Skip to content

CO CHCE CI POWIEDZIEĆ TWOJE AUTO? 😉

Też tak macie, że materia nieożywiona do Was przemawia? Nie mówię o jakichś omamach, że np. prasujecie sobie spodnie i żelazko zaczyna nagle do Was gadać, bo w takim przypadku to zalecałabym wizytę u psychiatry. Mówię o nagromadzeniu zdarzeń, które każą Wam myśleć, że np. Wasze auto CHCE WAM COŚ POWIEDZIEĆ.

Jakieś półtora roku temu miałam tak z moim mieszkaniem. Nagle wysiadło wszystko, co pozwalało jako-tako funkcjonować. Nie było już czasu na wymówki, że nie stać mnie na remont. Trzeba było zacisnąć zęby i zrobić tak, żeby było mnie stać. Oj, jak się w takich sytuacjach docenia przyjaciół! 🙂 Dziś mieszkam komfortowo, bezstresowo i nawet w międzyczasie udało się uniknąć wylecenia w powietrze! 😉

Ale jest jeszcze jedna materia, trochę mniej nieożywiona niż mieszkanie, która od dłuższego czasu do mnie przemawia. Przyznam, że jest to wyjątkowo trudna dyskusja. Bo tą materią jest mój książę – który ma srebrną zbroję i wozi mnie od lat na swoich koniach mechanicznych. Mój samochód. Więc on mówi, że stary i już nie może. A ja mówię, że mu jakąś samochodową viagrę u mechanika kupię i jeszcze będzie mógł. No i może przez jakiś czas, a potem znowu swoje. Że stary i że nie może. No to ja znowu – podwójną dawkę. No to on, że już w ogóle TEGO nie może. No to ja – że go tak kocham, że nawet i bez TEGO to też muszę go mieć. No to on – że dobra, ale nie wie, jak długo pociągnie.

No to ja… wiadomo… jak to baba – zaczynam się rozglądać za młodszym, a on wtedy – zazdrocha go zjada – daje się podejść jakiemuś wałbrzyskiemu jąkale, który mu wjeżdża w dupę dokładnie w chwili, kiedy mocno spóźniona jadę na fajną imprezę po gali, gdzie Ewelina, moja szefowa, odbiera kolejne wyróżnienia dla Resibo.

A mniej więcej wygląda to tak.

Ja – ustrojona jak to na galę przystało – na prawie 15-centymetrowych obcasach wsiadam za kierownicę i jadę. Na after party. Zasłużone. Wyczekane. Dawno nie byłam. Jadę sobie tak tymi brzydkimi wałbrzyskimi ulicami i nagle koleś przede mną hamuje. No to i ja hamuję. Refleks mam dobry. Książę się denerwuje, ale daje się okiełznać. Ale koleś przede mną nagle stoi. No to ja jeszcze mocniej naciskam na hamulec. Ufff! Udało się…

DUUUUUUUUUP!

Nie udało się. Inny koleś – za mną – nie ma refleksu i nie wyhamowuje. Wjeżdża mojemu księciu w dupę, wgniata mi nogę w hamulec, tłukę głową o zagłówek, słyszę brzęk tłuczonego szkła (to na szczęście nie szyba samochodu, tylko ładny dyplom dla Resibo za zajęcie trzeciego miejsca w swojej kategorii, chociaż ja się wtedy zastanawiam bardziej, czy to nie sok z torby z gadżetami, którą dostałam wychodząc z gali i czy przypadkiem nie mam już tego soku na całym tylnym siedzeniu). Siedzę z rękami na kierownicy i próbuję ogarnąć, co się dzieje. Odwracam się do tyłu. A tym czasie… koleś przede mną odjeżdża. Odjeżdża jak gdyby nigdy nic zostawiając konającego na drodze kota :/

Niech to szlag! Nawet nie zapamiętałam jego numeru ani nawet marki. Niczego! Był naprawdę daleko przede mną. I uciekł! Mam nadzieję, że dosięgnie go sprawiedliwość.

Ale to jest dopiero początek przygód, bo… koleś, który we mnie uderzył (nota bene samochodem takiej samej marki jak moja), kiedy z trudem, ze zwichniętą kostką, wychodzę z samochodu, gada przez telefon. I jąka się tak, że Owsiak przy nim to Mistrz Mowy Polskiej 😀 I nic sobie nie robi z tego, że ja gadam coś do niego. On GADA! Ja kuleję! Utykając zbieram z jezdni kawałki MOJEGO księcia… Jakaś kobieta mija nas i skręca w ulicę obok. Wysiada z samochodu i pyta, co się stało, czy w czymś nie pomóc. Jacyś ludzie zbierają kota z jezdni i przenoszą na pobocze. A mój SPRAWCA gada! I gada. I gada. I jąka się do tego telefonu…

– Cz…cz…cze-e-e-kaj m-m-u-u-szę k-kończyć, b-b-bo t-t-ta p-p-pani czeka… – wykrztusza wreszcie, gdy zdenerwowana krzyczę, czy zamierza w ogóle ze mną porozmawiać.

Okazuje się, że to młody chłopak, który jechał właśnie na nockę i musiał się usprawiedliwić szefowi. J-jakoś s-s-pisaliśmy 0-o-świadczenie i-i-i r-r-roz-zjechaliśm-my się. Koleś o nazwisku, którego nie powstydziłby się autor „Wiedźmina”, zdążył mi jeszcze powiedzieć, ż-że… t-t-to j-już d-d-dr-rugi r-r-raz w t-t-t-tym m-miesiącu m-ma t-t-taką s-stłuczkę 😀 😀 😀

Przypadek? Nie sądzę. T-to n-nie t-ten koleś mi ch-chciał c-coś p-powiedzieć. To mój książę. On mówi, że już chce skończyć służbę dla mnie. Też myślę, że skoro kończy w tym roku 18 lat, to czas najwyższy wypuścić go z domu 😉

PS W całej tej historii, mimo nerwów, gigantycznego siniaka na nodze, paru tygodni, jeśli nie miesięcy, walki z ubezpieczycielem przede mną, najsmutniejsze jest to, co de facto spowodowało to wszystko. Potrącony kot. Ale nawet nie to. Może się zdarzyć. Było ciemno, kot był mały… Najsmutniejsze jest to, że ten ktoś, kto tego kota potrącił, po prostu UCIEKŁ!

Brak komentarzy


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnij ten wpis: