Bloga prowadzę od 2014 roku, ale wszystko się zaczęło, gdy w ósmej klasie napisałam wypracowanie na temat powieści Henryka Sienkiewicza „Krzyżacy”, które na szarą, chowającą się po kątach myszkę z patologicznej rodziny rzuciło światło reflektorów czujnej polonistki, ukryte skrzętnie w jej ogromnych okularach.
Gdy po piątce plus z „Krzyżaków” trafiła mi się, niczym na loterii, bo do dzisiaj nie wiem, jak to możliwe, że ta moja umiejętność objawiła się tak nagle, wygrana na Olimpiadzie Języka Polskiego (właściwie drugie miejsce ex aequo, bo zrobiłam błąd ortograficzny (!), ale pierwszego nie było, więc jak by nie patrzeć – wygrana), stało się jasne, że pisanie to mój dar od Boga, prezent od losu czy przekazany w genach przez jakichś tam przodków ze wsi na Podlasiu talent (wybierzcie opcję zgodnie ze swoim światopoglądem).
Naturalną koleją rzeczy były zatem studia polonistyczne, gdzie jednak dokonałam zdrady i zamiast w literaturze, zakochałam się w filmie, wierząc, że po skończonej nauce zamknę się z kasetami wideo (tych, którzy nie znajo, odsyłam do wujka Google) i stałymi wejściówkami do kin w jakiejś redakcji kulturalnego czasopisma i zostanę krytykiem filmowym. Podobno zapowiadałam się nieźle, co zauważył mój późniejszy promotor, wyciągając mnie na środek sali, gdy we trójkę, razem z moją chorobliwą nieśmiałością i poczuciem wartości leżącym pod siedzeniem, ukrywaliśmy się w najlepsze w ostatniej ławce – po to tylko, żeby spojrzeć mi w oczy, gdy oddawał mi moją pierwszą pracę krytyczną, i zapytać: „Pani to sama pisała?”.
Wracając do redakcji – owszem, zamknęłam się w niej, i to na długie lata, ale była to redakcja lokalnego tygodnika powiatowego, do którego jeszcze na studiach trafiłam jako korektorka. A potem już pooooszłooo! Z korektorki na redaktorkę naczelną, potem na chwilę przeskok do PR-u, czyli na rzecznika dużego zakładu produkcyjnego Pafal SA, a później powrót na stanowisko naczelnej, tyle że w konkurencyjnym tygodniku powiatowym.
Żeby było ciekawiej, o czym mało kto wie, w czasie nauki w liceum chodziłam na kółko dziennikarskie do lokalnego młodzieżowego domu kultury i mieliśmy raz w miesiącu całą szpaltę dla siebie właśnie w tym tygodniku. I to tam właśnie debiutowałam jako „dziennikarka”. Moje pierwsze dwa „artykuły” to były jakieś refleksje na temat żołnierzy radzieckich, którzy wciąż jeszcze stacjonowali w moim mieście, ale powoli się zwijali, a drugi… o młodym chłopaku, który chciał się rzucić z dachu mojego liceum… Dopiero pisząc teraz te słowa widzę, jakie to było wszystko symboliczne (!) w kontekście wszystkiego, czym się dzisiaj zajmuję.
Pisanie zatem było mi przeznaczone, a droga do pracy w gazecie, choć przypadkowa, to jednak taka z cyklu „jakby tak właśnie miało być”. Praca w mediach w końcu mnie jednak zmęczyła jako praca. I po 17 latach, tuż przed czterdziestką, postanowiłam odejść. Od pisania jednak odejść nie potrafiłam. Dlatego powstał ten blog.
Brak komentarzy