CO SIĘ STAŁO Z TWOIM DZIECKIEM?

Przyznam Wam się do czegoś. Tak przy okazji Dnia Dziecka. Mimo prawie 43 lat na karku ja ciągle JESTEM DZIECKIEM. Wciąż mam w sobie tę samą ciekawość świata i tę samą nieporadność w jego poznawaniu. Często czuję się w nim zagubiona, ale nie przestaję szukać sposobów, żeby się odnaleźć. Wciąż podświadomie wypatruję ludzi, którzy mi pomogą przez ten świat bezpiecznie przejść. Lubię drobne przyjemności, lubię się uczyć i uwielbiam się bawić.

Uważam, że ten, kto w dorosłym życiu zabija dziecko w sobie, tak naprawdę przegrywa życie.

Nie dać sobie marzyć i śnić, nie spełniać marzeń, nie ryzykować, nie mieć pasji, nie cieszyć się każdą chwilą to po prostu NIE ŻYĆ.

Jestem pewna, że dziećmi się rodzimy i umieramy. Z tą różnicą, że w godzinie śmierci mamy trochę więcej doświadczeń. Ale w ostatecznym rozrachunku – czy to ma jakieś znaczenie? Liczy się to, jak przeżyliśmy to życie.

Bo każdy, kto przekracza pewne progi wiekowe, doskonale wie, że tak naprawdę nic się w nas nie zmienia. Poza tym właśnie nabieraniem doświadczeń, no i powierzchownością, rzecz jasna. I jeśli potrafi zachować w sobie dziecko, to bez wątpienia przeżyje życie naprawdę, a umierając będzie spełniony.

13263947_1157145744330063_3260138099905571325_n

Znam ludzi, którzy w pewnym wieku porzucają „dziecko w sobie”. Stają się RODZICAMI, z którymi dziecko nie może na luzie pogadać, DZIADKAMI kojarzącymi się z oficjalnym obiadem w niedzielę. DOROSŁYMI, których świat różni się od dziecięcego wszystkim, choć tak naprawdę nie różni się niczym. Wystarczy tylko się otworzyć.

Jestem jedną z tych osób, dla których wiek nie ma kompletnie żadnego znaczenia. Szefowałam już siedemdziesięciolatkom, przyjaźnię się i z dziewięćdziesięciolatkami, i z nastolatkami,

a teraz moim prezesem jest niespełna roczny Antoś 😉

I wszyscy byli, są i będą takimi samymi ludźmi jak ja.

Naprawdę nie ma smutniejszej rzeczy w życiu niż zabicie dziecka w sobie. Dzieciom szybciej goją się rany. Szybciej przestaje ich boleć rozwalone kolano (wystarczy jeden całus albo urwana na trawniku babka). Dzieci łatwiej przeżywają straty. Godniej znoszą cierpienie. Bardziej beztrosko się bawią i mocniej cieszą się życiem. Dzieciom – jeśli dobrze się bawią – niestraszny jest ani upał, ani mróz. Dzieci śmieją się z byle czego tak, że żaden dorosły nie jest w stanie nie śmiać się razem z nimi. Dzieci (poza tymi chorymi, w szpitalach czy hospicjach – takie też znam) nie za bardzo myślą o śmierci.

Więc żyją. Pełnią życia. Uśmiechem mamy. Zabawą z tatą. Nową zabawką. Kolejnym dniem. Po prostu. Bez pytań, wątpliwości, analiz…

Fajnie jest więc być dzieckiem ZAWSZE. Czytać komiksy, grać w wolnych chwilach w gry na iPhonie, oglądać z córką anime, pojechać do Europejskiego Muzeum Bajki w Pacanowie, focić się z Kotem w Butach, szukać samochodu, który niekoniecznie będzie super ekonomiczny, ale będzie „zabawką dużego dziecka”, lecieć do USA, żeby spełnić swoje marzenie – świętować urodziny razem z całymi Stanami, bo przecież jest się „urodzonym 4 lipca”, mówić „prezesie” do dziesięciomiesięcznego malucha, bawić się z nim „brum-brum”, zamawiać wrotki dla nastoletniego dziecka i mieć nie mniejszą radość niż ono…

13265925_1157145870996717_7562498725366506310_n

Jeśli więc gdzieś zgubiliście dziecko w sobie, zakaszcie 1 czerwca rękawy i szukajcie. Naprawdę warto! 🙂

TEŻ MAM KLAUZULĘ SUMIENIA

Ja mam taką klauzulę sumienia. Nie wpieprzam się w życie innych. Programowo. I nie życzę sobie, żeby inni wpieprzali się w życie moje, chyba że ich o to poproszę 🙂

Jestem odpowiedzialna za życie swoje i – póki nie osiągnie pełnoletniości – mojej córki. Mogę jej coś podpowiedzieć, wysłuchać, pokierować w stronę, która moim zdaniem będzie dla niej dobra, potowarzyszyć… Ale nawet jej nigdy, ale to nigdy nie powiem, jak ma żyć!

Bo kiedy ona będzie dorosła, to będzie jej życie, jej wybory, jej porażki i jej sukcesy. Mądry rodzic, nie – mądry człowiek może drugiemu człowiekowi jedynie towarzyszyć w jego wyborach, bo życia za nikogo nie przeżyjemy.

Mamy własne, bardzo cenne, bo tylko jedno, i powinniśmy je przeżyć tak, jak MY chcemy. Więc jeśli w moim przeszkadza mi antykoncepcja, to jej nie stosuję, ale nie mam prawa zakazywać tego komuś, komu ona nie przeszkadza. To jej/jego życie. A jeśli jestem zwolenniczką aborcji, to powinnam mieć do tego prawo i nikt nie może mi niczego zakazywać. To moje życie.

Krucjaty i święta inkwizycja już były i przyniosły ludzkości tylko hańbę. Tak, tak. My, chrześcijanie, też kiedyś byliśmy ekstremistami. Jak trudno się do tego przyznać, prawda?

A przecież tyle krwi ma na rękach świat chrześcijan, nie tylko „pogańskiej”, ale i własnej. Cały Nowy Świat został zbudowany na ziemi przesiąkniętej krwią. W wyprawach krzyżowych nie wahaliśmy się nawet posłać na krucjatę własnych dzieci, bo chcieliśmy, by do Ziemi Świętej poszli „rycerze” nieobciążeni grzechem. Jakie to bezduszne i małe, żeby w imię religii…

A dziś nie chcemy przyjąć uchodźców ze świata ogarniętego ekstremizmem, który nie różni się absolutnie niczym od tamtego sprzed wieków, szerzonego przez nas, chrześcijan – członków religii miłości…

Dlatego dziś, kiedy słyszę brednie o klauzuli sumienia fizjoterapeutów i nie wiadomo, kogo jeszcze, zastanawiam się dokąd zmierzamy. Aż prosi się parafraza tytułu słynnej – notabene chrześcijańskiej – powieści Sienkiewicza – „Quo vadis, Polsko?”

Czy za rok, dwa, będziemy żyć w kraju, o którym Bono powiedział, że zmierza ku hipernacjonalizmowi? Czy będę się bała, że moje dziecko, wychowywane w wolnym kraju jako wolny człowiek i wolna dusza, będzie bało się rozmawiać z kolegami tak otwarcie jak rozmawia ze mną? Czy ja sama, czy my wszyscy będziemy inwigilowani w celu podporządkowania jedynie słusznej idei? Do niedawna myślałam, że przepowiedziany przez Orwella w „1984” Wielki Brat to Google. Ale teraz zaczynam powoli myśleć, że w Polsce to jest pewien mały brat. Mały wzrostem i duchem.

I choć naprawdę od wielu miesięcy staram się dystansować do takich spraw, jak polityka, chociaż wiem, że „my, naród, nie take Polske” przetrwaliśmy, i wiem, że tę też przetrwamy, to jednak naprawdę czasem, kiedy poczytam albo usłyszę, co tu się wyrabia, w tej MOJEJ Polsce, w której całe dorosłe życie przeżyłam już po przełomie, obserwując te niesamowite zmiany, to robi mi się słabo. I przykro. I żal. I szlag mnie trafia!

Więc może stwórzmy inną klauzulę sumienia. Taką, w której to wpieprzanie się w czyjeś życie będzie czymś nagannym i sprzecznym z naszym sumieniem. Bo jakim prawem nakazujemy innym, jak żyć, skoro nie robimy tego za nich? Pozwólmy im popełniać ich własne grzechy. Niech mają szansę uczyć się na własnych błędach. Niech sami decydują, czy swoje intymne sprawy zachowają dla siebie, czy będą pisać o nich posty na Facebooku. TO ICH ŻYCIE!

#niewpieprzamsie

CZEGO SIĘ BOI PANI Z TOREBKĄ? :)

Ogólnie to jestem dzielną dziewczyną. Jak wdepnę w bagno, to wylezę. Jak mam kłopoty, to z nich wyjdę. Jak trzeba być odważną, to jestem. Nawet moich sąsiadów się nie boję, chociaż mi ostatnio obrobili auto dla radia wartego może jakieś dziesięć złotych 😉 Ale jest coś, co zawsze przyprawia mnie o drżenie rąk i sztywnienie nóg, powoduje, że krople potu występują mi na czoło, a jeśli mogę to odwlekać, odwlekam aż do ostatniej możliwej chwili. To SPRAWY URZĘDOWE.

Nienawidzę urzędów, procedur, stania w kolejkach, chodzenia od okienka do okienka, donoszenia dokumentów, o które nikt wcześniej nie prosił, a nawet tego, że składam wnioski o nowy paszport dla siebie i córki w tej samej minucie, a przychodzą w różne dni. Mam dystans do urzędników, zwłaszcza że wciąż jeszcze wielu z nich nie ma pojęcia, jakie cuda za biurkiem może zdziałać nawet niemrawy uśmiech – i dla jednej, i dla drugiej strony. Doprawdy, czasem czuję się jak małpa w cyrku, kiedy do „pani w okienku” próbuję zagadać coś wesołego, żeby przykryć własny urzędowy stres i trochę rozluźnić atmosferę, a w odpowiedzi widzę tylko taki belfrowski wzrok zza okularów 😉

To wszystko jednak pikuś wobec FORMULARZY! Nie cierpię ich wypełniać. Jak widzę te wszystkie okienka, małe literki, zwykle niezbyt jasne (nawet dla osób takich jak ja – które niejedno w życiu widziały) opcje wyboru, to robi mi się słabo, zaczyna brakować tchu, a na kark z szerokim uśmiechem wskakuje PANIKA! Siedzi i szepcze mi do ucha: „a może tego nie masz zaznaczać?”, „a tutaj to na pewno dobrze wypełniłaś?”, „sprawdź to jeszcze raz”, „wzięłaś drugą kopię formularza w razie gdybyś się pomyliła?”, „na pewno wpisałaś właściwą datę urodzenia?” itp. itd.

Od razu widzę Józefa K. z „Procesu” jak przemierza te straszne schody, pokoje itd. próbując załatwić prostą sprawę. Niech żyje biurokracja!

Jakoś tak się złożyło, że od połowy marca ciągle muszę wypełniać jakieś formularze, załatwiać dokumenty, wnosić opłaty, chodzić po urzędach i stać w okienkach. Część to niby normalka. Zmiana nazwiska, więc nowy dowód. Nowy dowód, więc nowy paszport. Skończyło się prawo jazdy, więc prawo jazdy. Ale jak by tego było mało, w międzyczasie jeszcze papierki do ubezpieczyciela sprawcy zniszczenia mojego auta. Ciągle jakieś papiery, procedury, dokumenty itd. Jakieś fatum.

Ale przeżyłam i może bym nawet zapomniała i nie poświęcała tej mojej ułomności więcej czasu, nie mówiąc o wpisie na blogu, gdyby nie wisienka na torcie, jaką było składanie wniosku o wizy do USA…

american-flag-373362_1920

Już samo wejście na platformę powoduje zawroty głowy – mnóstwo tekstu, linki do kolejnych tekstów, a tam kolejne linki do kolejnych. Jakby nie można było napisać: „wejdź tu i zrób to, a potem wejdź tu i zrób to”. Masakra! Musisz mieć profil, na którym wypełniasz dane i musisz wypełnić formularz (brrr!), w którym aż roi się od różnego rodzaju podchwytliwych pytań. Dane ojca, matki, nieżyjących krewnych, Twoja praca, ile zarabiasz, a potem cała lista pytań z odpowiedziami tak/nie, które można by załatwić w trzech pytaniach:

1. czy jesteś prostytutką albo sutenerem? tak / nie

2. czy jesteś chory na wszystkie zakaźne choroby świata? tak / nie

3. czy jesteś terrorystą? tak / nie

Dobrze, że nie dodali „nie wiem” hahaha 😀

Z wypiekami na twarzy, ze spoconymi rękami, z sercem bijącym jakoś tak w kierunku gardła wypełniałam stronę po stronie krok po kroku. Aż przyszło do płatności…

No, wiecie – rząd USA nie zwraca kasy w przypadku nieprzyznania wizy, ale może nie wiecie, że nie zwraca jej także jeśli została nieprawidłowo wysłana, a nawet może Cię pozwać, jeśli im za bardzo będziesz zawracać gitarę 😀

Challenge w sam raz dla mnie – laski, którą formularze i urzędy pokonują zanim jeszcze zacznie mieć z nimi do czynienia 😉

dollar-1362244_1920

Co ja się nagimnastykowałam, żeby się dowiedzieć, czy zrobiłam dobrze to, co mogłam zrobić źle. Naczytałam się kolejnych stron, podstron i podstronek. Wysłałam do nich zapytanie, a potem jeszcze pisałam na czacie z jakąś Natalią K. (podobno z ambasady, o czym miała świadczyć amerykańska flaga w oknie czatu).

Fragment rozmowy:

opisałam na czacie problem i czekałam na to, żeby się odezwał konsultant

Natalia K. proszę podać numer uid

Anita Odachowska yyy, to znaczy ten, który wygenerowałam wypełniając formularz DS-160?

Natalia K. nie

Natalia K. jest rejestracja na stronie ustraveldocs.com?

Anita Odachowska no jest… aaaa… już wiem!

Anita Odachowska tu podałam numer

Natalia K. milczy przez 10 minut…

Anita Odachowska halo?

Natalia K. i w czym tkwi problem?…

Normalnie „Proces” Kafki, tyle że może trochę śmieszniejszy 😉

Wreszcie dowiedziałam się, że taki jeden namber, który mam wpisać, żeby umówić appointment w konsulacie w Krakowie, to właśnie ten, o którym najpierw myślałam. Tylko jakoś nikt nie wpadł na to, żeby napisać to gdziekolwiek jasno i wyraźnie. Rozumiecie, co się działo na moim karku, w uszach i jak bardzo panika miała używanie? W końcu właśnie przelałam 1248 potencjalnie przepadniętych pe-el-enów na konto rządu USA!… Ale na szczęście zrobiłam to prawidłowo.

Uff! Tak więc już śpię spokojnie i czekam na appointment. Ale powiem Wam jedno: jak ktoś mówi, że polskie prawo i procedury urzędowe są skomplikowane, to niech spróbuje wypełnić wnioski wizowe do USA. Good luck! 😀

JAK PRAGA WOŁAŁA MNIE I WYWOŁAŁA

Macie tak, że bardzo czegoś chcecie, ale ciągle wydaje Wam się, że rzeczywistość stawia Wam przeszkody w realizacji tego? No właśnie – WYDAJE WAM SIĘ! W gruncie rzeczy to Wy sami jesteście przeszkodą. A wystarczy na chwilę uwolnić umysł od zbędnego balastu i dać się ponieść.

Od trzech lat planowałam, że spędzę długi weekend w Pradze. Za pierwszym razem skończyło się na ZOO Safari w Dvur Kralowe, bo zagapiłam się z noclegami. Znaczy nie zarezerwowałam ich odpowiednio wcześniej, bo kto by tam myślał, że dwa miesiące mogą minąć tak szybko? Ale było fajnie 🙂 Za drugim razem – to samo. Co? Już za tydzień długi weekend? Trzeba poszukać noclegów w Pradze. Były. Ale kosztowały fortunę. Te tańsze już pozajmowane. Do trzech razy sztuka? Co to to nie 🙂 Jak ktoś nie ogarnia prywatnej rzeczywistości, bo pracuje jak wariat, to i trzeci raz nie zrobi tego, co powinien. Ale nie ma nic silniejszego niż siła przyciągania.

13094178_1140190732692231_8354611447704191263_n

Najpierw poznajesz kolegę (nie, to jeszcze nie jest tajemniczy Andrzej), który jest chwilowo tutaj, ale mieszka i pracuje w Pradze. Rozmawiacie o Czechach i znów zaczynasz myśleć, że kochasz ten kraj południowych sąsiadów i po prostu MUSISZ zobaczyć jego stolicę. No musisz! Ale jesteś dużą dziewczynką, więc rozsądnie odpuszczasz. Tylko że… nagle pisze do Ciebie Iza, Twoja przyjaciółka – Polka mieszkająca od dziecka w Czechach. „Może byś przyjechała, bo mamy tutaj taką małą wystawę gospodarczą. Zobaczysz, czy coś Cię tu może zainteresować”.

„To je napad!!!” – myślisz po czesku. Pojadę do Izy do Trutnova, a z Trutnova to już tylko dwie godziny do Pragi i… mogę się chociaż przez jeden dzień powłóczyć. Sprawdzam w iPhonie pogodę (zwykle się nie sprawdza, ale wtedy była nawet lepsza niż zapowiadał) i przedstawiam córce plan. Najpierw Trutnov. Tam odwiedzamy Izę, jemy coś dobrego, nocujemy i rano po śniadaniu jedziemy do Pragi. Plan zaakceptowany.

13062255_1138556366189001_5520245107226909486_n

No to pakujemy się i goooo 😉

Iza… to jeden z tych ludzi, których spotkałam na swojej drodze „po coś”. Dziś aż boimy się, jak wiele nas łączy. Ale były takie czasy, kiedy mówiłyśmy do siebie na „pani”. Izka, pamiętasz to? 😉

Więc spędzamy cudowny dzień w najlepszym towarzystwie, a jeszcze do tego okazuje się, że właśnie jest sabat, a w Czechach to fajna ludowa tradycja tzw. čarodejnic. Ludzie zbierają się razem, rozpalają ogniska, w których symbolicznie palą kukły czarownic. Dziewczynki przebierają się za nie. I każdy musi obowiązkowo upiec sobie tradycyjną kiełbaskę (pssst! nic nie mówcie, ale nie jest taka dobra jak polska). Tak więc i my ruszamy pod Młode Buki, stok narciarski znany także Polakom, żeby tradycji stało się zadość.

13096257_1140190679358903_7497985845335872606_n

 

Rano budzi nas słońce i z radością pakujemy się na moją planowaną od trzech lat wyprawę. Co prawda tylko jednodniową, ale jednak… Wiem przecież, że Praga zrobi na mnie piorunujące wrażenie. I nie mylę się…

Włóczęga po tym mieście to jedna z lepszych rzeczy, jakie można robić w wolnym czasie. Nie przeszkadzały mi nawet specjalnie tłumy takich jak ja. Nie wiem, czemu, ale każdy z nas tak ma, że jak gdzieś jest, to nie utożsamia się z turystami, chociaż przecież sam nim jest 😉 Ale jak dyskutować z ludzką naturą?

13124676_1140190642692240_5559248482600642819_n

Smażony ser i praska pieczeń z knedlikami w Trzech Dzwonkach, gdzie kelnerzy rozmawiają z Tobą jak z gościem we własnym domu, to chwila wytchnienia, ale też moment, w którym okazuje się, że jednak jesteśmy trochę inne. Wokół nas sami Polacy. Ci się upili w dosłownie 45 minut, ci się kłócą z córką (w wieku mojej), że musi coś zjeść, chociaż nic jej się w karcie nie podoba, tamci mają tylko szybki przystanek na drodze do „zaliczania” kolejnych zabytków. A my po prostu siedziałyśmy. I po prostu rozmawiałyśmy. I po prostu żartowałyśmy z obsługą. I po prostu, totalnie niezobowiązująco, bez żadnych planów i celów, włóczyłyśmy się po Pradze.

13124582_1140190606025577_1089103003111485893_n

Zakochana w tym pięknym mieście, postanowiłam na koniec oddać się w ręce Andrzeja, żeby nas z niego wyprowadził. Andrzej to imię pana z nawigacji Google, który został tak naprędce ochrzczony przez moją córkę. Otóż tenże Andrzej tak nas popędzał przy zjeździe na autostradę na Wrocław, żebyśmy już teraz koniecznie skręciły, że wyprowadził nas w jakieś centrum handlowe, a że chciałam jak najszybciej zawrócić, to nie zobaczywszy znaku wjechałam pod zakaz, co bardzo nie spodobało się przemiłym czeskim policjantom.

– Za to powinna pani dostać dwa tysiące koron – mówi do mnie pan policjant. Ni w ząb po polsku, ale rozumiem czeski jak nigdy dotąd. Adrenalinka skoczyła 😉

– Proszę… nie tyle. Jesteśmy zmęczone i głupia nawigacja źle nas poprowadziła. Spokojnie. Nie dam pani aż tyle, ale mamy kamerę, więc mandat wypisać muszę. A gdzie pani jedzie?

– Na Wrocław.

– Nerozumim.

– Na Hradec.

– To my panią wyprowadzimy.

– Dekuju…

W ten oto sposób wyjeżdżam z Pragi w eskorcie policji. Zmęczona, wqrwiona na własną głupotę, co ostro skupiam na osobie Andrzeja, bo przecież najlepiej zwalić na kogoś i… przeszczęśliwa, bo przecież… włóczyłam się po Pradze! I jeszcze tam wrócę. Na dłużej, więc…

13123420_812260532212593_6135206327195462481_o

Ahoj, przygodo!

Tymczasem jednak pracujemy nad innym wymarzonym wyjazdem. Spędzić własne urodziny 4 lipca na paradzie w Nowym Jorku to by było coś, nie? 😉