MOJE MIASTO Z INNEJ STRONY

środa, 3 grudnia, 2014 7 22

W mieście takie zmiany… Tyle osób mówi o jakimś przewietrzeniu (choć jak słyszę o co niektórych planach kadrowych w magistracie, to raczej mi się to z wiatrami kojarzy, niż z wietrzeniem 😉 Media, jak to media, żyją tym, kto z jakiego stołka poleci, a kto na niego wskoczy. Nowa ekipa buduje swoje struktury, stara – sprząta po sobie (który to fakt skrzętnie został odnotowany przez jednego ze moich znajomych na FB jako wywożenie makulatury). No to i ja postanowiłam zrobić trochę porządków. W tej nowej miejskiej rzeczywistości witam Was na ciągle tym samym, ale jednak całkiem nowym blogu – wreszcie moim własnym.

Skoro milcząca większość nie idąc do urn wybrała, jak wybrała, czas pomyśleć o swoim mieście inaczej. Mała jest dziś szansa na pełny obiektywizm świdnickich mediów, które nowa pani prezydent owinęła sobie wokół palca jeszcze zanim wybory wygrała. Przyda się więc spojrzenie z innej strony (nie mówię, że całkiem obiektywne, ale jednak inne). Ciekawi mnie, czy będziemy świadkami likwidacji – Festiwalu Reżyserii Filmowej, Kongresu Regionów, Miasta Dzieci, Zjazdu Świdniczan, który zgodnie z zapowiedziami, powinien się odbyć za dwa lata – czy raczej zobaczymy sprytne przejęcia okraszone elokwentnymi wyjaśnieniami, że jak tamci to robili, to źle to robili, a jak my – to będziemy już robić dobrze.

Ciekawa jestem też ruchów kadrowych. Bo że każdy chce pracować z zaufanymi ludźmi, to jest jasne jak słońce. Pytanie, ile osób, które do tej pory nigdzie na dłużej nie zagrzały miejsca i niczym szczególnym się nie wykazały, odbierze teraz zapłatę za wsparcie w kampanii. I jak sowitą? 🙂

Ogólnie – zrobiło się arcyciekawie, chociaż dość przewidywalnie. Król umarł równie szybko, jak ożył nowy. Polityka, jak zawsze, okazała się dziwką, która da każdemu, byleby zapłacił. Ci z prawej przeszli na lewo, ci lewej – trochę na środek, a ci ze środka – nieco na prawo i już mamy szeroką koalicję ludzi, z których każdy przyszedł do urzędu z własnym wiatraczkiem.

Kurz bitewny opadł, czas więc już zapomnieć o deklaracjach z kampanii, hasłach wyborczych i programach, które głosili kandydaci. Spłonęły w płomieniach nowych politycznych romansów. Dziś już, wyborco, nie jesteś ważny, bo swoje zrobiłeś. Jeśli Twoja partia zbratała się z tą, której nienawidzisz, nie masz już nic do powiedzenia. Możesz tylko biernie patrzeć na efekty tego, do czego niechcący się przyczyniłeś. Od dziś to, co nowe jest stare, a to, co stare – nowe. I tylko Twoi wybrańcy śmieją się Tobie głośno w twarz uśmiechem klauna, który zrobił sobie z Ciebie jaja…

I być może to właśnie jest odpowiedź na przewijające się tu między wierszami pytanie, dlaczego większość nie głosuje…

A na koniec zagadka, bo się jakoś ponuro zrobiło 😉 Z kim na zdjęciu przeciągam prześcieradło? 😀 Pierwszej osobie, która odpowie, stawiam kawę 😉

I KTO TU JEST PODSTĘPNĄ ŻMIJĄ?

niedziela, 23 listopada, 2014 0 0

Niektórzy ludzie są tacy głupi, że wszystko, co zamieszczają na Facebooku jest publiczne i każdy może z tego korzystać. Są podobni do tych, co to Endomondo im liczy bieg wokół domu i się tym chwalą na FB, bo nie mają pojęcia, że pewne opcje można włączyć lub wyłączyć.

 

Ale do rzeczy.

Dziś przypadkiem, idąc śladem komentarza jednego z moich znajomych, dowiedziałam się, że pani kandydatka SLD na prezydenta wyhodowała sobie w mojej osobie żmiję. Wow! A więc to prawda, że hodowlą takich zwierząt trudni się pani kandydatka. Porzucając ironię, zastanawiam się, czemu ktoś, kto to napisał, tak właśnie ocenił sytuację. Najwyraźniej pani kandydatka, podobnie jak ma to w zwyczaju, przedstawiła mu giętkim żmijowym językiem sobie tylko znaną wersję wydarzeń. Tyle że jak zwykle minęła się z prawdą…

A prawda jest taka, że pani kandydatka nie miała najmniejszej szansy wyhodować sobie jako żmii mnie nawet w brudzie za paznokciem, bo po rozpoczęciu współpracy z ówczesnym szefem pani kandydatki (a nie z nią) i po jednym obiedzie w Piaście z panią kandydatką zostałam rzucona na głęboką wodę (bo pani kandydatka nie lubiła za bardzo sama pracować). Podobnie dwa miesiące później – dostałam od tego samego szefa propozycję zastąpienia pani kandydatki na stanowisku redaktora naczelnego WŚ. Niestety, ta drzazga siedzi w oku tej pani (albo w czym innym) lata całe i wyjść nie może.

Byłam potem, w czasach, gdy znów zostałam przez panią kandydatkę chwilowo oczarowana, chętnie wykorzystywana przez nią jako niezadowolony pracownik, którego wyrazy niezadowolenia przekazywała wydawcy w rozlicznych, regularnych od lat rozmowach telefonicznych. Dzięki temu udało się jej doprowadzić do rozbratu wydawcy z ówczesną redaktorką. Trwały rozmowy o objęciu stanowiska przez panią kandydatkę i przyznam, że nawet ja sama tego chciałam. Będąc w okresie kolejnej fascynacji myślałam: „wow, fajnie, wreszcie ktoś sensowny” (to podobnie jak teraz większość omamionych przez nią wyborców). Ale nie dogadała się z wydawcą co do tego, co zwykle, czyli kasy, i ja zostałam (znów niechcący) p.o. redaktora naczelnego, a ona na otarcie łez dostała to samo stanowisko w gazecie w Wałbrzychu, która do dziś po jej rządach nie może podźwignąć się z kolan.

Byłam fajna, kiedy bezwiednie pomagałam wrócić na wymarzone stanowisko, ale natychmiast stałam się niefajna, kiedy to mnie zaproponowano jego objęcie. Od tamtej pory zaczął się sześcioletni okres pani kandydatki „w tle”. Raz nawet „WŚ” nie wyszły o czasie, bo pani kandydatka przekonała wydawcę, że Dni Papieskie to lepszy temat niż inny, chętnie czytany przez czytelników. Odwołanie mnie z wolnej niedzieli i późne zmiany spowodowały opóźnienie do drukarni, co oznaczało nieukazanie się gazety na czas.

Wcześniej pani kandydatka jako rzecznik SPiKŚ omamiła mnie drugi raz, mówiąc, że to, co robię pisząc w WŚ o gospodarce, to w ogóle nikt wcześniej nie robił tak świetnie i że ona tylko ze mną chce współpracować… I współpracowała. Nawet pisała do WŚ za kasę, gdy ja byłam redaktorem naczelnym. A więc kto tu kogo hodował? ;) Bo na pewno to ja dłużej naliczałam wynagrodzenie pani kandydatki, niż było odwrotnie. Ludzie są doprawdy naiwni.

Finałem kilkuletnich podchodów pani kandydatki do WŚ było buntowanie przeciwko mnie załogi w jubileuszowym roku 2012 (i to w czasie, gdy zaprosiłam ją jako jedną z VIP-ów do występowania w jubileuszowej sztuce), a następnie, rok później, napisanie do wydawcy listu otwartego o mojej potencjalnej nierzetelności i braku obiektywizmu (z desperacji jego fragmenty zamieściła nawet w komentarzach pod artykułem), bo… podobnie jak wszystkie inne media, pojechałam na spływ pontonowy w ramach organizowanej przez LOT konferencji prasowej. Dziwne, że inni wydawcy nie dostali takich listów pod adresem ich redaktorów naczelnych i pracowników… Czyżby pani kandydatka miała jakiś kompleks?

Cóż… jedyne, co po tym wyznaniu pozostaje, to pytanie… kto tu jest żmiją? Bo na pewno, nie ja :D