W pisaniu jestem jak Forrest Gump – zawsze jak coś robię, to piszę. Czasem nawet myślę, że pisałam od zawsze, a okres analfabetyzmu był jak niedźwiedzi sen zimowy. Przespałam go w jakiejś norze, potem wstałam, otrzepałam się z liści, znalazłam pióro i zaczęłam pisać.
Jak już zaczęłam, to nie mogłam przestać. A po drodze, jak do biegającego Forresta, przyłączali się do mnie inni – koledzy z klasy i… pierwsi czytelnicy – nauczyciele. Bo kiedy poszłam do podstawówki, okazało się, ku mojemu zadowoleniu, że nawet na matmie się pisze, a niektóre zadania wyglądają jak miniopowiadania. A więc pisałam i czytałam, czytałam i pisałam. Dyktanda, rozprawki, wypracowania, eseje, opowiadania i co tam jeszcze mi kazali. I czego nie kazali – też.
Mniej więcej w czasie, gdy Forrest w towarzystwie współbiegaczy przemierzał stan Nevada, a więc czasach mojej nauki w liceum, nadal pisałam. Chciałam być drugim Hemingway’em, ale nie umiem polować i trudno było mi zapuścić brodę. No i umiałam się wtedy wysilić tylko na pamiętniki. Właśnie w tym czasie przyszła fascynacja filmem, którą rozwinęłam na studiach. I gdy tajniki X Muzy przestały być dla mnie czarną magią, a stały – jak dla Ingmara Bergmana – magiczną latarnią, nie chciałam robić filmów, tylko… pisać! Byłam przekonana, że po studiach zostanę krytykiem filmowym. Nawet część specjalizacji i pracę magisterską poświęciłam teorii filmu. Ale jakoś się nie złożyło z tym krytykowaniem.
Pisałam jednak dalej, tym razem zawodowo. Bo gdy trafiłam do pracy w mediach, okazało się, że pisaniem można zarabiać nie tylko będąc krytykiem filmowym, ale na przykład krytykując działania lokalnych polityków. A więc przez kolejnych siedemnaście lat – wciąż pisałam, pisałam i pisałam. Artykuły, reportaże i felietony. Zwłaszcza te ostatnie pokochałam prawdziwą dziennikarską miłością. Wciąż piszę – artykuły na blogi firmowe, treści do mediów społecznościowych, opisy różnych produktów, teksty etykiet, maile i esemesy. I inne takie… dla siebie, a czasem też dla innych. Tam gdzie ktoś inny woli zadzwonić, ja wolę napisać. Choć ostatnio trochę się to zmienia i zaczęłam próbować swoich sił w podcaście. Na chwilę zostawiłam go w ciszy. Ale wrócę niebawem w nieco innej formule.
Ten blog powstał wtedy, kiedy odeszłam z regularnej zawodowej pracy w mediach. Bo trudno było mi się rozstać z czymś, co stanowi nieodłączną część mojego życia od zawsze i co – jak zrozumiałam po wielu latach – jest moją prawdziwą pasją. Założyłam więc bloga Pani z Torebką, gdzie każdy temat jest dobry, o ile zmusza do myślenia, wywołuje reakcje, a czasem budzi kontrowersje. I najważniejsze – o ile ma czytelników. Bo przecież nawet ci piszący do szuflady robią to dla kogoś. Gdzieś zawsze jest ten wyimaginowany odbiorca, do którego my, pismaki, chcielibyśmy trafić. Inaczej – po co pisać?
Dziś nazwa bloga to już nie „Pani z Torebką”, tylko moje imię i nazwisko, bo przyjaciele szybko pomogli mi zrozumieć, że trochę jednak na to nazwisko pracowałam. Trochę, czyli całe zawodowe życie. A może i wcześniej?
Mam nadzieję, że ci, którzy tu trafiają, znajdują coś dla siebie. Nie zamykam się w jednej tematyce, bo byłoby to całkowicie niezgodne z tym, kim jestem. Z moimi pasjami i zainteresowaniami, których jest… za dużo jak na jedną osobę, ale wciąż za mało, żeby przestać szukać nowych doświadczeń. Nie słucham jednego gatunku muzyki, nie oglądam jednego gatunku filmów czy seriali, równie chętnie idę do kina co do opery czy teatru albo na koncert. Nie umiałabym ubierać się w jednym modowym stylu, ani nie nosić czegoś tylko dlatego, że jestem w „pewnym wieku”. Nie mogłabym uprawiać tylko jednego rodzaju aktywności fizycznej, jeść ciągle tych samych potraw, jeździć zawsze w te same miejsca. Uważam, że wiek to stan umysłu, nawet jeśli ciało w którymś momencie zaczyna szeptać, że trochę się z tym nie zgadza. Wiem, że życie, takie, jakie znamy, tu, na tej Ziemi, jest jedno i z tego wypływają dwie moje życiowe zasady – że nikt mojego nie przeżyje za mnie i że życie jest tak krótkie, że trzeba wycisnąć z niego maksa jak na torze podczas wyścigu. Amen
Jeśli tu trafiłaś czy trafiłeś, to zapraszam – rozgość się. Może akurat Ci się u mnie spodoba i zechcesz czasem wrócić.
Skomentuj