Carlos ma świetną pracę. Co wieczór obtańcowuje dziewczyny w jednym z wrocławskich klubów w rytm swoich ulubionych latynoskich melodii. Carlos jest tam DJ-em i klubowym McGyverem. W swoim plecaku znajdzie wszystko, co może być potrzebne zbłąkanym w Mieście Spotkań prowincjuszkom. A w gorący sobotni wieczór produktem pierwszej potrzeby może okazać się nawet taśma klejąca…
Carlos jest mały, chudy, śniady, długowłosy, absolutnie latynoski i mówi trochę po polsku. Ale bardziej po angielsku. Kiedy widzi w tańcu kilka niezajętych kobiet, szybko wypada zza swojego DJ-skiego stolika i tańczy z nimi. A potrafi, oj, potrafi – wiadomo, ma to we krwi.
Carlos jest uśmiechnięty, wesoły i trochę nachalny. Musisz mu jasno i wyraźnie powiedzieć, żeby z czymś przystopował. Najwyraźniej niektóre laski lubią „ostrzej”. Ale kiedy powiesz, Carlos Cię posłucha. Chociaż wolałby, żebyś mu niczego nie zabraniała 😉
A kiedy zmęczona usiądziesz na krześle, zdejmiesz uszkodzone przez jakiegoś króla parkietu sandały i wyłożysz na sofie uszkodzoną przez obcas jakiejś królowej parkietu stopę, Carlos przybiegnie Ci ją pomasować. I lepiej, żebyś mu szybko zabroniła. Na szczęście, posłucha 😉
I wtedy Carlos usiądzie koło Ciebie i powie, że przeprasza, ale jesteś taka piękna, że nie może się oprzeć, żeby do Ciebie nie podchodzić. Wiesz, że mówi to co najmniej co trzeciej wpadającej na tańce kobiecie, ale kiedy tak Carlos koło Ciebie przysiada, coś Ci każe zapytać go, skąd jest…
I wtedy dowiadujesz się, że Carlos jest z Wenezueli. Że lepiej niż po polsku, mówi po angielsku (więc płynnie przechodzicie na angielski). Że ma dyplom MBA. Że przyjechał do Polski pięć lat temu za Polką, którą poznał w Wenezueli, gdzie oprowadzał wycieczki. Że następnego dnia (a właściwie to już dzisiaj, bo jest sporo po północy) jego córeczka o co najmniej trzech imionach, których na pewno nie zapamiętasz, kończy pięć lat. I że cała rodzina szykuje się do wielkiej urodzinowej imprezy.
Wtedy też dowiadujesz się, że Carlos co najmniej dwa razy do roku zabiera do swojego kraju, który bardzo kocha, zorganizowane grupy, aby pokazać im uroki Wenezueli. Słyszysz, że denerwuje go, kiedy ludzie opowiadają o jego ojczyźnie bzdury. I że chce im pokazać, jaki to wspaniały kraj.
Pytasz go, jak mu się żyje w Polsce. Mówi, że świetnie, że ma fantastyczną pracę, bo jaki facet nie chciałby co wieczór obtańcowywać pięknych kobiet? Powtarza, że świetnie, ale… dlaczego my tak ciągle narzekamy? Dlaczego jesteśmy tacy nietolerancyjni?…
I kiedy Carlos odchodzi od Twojego stolika spoglądając na Twoje stopy i wzdychając: „ja jestem fetisista”, Ty myślisz: „Kurczę, przecież to zwykły człowiek”. Emigrant. Dobrze wykształcony. Jak my, Polacy, w Irlandii, Anglii, Australii, Danii, Niemczech, RPA, USA, Kanadzie i gdzie tam jeszcze nas polskie oczy poniosły. Jego zauroczone Polką oczy poniosły akurat do Polski. Jego nowym miejscem do życia stał się Wrocław. W gorącą sobotnią noc w mieście, w którym – jak nigdzie w Polsce – fiesta trwa do białego rana, Carlos musi się czuć jak u siebie. I takie właśnie sprawia wrażenie.
Pewnie nie powinnam pisać puenty, ale bardzo chcę. Kochani, nie przypinajcie ludziom łatek, zanim ich nie poznacie. Niech przyświeca Wam zawsze myśl: „Uwaga, człowiek!” 🙂
Brak komentarzy