ten Emil, którzy szaleli za sobą i ogłaszali to całemu światu dłubiąc rylcem w dębowej korze, a dziś – w erze FB – oznajmiają wszem i wobec, że ich status to „rozwiedziony”. Serc przebitych i nieprzebitych strzałą jest jakby więcej niż wtedy, kiedy widzieliśmy to drzewo ostatnio, a esy floresy okazują się kolejnymi wyrytymi w korze historiami życia osób, które chwilowe schronienie znalazły pod drzewem.
Stoisz tak po latach pod tym okaleczonym drzewem, którego konary niejedną ludzką historię mogłyby opowiedzieć, a scenarzyści świata łamaliby swoje pióra, rozwalali maszyny do pisania i ciskali o ściankę klawiaturami komputerów albo całymi laptopami, z rozpaczy, że to nie oni wpadli na te tematy… Bo życie przecież pisze najlepsze scenariusze. Stoisz i choć wracałeś pod nie tyle razy, po raz pierwszy myślisz: „Jak to cudownie, że mnie tu już nie ma”. Patrzysz do góry, a tam, pochowani w nielicznych już dziuplach siedzą ci, którzy bali się postawić stopę na ziemi, w złudnym poczuciu, że drzewo je chroni. Wciąż tacy sami, wciąż tkwiący w miejscu, żyjący historiami, które opowiada im drzewo. Bo innych nie znają.
Stoisz, patrzysz na to wszystko i nie możesz przestać uśmiechać się do siebie z radości, że jesteś wolnym człowiekiem. Pod drzewo możesz przyjść, jeśli będziesz miał ochotę. Ale nie musisz wspinać się na jego konary, by szukać dziupli dla siebie. Bo widziałeś już na świecie kolejne wspaniałe drzewa. Wiesz, że możesz wejść na najwyższe, wspiąć się nawet na takie, którego gałęzie rosną wysoko, odkryć drzewa, których nikt przed Tobą nie odkrył. Żyć!
Czasem jednak taki powrót do przeszłości jest potrzebny. Właśnie po to, by zrozumieć, że nie ma nic lepszego w życiu niż powrót do przYszłości. To, co było, już nie wróci. Możesz pooglądać „wpisy” na drzewie. Możesz porozmawiać z jego mieszkańcami. Możesz nawet miło spędzić czas. Ale potem… potem idź znów przed siebie. Bo owoce z drzewa, wspomnienia tego, co było, i tak nosisz ze sobą, czasem nawet się nimi podkarmisz. Ale jednak – to, co najpiękniejsze, zawsze jest przed nami. I jeśli ktoś myśli inaczej, niech szybko wraca obejrzeć swoje drzewo i pamięta, że ono stoi w miejscu. A czas płynie…
***
Ten wpis dedykuję wszystkim byłym pracownikom mojej byłej firmy, którzy odważyli się zejść z drzewa haha 😀 A także wszystkim tym, którzy się na to odważą. W szczególności jednak Ani – mojej przyjaciółce, którą poznałam pod drzewem i która schodzi z niego już za dwa tygodnie. Happy New… Life! 😉