Skip to content

Kamień w wodę, czyli jak rozchodzi się fala

kręgi na wodzie po wrzuceniu kamienia

Kamień rzucony w wodę zawsze wywołuje fale. Koła rozchodzą się od miejsca, w którym zatonął, tak długo, aż woda się nie uspokoi. Czasem kamień znika na dnie już na zawsze, tworząc swoją własną, podwodną historię. A czasem ktoś po latach wyłowi go i przywróci do poprzedniego życia. Bo te fale, kręgi na wodzie to często taki sygnał dawany światu, że on, ten kamień, tam jest. Może wizualnie sygnał znika, ale w pamięci pozostaje…

Zwykły poniedziałek. Jadę samochodem. Dzwoni telefon. „Dzień dobry. Alicja Jakaśtamjakaś (też nie zapamiętujecie nazwisk w czasie rozmów telefonicznych, prawda?)” Przez głowę przebiega mi myśl, że znowu ktoś ma mój namiar z czasów mojej poprzedniej pracy i dzwoni albo że ktoś chce mi sprzedać przez telefon jakieś usługi itp. I generalnie – że zaraz skończę tę rozmowę i odłożę telefon. Ale nagle słyszę „Anita?” i prawie nieruchomieję. Dlaczego, do diabła, jakaś akwizytorka mówi do mnie po imieniu?! „Tak” – wyduszam niepewnie. „Cześć, tu Alicja (tu pada nazwisko, które w tym momencie dokładnie słyszę), ze studiów”. Szok, lawina myśli, radość, euforia… Skręcam i parkuję na najbliższym miejscu, które widzę. Wiem, że emocje będą zbyt duże, żeby jechać dalej.

Alicja, Ala to moja przyjaciółka ze studiów, z którą z biegiem życia nas obu straciłam kontakt. Całkiem niedawno, gdy słuchałam w jakimś serwisie, że w Krotoszynie jest bardzo duże ognisko koronawirusa, próbowałam ją odnaleźć na Facebooku. Ale bez rezultatu. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Stoję we wrocławskim akademiku o wdzięcznej nazwie „Słowianka” i czekam, tak jak inni obok, na przydział do pokoju. Podchodzi do mnie dziewczyna o kuli i mówi: „Cześć, jestem Ala. Jesteś tutaj sama?…” „Może zamieszkamy razem” – dodaje, gdy słyszy, że tak. Może nie taka, ale podobna rozmowa się wtedy odbyła. Czas już bardzo zatarł słowa, ale obrazy wciąż trwają. Później Ala powie mi, że dobrze mi patrzyło z oczu i dlatego do mnie podeszła.

Zamieszkałyśmy ze sobą na całe studia. Przeżyłyśmy razem spory kawałek życia. Ja, stroniąca wtedy bardzo od kościoła, chodziłam z nią nawet na nauki przedmałżeńskie, bo z przyszłym mężem, który studiował w Poznaniu, mieli zgodę na odbywanie ich osobno. Gdy przyszedł czas nauk, była zima i było bardzo ślisko. I mimo że parafia akademicka, w której Ala miała nauki, była dość blisko, jej było tam trudno iść samej. A może w taki wdzięczny sposób próbowała mnie na powrót przekonać do Kościoła 😉

W każdym razie tych kilka lat spędzonych razem w naszych akademikach i na studiach, to masa wspomnień, które są ze mną do dzisiaj. Wśród nich wspólna nauka do sesji przy piwie, testowanie depilatorów, które dopiero pojawiły się na rynku, dyżurne danie w postaci naleśników z konfiturą wiśniową. Słoiki z przysmakami swojej mamy, które Ala przywoziła i potem razem sobie na tej bazie gotowałyśmy. Przeprowadzka ze „Słowianki” do „Ołówka”, gdzie Ala mogła zamieszkać bez problemu, ale ja nie, więc wymyśliłyśmy bajerę, że ona, niepełnosprawna, bardzo potrzebuje opiekunki. Napisałyśmy piękne pismo i udało się! Bardzo byłyśmy sprytne załatwiając takie i różne inne rzeczy. Zwłaszcza Ala, typowa pragmatyczna „poznaniaczka”, umiejąca sobie doskonale radzić w życiu, w swoim drugim życiu, które dostała po wypadku na motocyklu z bratem. Ja tylko się od niej uczyłam. Ale nauczyłam się bardzo wiele.

Dwa dni wcześniej świętowałam moje 47. urodziny. Wiele miesięcy temu, jeszcze przed pandemią, stwierdziłam, że te urodziny to będzie taka moja pięćdziesiątka. Bo urodziłam się 4.07, a 4 i 7 to moje szczęśliwe cyfry. Nie, nie… nie jestem fanką numerologii. Po prostu są szczęśliwe. Pandemia zmieniła wszystko i teraz mam taki czas, że trochę się boję planować. Większość decyzji podejmuję albo na spontanie, albo na ostatnią chwilę. A więc kiedy przyszedł czas urodzin, nie zaplanowałam nic. Moja przyjaciółka Ania nie byłaby jednak sobą, gdyby czegoś nie wymyśliła. I tak oto wylądowałam we Wrocławiu u jeszcze jednej przyjaciółki.

Jechałyśmy więc tego 4 lipca taksówką do jednego z barów przy plaży i mijałyśmy miasteczko akademickie. Rzuciłam okiem na „Kredkę” i „Ołówek” i od razu zobaczyłam w myślach Alę. I jak siedzimy przy stolikach po południu próbując się uczyć i mimo wypitej kawy, prawie zasypiając i śmiejąc się, że „kawa zmarnowana”. I jak wyszukiwałyśmy tanie spektakle we wrocławskich teatrach, jak chodziłyśmy do DKF-ów (Dyskusyjnych Klubów Filmowych – jeśli ktoś nie wie), jak poszłyśmy na dodatkowe zajęcia z teorii filmu, na które namówiła mnie Ala, i które skończyły się tym, że pisałam z teorii filmu pracę magisterską…

I minął ledwie jeden dzień… a ona dzwoni do mnie! Bo 4 lipca, w moje urodziny, Ala też pomyślała o mnie. Chciała mi złożyć życzenia, więc wysłała SMS na mój dawny numer telefonu. Odpowiedziała jej jakaś hurtownia. I gdyby nie to, że odpowiedziała, temat by ucichł pewnie na kolejne lata. Ala myślałaby, że po prostu zignorowałam wiadomość. Ale gdy zrozumiała, że to już nie jest mój numer, zaczęła przeczesywać internety. I znalazła mnie TUTAJ, na moim blogu, który ostatnio tak bardzo po macoszemu traktuję. A szkoda, bo spełnił misję, do której nawet nie był powołany…

Kiedy byłam nastolatką, myślałam wzorem Ani z Zielonego Wzgórza, że w życiu ma się tylko jedną przyjaciółkę. Dziś, ukończywszy lat 47, wiem, że to całkowita nieprawda. Mam wielu przyjaciół i oczywiście jedna, Ania, jest najważniejsza, ale to w żaden sposób nie umniejsza roli, jaką pozostali odgrywają w moim życiu. A każdy z nich jakąś odgrywa. Każdy pojawia się po coś. Od każdego czegoś innego się uczę, od każdego co innego czerpię, z każdym mam różne rodzaje porozumienia dusz, myśli, wiedzy, humoru itp. itd. Ala, ten jej telefon spod wody upewnił mnie w tym, co już dawno wiem – sensem życia są ludzie, których się na swojej drodze spotyka. Zwłaszcza ci, z którymi nawet wieloletnia rozłąka niczego nie zmienia…

Wpis ten dedykuję wszystkim moim przyjaciołom, dzisiejszym i dawnym – tym, z którymi nasze drogi się rozeszły i tym, z którymi zeszły się dopiero teraz. Nie ma na świecie nic lepszego niż przyjaźń, niż miłość, niż wszystkie pozytywne emocje i uczucia, które wypływają dzięki spotkaniom z drugim człowiekiem.

Brak komentarzy


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnij ten wpis: