Orka, jaką miałam przez trzy ostatnie miesiące tego roku skutecznie zamazała mi cały obraz tego, co się wydarzyło. Ale wiecie co? To był ZAJEBISTY ROK!
Styczeń
Pierwszy miesiąc tego roku i pierwsze odkrycie – biegówki! Kto mnie zna, ten wie, że nie lubię zimy. Chyba że siedzę w domu pod kocem z książką i herbatą, a za oknem iskrzy śnieg, na który nie muszę wychodzić. No, ale zima nie zwalnia z aktywności, więc po różnych mało udanych próbach z nartami zjazdowymi odpuściłam. I dobrze zrobiłam. Mój błędnik dzisiaj mi to mówi. Ale w styczniu 2021 dzięki mojej przyjaciółce Ani odkryłam biegówki i… mamma mia! Miłość od pierwszego ślizgu! <3
W styczniu też (nie po raz pierwszy w tym roku) zaliczyłam (nie po raz pierwszy w życiu) Wielką Sowę. Powroty na ten kameralny, wręcz rodzinny szczyt nigdy mi się nie znudzą.
Luty
W lutym z kolei zaliczyłam Śnieżkę zimą (nie sama, bo z najlepszą ekipą na świecie). Był to też miesiąc, w którym zapoczątkowałam moje niechcące i nieśmiałe influencerstwo, które jakimś cudem wciągnęło i mnie, i moich przyjaciół, i znajomych, i rodzinę i… od tamtej pory z mniejszą lub większą częstotliwością wciąż tę formę rozrywki uprawiam. W lutym jeszcze był taki jeden dzień, kiedy temperatura podskoczyła do 20 stopni (!), więc czarny zainaugurował sezon przed sezonem ❤️
Marzec
W marcu zrobiło się trochę cieplej, więc śmielej ruszyłam z moimi ałtfitami 🙃 A na Dzień Kobiet zorganizowałyśmy sobie z Anią prywatną sesję foto. Nie ma to jak łóżko, ładna bielizna i czerwone szpilki 😈😈😈 Okazało się, że już w czasie tej sesji miałam Covida. Na szczęście przechorowałam w miarę lekko. Utraciłam jedynie węch (smak został), dużo kaszlałam i osłabła mi na parę miesięcy wydolność. Ale żyję i jestem zdrowa, wielu nie miało tyle szczęścia 😢 Przed świętami na moim balkonowym ogródku rozkwitły boskie hiacynty przywiezione z Grodziszcza ❤️
Kwiecień
W kwietniu, jak widać, głównie się stroiłam 🤣🤣🤣 Co jest nieprawdą, bo jeszcze pierwszy raz w życiu lepiłam z gliny. I w sumie… super, bo moje dziecko sobie chyba wtedy uświadomiło, że to też jego bajka i tak oto wkrótce rusza z impetem marka THE ODE…
Maj
W maju to się dopiero działo! Odkryłam kolejny sport życia – jazdę na single trackach! Jazda po lesie w górach w połączeniu z łażeniem po górach – top topów topów 🤣 W maju też moje dziecko obroniło swoją niesamowitą pracę dyplomową – lalki „Kot i ćma”. Przyjrzyjcie się bliżej i zobaczcie, jakie są niesamowite ❤️ Tak, tak, ałtfity dalej fociłam często z rana 🤪
Czerwiec
Ale z tymi ałtfitami to dajcie spokój, kto to słyszał… 🤣 Ale poza ałtfitami w czerwcu jeszcze było oczywiście arboretum z okazji Dnia Matki i Dnia Matki (czyli mojej mamy i mnie), choć nieco spóźnione przez chujową majową pogodę. I niezmiennie był rower i powrót na moje podświdnickie trasy. I odebrałam moje ceramiczne dzieła. I najważniejsze – przyjęłam pierwszą dawkę szczepionki przeciwko Covid. Antyszczepionkowców mogę jedynie odesłać do dzisiejszych statystyk umieralności na tę chorobę 🤬
LIPIEC
Napisałam wielkimi literami, bo to miesiąc, w którym się urodziłam. Muszę przyznać, że spędziłam moje urodziny idealnie. Rano z mamą i córką na śniadaniu w Cafe Łukowa na najlepszych bajglach w tej części Europy, a potem na kilkudniowym wypadzie w góry – rower, góry, single track. Ideał! Niestety, przekonałam się też, że rower górski to kontuzjogenny drań. Na prostej drodze źle wcelowałam w pedał pokryty bolcami i rozharatałam sobie nogę. Blizna została ku przestrodze 🤪🙃 Jak by tego było mało, w lipcu Zbysiu, najlepszy pilot helikoptera, który tak marzył o tym, by nim zostać, że w końcu zdobył licencję, w ramach godzin, które musi wylatać na wyższy stopień, zabrał paru przyjaciół, w tym mnie, na boski lot helikopterem zakończony jak zwykle niesamowitym jedzeniem w Borecznej.
Sierpień
A ta znowu się stroi… 🤦♀️🤦♀️🤦♀️ 🤣🤣 Ale poza tym był rower (tak często, jak tylko się dało), chill z Anią nad Jeziorem Bielawskim i pięknie wykańczający wypad w Góry Stołowe (kocham!). Błędne Skały – Szczeliniec Wielki – Błędne Skały. Wykończyłam moje Ole, ale mało narzekały, a na koniec stwierdziły, że było fajnie 😈 Wisienka na tym torcie przecudne spotkanie z Anią i Agą, moimi przyjaciółkami, we Wrocławiu z obiadem w Niewinnych Czarodziejach 2.0 i deserem Bułce z Masłem 2.0 (akurat trafiłyśmy na oficjalne otwarcie i znalazłyśmy ostatni wolny stolik!).
Wrzesień
O, paaaanie! Jak by powiedziała Marta, która w tym roku urodziła synka, którego do tej pory żadna z nas, koleżanek i przyjaciółek, nie widziała i Marta, jak to czytasz, to weź nas za dupy i się w końcu spotkajmy ❤️ Ale wracając do tematu… O, paaanie, co to był za miesiąc!
W tym roku wzięłam urlop we wrześniu i nie miałam pojęcia, co z nim zrobić. Aż nagle któregoś dnia w trakcie codziennej pobudki o czwartej nad ranem przyszło olśnienie i szalony plan, żeby sobie zrobić mały Euro-trip. I to był najlepszy plan, jaki mogłam wymyślić na ten kolejny pandemiczny rok. Najpierw Trutnov i dwudniowa dekompresja u mojej przyjaciółki Izy. Dekompresja, bo byłam już skrajnie wykończona pracą. Kolejny cel: Brno – pastelowe miasto, które oprócz tego okazało się także jakby… wymarłe. Wielkie miasto tak ciche, że słychać szept z drugiej trony ulicy. Ale jednocześnie bosko piękne.
Brno
Wiedeń
Potem był zjawiskowy Wiedeń. Jedno z miast do mojego rankingu dużych miast, w których mogłabym żyć. Piękny, niesamowity, zaskakujący – od architektury przez jedzenie po muzea (niesamowita wystawa w MAC Museum) i przyjazność czegokolwiek na którymkolwiek kroku. Nie bez powodu jest wciąż na szczycie miast najlepszych do życia. W jednej z restauracji, w której pochłaniałam tradycyjny Wiener schnitzel (zjadłam cały! 💪) Ola zrobiła mi jedno z najpiękniejszych zdjęć, jakie kiedykolwiek mi zrobiono… ❤️
Budapeszt
Budapesztu nie było w planie. Nocleg zarezerwowałam spontanicznie będąc jeszcze w Wiedniu. I było warto! Choć zmęczone, to jednak chłonęłyśmy urodę tego miasta wszystkimi zmysłami. Niesamowite, że akurat wtedy była tam grupa ze szkoły Oli, która wyjechała w ramach Erasmusa. Grupa ta zastąpiła tę, w której rok wcześniej, gdyby nie pandemia, byłaby Ola (a trzeba było sobie na to zapracować biorąc udział w konkursie na film promujący szkołę). Można powiedzieć, że dokonała się taka mała sprawiedliwość i moja córka w końcu była w Budapeszcie 😉
Bratysława
Rzutem na taśmę w drodze powrotnej wpadłyśmy jeszcze na obiad do kameralnej Bratysławy, europejskiej stolicy, która ma trójkątny rynek. Gdyby nie trupa żebraków śpiewająca nieopodal na okrągło refren „Time to say goodbye” Andrei Bocellego, byłoby cudnie, a tak było tylko ciekawie i… smacznie 🤣
We wrześniu również nie brakowało mi modowej weny… #ataznowuztymioutfitami 🤦♀️Poza tym zachęcałam do picia wody podczas obiadu z moimi Olami w Niewinnych Czarodziejach 2.0 i udało mi się wyfocić w tamtejszej toalecie z Olą (akurat wtedy się odwróciła, ale wg mnie się liczy 🤣). Oczywiście, nadal był rower i udało mi się któregoś dnia trafić na złotą godzinę ❤️
Październik
I tu się zaczęło… Nie, nie z ałtfitami. Z pracą. Prawdopodobnie w końcówce tego roku godzinowo wyrobiłam już drugi wiek emerytalny 🤣 Ale nie żałuję, bo sporo tego czasu poświęciłam na mój pierwszy w życiu flip. Projektuję, nadzoruję remont, uczę się, wkręcam się na maxa i jaram się jak dziecko. Mimo skrajnego czasem zmęczenia, wiem, że to jest dokładnie to, co chciałabym robić w życiu. Nie, nie pokażę Wam zdjęć ani projektów, na to jeszcze przyjdzie czas.
Listopad
Przepiękny weekend z przyjaciółkami, w tym wypad w góry i wędrówka do schroniska Samotnia na obiad, potem kawka w Strzesze Akademickiej i powrót #kochamgoryAF
Tak, tak… nic już nie mówcie. Znowu te przebieranki 🤪😅🤣 Ale wiecie co… powiem Wam to na ucho (nomen omen) te przebieranki to chyba, tak jak wkręcenie w fitness, taka moja ucieczka od starzenia się. Warto dodać, że w listopadzie przetestowałam dwa aparaty słuchowe. Tak, po paru latach dojrzałam do tego, żeby przyznać, że nie dosłyszę. Na razie to były testy. Niestety robione w wielkiej gonitwie, więc trudno było ocenić stopień poprawy komfortu życia. Ale na pewno była poprawa, więc zajmę się tym w przyszłym roku.
Grudzień
#zerozyciawgrudniu… Albo dobra. Trochę było. Do Oli przyjechała jej przyjaciółka Zuza i pojechałyśmy do Wrocka na jarmark bożonarodzeniowy, a kolejnego dnia poszłyśmy na koncert Ralpha Kaminskiego, który był najlepszym koncertem, na jakim byłam w ostatnich latach. Światowy poziom pod każdym względem, mimo że koncert był w naszym małym Świdnickim Ośrodku Kultury. W przebierankach w okolicy Bożego Narodzenia miałam fazę na czerwienie, ale jak widać na naszym rodzinnym wigilijnym zdjęciu (dzieciaki, nie pozabijajcie mnie za jego udostępnienie 🙏) widać, że nie tylko ja 🤪
I teraz… czasem ludzie się dziwią, czemu robię tak dużo zdjęć. Właśnie dlatego. W moim życiu dzieje się tyle, że trudno czasem sobie przypomnieć, co działo się tydzień, a nawet dzień wcześniej. Zdjęcia pomagają pamiętać…
W nowym roku – bądźcie zdrowi i róbcie zdjęcia ❤️ Wszystkiego dobrego i oby *** sam poszedł się ***** 🙃
Brak komentarzy