Skip to content

BO MOGĘ

Cztery lata temu tragiczne wydarzenie całkowicie zmieniło moje życie. Rok później skończyłam 40 lat i to był taki drugi przełom. Trochę jak u faceta, chociaż „przedłużenie męskości” kupiłam sobie dopiero teraz 😉 Dwa lata temu zmieniłam pracę, trochę przy tym ryzykując, co może nie było do końca rozsądne, jak na samotną wdowę z dzieckiem. Ale czas pokazał, że – nie po raz pierwszy w historii ludzkości – ryzyko się opłaca, a do odważnych świat należy. Pokazał też, że spełnianie marzeń wcale nie jest takie trudne, ale o tym już tu parę razy pisałam.

Wbrew wstępowi, nie jest to żaden wpis rocznicowy, tylko sprowokowany tempem, w jakim żyję. Uświadomiłam sobie dzisiaj, czytając zaproszenie Onetu, żebym wróciła na bloga, że kiedy go zakładałam, jeszcze pod starym adresem, który zachowałam w nazwie, obiecałam sobie jeden wpis dziennie. I słowa dotrzymywałam. Było mi łatwo, bo był to w moim życiu taki czas, jak ten, kiedy zmierzając dokądś stajemy na rozdrożu i zastanawiamy się, którą z dróg wybrać. To ważna decyzja, więc warto poświęcić jej dłuższą chwilę, a ja akurat taką miałam. Trochę oddechu po dziennikarskiej pracy „w trybie ciągłym”, trochę wolności, jaką daje „bycie singielką”, trochę swobody, jaką zaczynają mieć rodzice nastoletnich dzieci. Dziś wiem, że wybrałam właściwą drogę, ale gdybyście zapytali mnie, jak – trudno byłoby mi odpowiedzieć.

Chyba po prostu przestałam się bać. Życia, ryzyka, tego, że coś nie wyjdzie, zaufałam przyjaciołom, sobie samej i Sile Wyższej, która – jestem o tym przekonana – sprawia, że wszystko jest „po coś”. Zamiast drogi wybrałam rzekę i popłynęłam z jej prądem, ale uważnie się rozglądając, żeby nie przegapić ważnych rzeczy, które mogę znaleźć na brzegu.

I niby niczego szczególnego nie zrobiłam, ale dziś moje życie zmieniło się nie do poznania. Dosłownie w dwa lata osiągnęłam poziom, o jaki walczyłam przez poprzednich czterdzieści! Sama w to nie wierzę, kiedy pokonuję kolejne przeszkody w dążeniu do wyznaczanych sobie celów. „Przesz do przodu, dziewczyno” – usłyszałam ostatnio od znajomej. I było to powiedziane z uśmiechem uznania. Prę, bo życie jest naprawdę krótkie, a ja jeszcze mam tyle do zrobienia! I jestem szczęśliwa, że los kazał mi to zrozumieć teraz, a nie w wieku sędziwym, którego co prawda mam nadzieję dożyć, ale – jak mawia moje dziecko – kto mnie tam wie 😉

Rok temu pisałam tutaj, że warto spełniać marzenia i że nawet spełnianie tych przyziemnych to wielka radość, która czyni życie pełniejszym. Dzisiaj, dosłownie na dwa tygodnie przed realizacją kolejnego z marzeń – wielkiej wyprawy z córką do USA – wiem, że warto bić się z losem o każdą rzecz, jaka może sprawić, że się uśmiechamy sami do siebie. Tak po prostu… Biję się więc, i to czasem niemal dosłownie, bo niewiele jest rzeczy, które przychodzą mi łatwo. Ale tym większa satysfakcja, kiedy je osiągam. Czasem naprawdę trudno mi uwierzyć. Mnie, bo dla innych wiele z tych „rzeczy” to całkiem normalne rzeczy. Dla mnie – często wielkie sprawy. Bo

gdyby jeszcze dwa lata temu ktoś mi powiedział, że teraz będę w takim punkcie życia, w jakim jestem, chyba bym się roześmiała i popukała w głowę. A jednak! Jest cudownie, a nawet lepiej. Ale to nie znaczy, że trzeba przestać marzyć. Nigdy! 😀

Dlatego nie przestaję i wciąż mam kolejne marzenia i kolejne wyznaczone cele. Na przykład wydanie książki, którą napisałam, ale wciąż z pomocą przyjaciół szlifuję. Wiem, że mam wielu kibiców i wiele osób czeka na to, „co ja tam napisałam”. Jedni z życzliwością, inni – żeby się przy okazji popastwić. Na jedno i drugie jestem całkowicie gotowa, zwłaszcza że to zróżnicowanie widzę już teraz. Są bowiem trzy reakcje znajomych na informację „napisałam książkę”.

1. entuzjastyczne „Wow!”, pełne podziwu, że koleżanka „napisała książkę” 🙂

2. pełne niedowierzania „Eee” i towarzyszące mu uważne wpatrywanie się we mnie, czy aby nie zwariowałam, bo no przecież książki to pisze Coelho 😅🤣, Grochola i Stephen King, a nie jakaś tam Anita z polskiej prowincji 😉

3. absolutne i niezmierzone pominięcie tej części rozmowy na korzyść innej części/osoby/niewidzialnej-rzeczy-która-właśnie-spadła-na-podłogę-i-trzeba-ją-natychmiast-podnieść-bo-psuje-dizajn 😀 😀 😀

Napisałam. Było to całkiem proste. Usiadłam do komputera, otworzyłam plik, zaczęłam i pisałam. W każdej wolnej chwili, czasem z długimi tygodniami i miesiącami przerwy. Ale napisałam. I już. Bo mogę 😉

Brak komentarzy


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnij ten wpis: