Skip to content

Podróż wysokoprocentowa

Uważaj, czego sobie życzysz, bo jeszcze się spełni… Gdybym w piątek wiedziała, jak będzie wyglądał mój poniedziałek, pewne słowa nigdy nie wyszłyby z moich ust. A teraz siedzę na walizce w pociągu relacji Poznań Główny – Bielsko-Biała i wykorzystuję resztki baterii laptopa, żeby podładować telefon i opisać moje spełnione życzenie. A zaczęło się od tego, że losowałam ze Słowomatu słowa do podcastu…

Uważaj, czego sobie życzysz

Powiedziałam, że scenariusz będę pisać w pociągu wracając z Warszawy z koncertu p!nk i że liczę na ciekawe przygody, żeby móc Wam o nich opowiedzieć. Voila! Mówisz i masz. Moja przyjaciółka Ania, z którą tam pojechałam jej służbówką, musiała zostać, więc ochoczo zaplanowałam sobie podróż powrotną komunikacją publiczną. I to był błąd. Trzeba było pojechać i wrócić samej swoim starym Peugeotem 🤦‍♀️

Pociąg Warszawa Gdańska – Berlin Hauptbanhof, do którego wsiadałam na samym początku drogi, spóźnił się, kilka minut. A w PKP stracone minuty w jakiś cudowny sposób nabierają dodatkowej wartości procentowej, jakby ktoś do nich wsypał drożdży. I fermentują nabierając mocy całkowitego wypaczania ludzkich planów. 

Zatem przez całą drogę w tym pociągu czas mojej podróży stawał się coraz bardziej wysokoprocentowy. Ale że miałam spory (przynajmniej tak mi się wydawało, gdy planowałam powrót z Warszawy) zapas tego czasu na przesiadkę na pociąg Poznań Główny – Wrocław Główny, nie panikowałam. Zaczęłam, kiedy dojeżdżałam już do Poznania, bo przyznam, że całe wieki nie jeździłam kolejami dalekobieżnymi, więc nie wliczyłam tego ślimaczego tempa, jakiego pociągi „nabierają” tuż przed samym dworcem. Zupełnie, jakby nagle odechciewało im się tam zaparkować. Stałam w korytarzu z walizką i plecakiem, a przed moimi oczami jak w slow motion przesuwał się ten charakterystyczny budynek przed każdą stacją kolejową, na którym po raz pierwszy widzi się, co to za stacja. Poznań Główny. Wreszcie! Wysiadłam i zaczęłam pędzić na drugi pociąg. I tu zaczęły się przygody, których przecież sama sobie zażyczyłam – raz decydując się na podróż komunikacją publiczną, a drugi raz – wypowiadając życzenie na temat przygód… 😅🤣

Poznański mind-fuck

Na stacji Poznań Główny nigdy nie byłam, choć nie raz jako dziecko i w młodości przejeżdżałam. Dlatego nie miałam najmniejszego pojęcia, że to jest taki dworzec typu dwa w jednym. I Główny wcale nie jest główny, bo główniejszy jest Poznań Zachodni, który wychodzi prawie bezpośrednio na Targi Poznańskie. Ma więcej peronów, w miarę porządne kasy i nawet McDonalda, a wiadomo, że na każdym szanującym się dworcu jest McDonald. W Warszawie Gdańskiej na przykład nie ma.

No więc ja w tym pędzie poleciałam w pierwszą stronę, na której widziałam, że stał jakiś pociąg, i niestety, to był błąd. Bo nagle znalazłam się na dworcu Poznań Zachodni i przez dłuższą chwilę miałam niezły mind-fuck, bo przecież widziałam wyraźnie, gdzie wysiadam i był to na sto procent Poznań Główny. Zanim się zorientowałam, o co chodzi w tej łamigłówce, mój pociąg zdążył już odjechać. A więc ahoj, przygodo! 😎

Czas na kolejne procenty

W przejściu między peronami spotkałam miłą konduktorkę z poprzedniego pociągu, która powiedziała, że w takiej sytuacji muszą zaakceptować mój bilet w kolejnym pociągu, tylko że… tam nie ma miejsc. Doradziła jednak, żeby pójść do kasy na dworcu Poznań Zachodni (mówiłam, że jest główniejszy?) i dopytać. Kolejna miła pani w kasie powiedziała, że nie ma miejsc, ale że na pewno do pociągu wejdę i może się znajdzie jakieś wolne miejsce. 40 minut czekania wykorzystałam na powiadomienie rodziny i przyjaciół oraz wysuszenie się, bo po tym bieganiu z obciążeniem i po niejednych schodach w trzydziestostopniowym upale między dwoma poznańskimi dworcami, które są właściwie jednym poznańskim dworcem, ale ktoś, kto trafia tutaj po raz pierwszy, nie może tego wiedzieć, byłam mokra jak po ostrym treningu. Udało mi się też opisać moje przygody na Instagramie, bo musiałam z siebie to jakoś wypuścić! Oznaczyłam oczywiście PKP Intercity, które nawet wszystkie relacje obejrzało, ale pewnie z miną tej małpki, co wie, ale udaje, że nie wie 🙈🙉🙊

PKP oglądając relacje podróżnych pokazujących ich wszystkie fackupy

Jak można się domyślać, pociąg Nie Wiem Skąd do Bielska-Białej też się opóźnił, i to jakieś ponad 10 minut, co spowodowało, że nagle nie byłam sama ze swoim problemem. Kilka osób, mimo że wsiadały w Poznaniu, ma też kolejne przesiadki i konduktor, który też był bardzo miły, robił zdjęcia ich biletów, żeby wysłać kierownikowi, żeby kierownik sprawdził, co da się zrobić. Ale nie mógł obiecać, że coś się da. I tak oto siedzę na podłodze, znaczy na mojej walizce i piszę ten artykuł…

________________________________________________________________________________________________

Podróż wysokoprocentowa

Kończę artykuł już w domu. Ponad godzinę później niż planowałam dotarłam wreszcie do Wrocławia. Do wyboru miałam czekać kolejną ponad godzinę na szynobus, na który bilet kupiłam planując podróż albo przemóc się i pójść na busa PWHD czy HWDP, jak zwał, tak zwał, chociaż dzisiaj to jestem bardziej w opcji „huj [błąd celowy] w dupę przewoźnikom”. Pragnąc ze wszystkich sił znaleźć już się w domu, wejść pod prysznic i zmyć z siebie ten brud publicznej komunikacji, wybrałam wersję hardcore, czyli ponadgodzinną podróż busem (bez klimy, co wiedziałam od mojego dziecka, które jako młodzież często podróżuje w ten sposób), a upał się nie zmniejszał. Nie miałam ze sobą gotówki, do czego jeszcze wrócę, więc musiałam jeszcze cofnąć się do dworcowego bankomatu, żeby ją wypłacić. Nadal pędziłam, ale tym razem wiedziałam, że zdążę. Co by nie powiedzieć o tych busach PWHD-HWDP, w przeciwieństwie do PKP są punktualne. Ale to jedna z dwóch dobrych rzeczy, jakie można o nich powiedzieć. Druga to taka, że w ogóle jeżdżą i są dostępne niemal co godzina.

Zapuszkowani za kasę

Sama podróż takim busikiem w ponad trzydziestostopniowym to już jest inna bajka. A raczej to nie bajka. To dość ekstremalne doświadczenie. Nie ma się co dziwić, że ludzie płacą, żeby je przeżyć. W końcu nawet milionerzy płacą gruby hajs za możliwość zanurkowania w kapsułce po antybiotyku, żeby zobaczyć wrak Titanica. Więc można powiedzieć, że te busy PWHD to jest taki Ocean Gate Titan polskiego transportu publicznego. I koniec takiej podróży jest równie niepewny, a i widoki niezgorsze. 

Wyczytałam dzisiaj przy drzwiach tego busa, że może on pomieścić 20 osób siedzących i 13 (!) osób stojących (chyba w bagażniku!!!). Ja usiadłam na jednym z trzech ostatnich miejsc siedzących. Ci, którzy weszli po mnie albo dołączyli do tej wyprawy śmiałków później, mieli więcej szczęścia, bo mogli doświadczyć większego ekstremum – jazdy busem bez klimy w upale i w tłoku. Warte każdych pieniędzy! Zwłaszcza, że ludzki kręgosłup nie jest przystosowany do siedzenia, a w dodatku oni mogli się obracać we wszystkie strony i podziwiać wszystkie krajobrazy. 

Natomiast jedno doświadczenie wszyscy mieliśmy wspólne – pławienie się w niepowtarzalnych wyziewach potu i osobistych zapaszków każdego z nas, które wypełniły nieklimatyzowanego busa, wypchanego ludźmi niczym ich własny sos zalewa sardynki w puszce, na której czytamy „sardynki w sosie własnym”. Aaa i jeszcze hit! Żeby wysiąść wcześniej siedząc gdzieś z tyłu, trzeba w takim busie odwalić niezły dirty dancing! Czy to nie wspaniałe doświadczenie?!

Gdzie są nasi rzecznicy?

Dla mnie wspaniałe, bo wiem, że już nigdy go nie powtórzę i że mój stary Peugeot stał się dla mnie z powrotem bardzo cenny. Bo daje mi wolność i niezależność od takich absurdalnych sytuacji, jakich byłam świadkiem. Najgorsze, że ludzie się na to godzą, bo nie mają innego wyjścia. 

Ale, ludzie! Przecież to powinno podlegać jakimś przepisom! Rzecznik praw człowieka i rzecznik praw konsumentów powinni odbyć jakieś konsylium w sprawie komunikacji publicznej i prywatnej. Żeby w XXI wieku nie można było sobie zaplanować podróży pociągami, które są nowocześniejsze niż Twoje auto? Żeby konduktorka w tym nowoczesnym pociągu mówiła Ci bez cienia wstydu (wiedząc, że spędzisz w nim ponad dwie godziny i że czekałaś na niego w upale, bo się spóźnił), że klima nie działa (chuj, że jest 35 stopni i ludziom się wszystkie białka zaczynają ścinać)? Żeby trzeba było jeździć w upale busami bez klimatyzacji, którym trzeba mimo wszystko oddać, że dobrze, że są, bo pociągi i szynobusy nie jeżdżą tak często… Albo żeby były dwa dworce w jednym i nikt w żadnej informacji, gdy kupujesz bilety, nie zająknął się, żeby zwrócić na to uwagę? Wiem, że setki tysięcy ludzi tak podróżują na co dzień. Ale ja jestem w totalnym szoku.

Zdarzyło mi się kilkakrotnie korzystać z pociągów we Włoszech – w kraju, który – wydawałoby się – ma znacznie bardziej wyjebane podejście do punktualności, a dopo i dolce far niente to ich creda narodowe. Ale nigdy nie zdarzyło mi się tam żadne opóźnienie.

Gdzie są nasi rzecznicy? To przecież jest jakiś skrajny absurd, że mimo że opóźnienia polskich pociągów są regularnym tematem memów, żartów i narzekań, nikt nie zrobi z tym jakiegoś systemowego porządku. W kraju, w którym niby władza dba o obywatela, ten obywatel, żeby się przemieszczać, jeśli nie ma własnego samochodu albo akurat nie może z niego skorzystać, jest narażony nie tylko na to, że znajdzie się na dzień czy dwa w czymś w rodzaju Latającego Cyrku Monty Pythona, ale jeszcze na ekstremalne przeżycia, które opisałam, jak opisałam jedynie z powodu wrodzonego sarkazmu. Bo nie ma się co oszukiwać, że to chujnia straszna. I człowiek wysiada z takiego busa z ulgą, ale też z przemożną potrzebą przeżycia jakiegoś natychmiastowego katharsis, żeby ten cały syf z siebie strzepnąć. Nikt mi nie powie, że to jest normalne i tak powinno być.

Post scriptum

Na koniec ciekawostka i coś całkiem pozytywnego. W tę podróż wyjechałam bez portfela, w którym były dokumenty i karty płatnicze. Byłam tak skupiona na tym, żeby zabrać bilet na koncert P!nk, który był w formie papierowej, bo był moim urodzinowym prezentem, i laptopa, bo chciałam pracować w drodze powrotnej, że nie skupiłam się na wrzuceniu do plecaka portfela. Inna sprawa, że tuż przed wyjazdem przerzuciłam go na szybko do innej torebki, a każda kobieta wie, jakie to może mieć konsekwencje… W każdym razie udało mi się przejechać kawał Polski bez gotówki i fizycznych dokumentów, mimo że w pierwszym pociągu musiałam pokazać dowód. Udało mi się zrobić coś, co uważam, że powinno być normą. Żyjemy w czasach, gdy wszystko przechodzi w świat wirtualny, a sztuczna inteligencja naprawdę zaczyna wyręczać człowieka. I ja będę się trzymać określenia, że „wyręcza”, czyli pomaga, wspiera, oszczędza czas, podpowiada, a nie „zastępuje”. Może by tak poprosić AI o to, żeby zaplanowała polski transport publiczny tak, żeby był punktualny i przyjazny dla pasażerów, a jednocześnie poprosić rzeczników, żeby wyeliminowali takie absurdy jak puszki wiozące ludzi jak sardynki, choć przyznam, że wożą faktycznie tanio…

Brak komentarzy


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnij ten wpis: