Macie tak, że bardzo czegoś chcecie, ale ciągle wydaje Wam się, że rzeczywistość stawia Wam przeszkody w realizacji tego? No właśnie – WYDAJE WAM SIĘ! W gruncie rzeczy to Wy sami jesteście przeszkodą. A wystarczy na chwilę uwolnić umysł od zbędnego balastu i dać się ponieść.
Od trzech lat planowałam, że spędzę długi weekend w Pradze. Za pierwszym razem skończyło się na ZOO Safari w Dvur Kralowe, bo zagapiłam się z noclegami. Znaczy nie zarezerwowałam ich odpowiednio wcześniej, bo kto by tam myślał, że dwa miesiące mogą minąć tak szybko? Ale było fajnie 🙂 Za drugim razem – to samo. Co? Już za tydzień długi weekend? Trzeba poszukać noclegów w Pradze. Były. Ale kosztowały fortunę. Te tańsze już pozajmowane. Do trzech razy sztuka? Co to to nie 🙂 Jak ktoś nie ogarnia prywatnej rzeczywistości, bo pracuje jak wariat, to i trzeci raz nie zrobi tego, co powinien. Ale nie ma nic silniejszego niż siła przyciągania.
Najpierw poznajesz kolegę (nie, to jeszcze nie jest tajemniczy Andrzej), który jest chwilowo tutaj, ale mieszka i pracuje w Pradze. Rozmawiacie o Czechach i znów zaczynasz myśleć, że kochasz ten kraj południowych sąsiadów i po prostu MUSISZ zobaczyć jego stolicę. No musisz! Ale jesteś dużą dziewczynką, więc rozsądnie odpuszczasz. Tylko że… nagle pisze do Ciebie Iza, Twoja przyjaciółka – Polka mieszkająca od dziecka w Czechach. „Może byś przyjechała, bo mamy tutaj taką małą wystawę gospodarczą. Zobaczysz, czy coś Cię tu może zainteresować”.
„To je napad!!!” – myślisz po czesku. Pojadę do Izy do Trutnova, a z Trutnova to już tylko dwie godziny do Pragi i… mogę się chociaż przez jeden dzień powłóczyć. Sprawdzam w iPhonie pogodę (zwykle się nie sprawdza, ale wtedy była nawet lepsza niż zapowiadał) i przedstawiam córce plan. Najpierw Trutnov. Tam odwiedzamy Izę, jemy coś dobrego, nocujemy i rano po śniadaniu jedziemy do Pragi. Plan zaakceptowany.
No to pakujemy się i goooo 😉
Iza… to jeden z tych ludzi, których spotkałam na swojej drodze „po coś”. Dziś aż boimy się, jak wiele nas łączy. Ale były takie czasy, kiedy mówiłyśmy do siebie na „pani”. Izka, pamiętasz to? 😉
Więc spędzamy cudowny dzień w najlepszym towarzystwie, a jeszcze do tego okazuje się, że właśnie jest sabat, a w Czechach to fajna ludowa tradycja tzw. čarodejnic. Ludzie zbierają się razem, rozpalają ogniska, w których symbolicznie palą kukły czarownic. Dziewczynki przebierają się za nie. I każdy musi obowiązkowo upiec sobie tradycyjną kiełbaskę (pssst! nic nie mówcie, ale nie jest taka dobra jak polska). Tak więc i my ruszamy pod Młode Buki, stok narciarski znany także Polakom, żeby tradycji stało się zadość.
Rano budzi nas słońce i z radością pakujemy się na moją planowaną od trzech lat wyprawę. Co prawda tylko jednodniową, ale jednak… Wiem przecież, że Praga zrobi na mnie piorunujące wrażenie. I nie mylę się…
Włóczęga po tym mieście to jedna z lepszych rzeczy, jakie można robić w wolnym czasie. Nie przeszkadzały mi nawet specjalnie tłumy takich jak ja. Nie wiem, czemu, ale każdy z nas tak ma, że jak gdzieś jest, to nie utożsamia się z turystami, chociaż przecież sam nim jest 😉 Ale jak dyskutować z ludzką naturą?
Smażony ser i praska pieczeń z knedlikami w Trzech Dzwonkach, gdzie kelnerzy rozmawiają z Tobą jak z gościem we własnym domu, to chwila wytchnienia, ale też moment, w którym okazuje się, że jednak jesteśmy trochę inne. Wokół nas sami Polacy. Ci się upili w dosłownie 45 minut, ci się kłócą z córką (w wieku mojej), że musi coś zjeść, chociaż nic jej się w karcie nie podoba, tamci mają tylko szybki przystanek na drodze do „zaliczania” kolejnych zabytków. A my po prostu siedziałyśmy. I po prostu rozmawiałyśmy. I po prostu żartowałyśmy z obsługą. I po prostu, totalnie niezobowiązująco, bez żadnych planów i celów, włóczyłyśmy się po Pradze.
Zakochana w tym pięknym mieście, postanowiłam na koniec oddać się w ręce Andrzeja, żeby nas z niego wyprowadził. Andrzej to imię pana z nawigacji Google, który został tak naprędce ochrzczony przez moją córkę. Otóż tenże Andrzej tak nas popędzał przy zjeździe na autostradę na Wrocław, żebyśmy już teraz koniecznie skręciły, że wyprowadził nas w jakieś centrum handlowe, a że chciałam jak najszybciej zawrócić, to nie zobaczywszy znaku wjechałam pod zakaz, co bardzo nie spodobało się przemiłym czeskim policjantom.
– Za to powinna pani dostać dwa tysiące koron – mówi do mnie pan policjant. Ni w ząb po polsku, ale rozumiem czeski jak nigdy dotąd. Adrenalinka skoczyła 😉
– Proszę… nie tyle. Jesteśmy zmęczone i głupia nawigacja źle nas poprowadziła. Spokojnie. Nie dam pani aż tyle, ale mamy kamerę, więc mandat wypisać muszę. A gdzie pani jedzie?
– Na Wrocław.
– Nerozumim.
– Na Hradec.
– To my panią wyprowadzimy.
– Dekuju…
W ten oto sposób wyjeżdżam z Pragi w eskorcie policji. Zmęczona, wqrwiona na własną głupotę, co ostro skupiam na osobie Andrzeja, bo przecież najlepiej zwalić na kogoś i… przeszczęśliwa, bo przecież… włóczyłam się po Pradze! I jeszcze tam wrócę. Na dłużej, więc…
Ahoj, przygodo!
Tymczasem jednak pracujemy nad innym wymarzonym wyjazdem. Spędzić własne urodziny 4 lipca na paradzie w Nowym Jorku to by było coś, nie? 😉
Brak komentarzy