Skip to content

Spotkania z Azją. Yogi i Wayan

Yogi i Wayan wydają miesięcznie 4 mln rupii na ofiary. To 80% tego, co zarabiają. – Owoce są tanie, ale młode liście kokosa, z których robi się ofiary, są drogie – opowiada nam Yogi, gdy wracamy z Gianyar z wieczornego marketu ze street foodem. – Ci, którzy mają obok domu palmy, są szczęśliwi. Nie muszą na to wydawać pieniędzy. My musimy je kupować. Czy ci około 30-letni Balijczycy, mieszkańcy wioski Sebatu, kiedykolwiek pomyśleli, że mogliby nie składać swoim bogom codziennych ofiar? To pytanie nie na miejscu. Nikt na Bali nie myśli w ten sposób. To część kultury, w której wyrósł tu każdy. Jest jak codzienne jedzenie posiłków.

Yogi i Wayan to młode małżeństwo. Poznali się w hotelu, w którym oboje pracowali. Pobrali się trzy lata temu. Za ślub ich rodziny musiały zapłacić 70 mln rupii. To równowartość ponad 18 tys. zł. Z naszego, polskiego punktu widzenia nie wydaje się to aż tak dużo za wesele, na które przyjedzie 400 osób (Wyan i Yogi zaprosili 700, ale tylko 400 mogło przybyć :D). Ale przyłóżmy to do pensji. Przeciętna pensja w Indonezji to od 500 tys. do 2 mln rupii miesięcznie, a Balijczycy większość wydają na ofiary.

Yogi i Wayana mieszkają teraz w Sebatu z rodzicami Wayana. Są szczęśliwi, bo za miedzą mają własną ziemię, na której w przyszłości wybudują wymarzony dom. A ziemia na wyspie jest bardzo droga. Cena działki znacznie przewyższa koszt budowy domu. Za 1 ar trzeba tutaj zapłacić 100 mln rupii, czyli ok. 26 tys. zł (!) a na budowę średniej wielkości domu, w którym znajdą się świątynia, dom dla osób starszych, dom dla pozostałych i kuchnia, potrzeba 10 arów. Budowa całego domu pochłonie w zależności od tego, w jakim będzie on stylu, od ponad 100 mln rupii za styl balijski (bardziej ozdobny), do 50-80 mln za styl nowoczesny (mniej ozdobny).

Zanim jednak Yogi i Wayan wybudują swój dom, muszą bardzo dużo pracować i długo odkładać pieniądze. To trudne, gdy większość z nich przeznaczają na ofiary. Dlatego rok temu Wayan zrezygnował ze stałej pracy w hotelu, na raty kupił samochód i został kierowcą-freelancerem. Tak właśnie się poznaliśmy. Czy teraz mu lepiej? – Znacznie lepiej – uśmiecha się szeroko. Teraz może współpracować z każdym hotelem, który tylko wyrazi na to chęć. Wcześniej był przywiązany do jednego i uzależniony od jednej pensji. Teraz, dzięki zmianie, mimo że spłacają kredyt na samochód, są jednak w stanie po trochu odkładać na budowę domu. Gdyby musieli jeszcze kupić działkę, prawdopodobnie czekaliby na dom w spadku po jednych albo drugich rodzicach…

Wayan został nie tylko naszym kierowcą, ale też stał się świetnym przewodnikiem i kumplem. Przed wyjazdem na Virgin Beach zaproponowałyśmy mu więc, żeby na plażę zaprosił swoją żonę. Tak właśnie poznałyśmy Yogi, przemiłą, otwartą, ciepłą i uśmiechniętą dziewczynę. Yogi nadal pracuje w hotelu, choć w innym niż ten, w którym poznała męża. Jak mówi, pracuje „in hospitality” (dosłownie: w gościnności – bardzo podoba mi się ta nazwa :D).

„W gościnności” na Bali nie ma weekendów ani wakacji. Szczerze mówiąc, „wolne” w naszym rozumieniu mają na wyspie tylko pracownicy https://anitaodachowska.pl/wp-content/uploads/2023/11/anita-main-red-wb-1.jpgistracji. – Wolne mają każde święta – opowiada z nutą zazdrości Yogi, której udało się „utargować” jeden dzień na wypad z nami na plażę. Przeciętny Balijczyk pracuje codziennie przez cały rok, za wyjątkiem Nyepi, kiedy na całą dobę wszystko na wyspie zamiera. Wolne mają oczywiście po pracy. Niemniej przemierzając rankiem wioski i miasta (a wczoraj zrobiłyśmy prawie 7 km pieszo!) nie sposób zobaczyć ludzi, którzy by czegoś nie robili. Często przez cały dzień.

Otwierają sklepy i nawet jeśli przyjdzie jedna osoba dziennie, jest to ich praca, której się oddają całymi sobą, tak jak i składaniu ofiar. Otwierają warsztaty i małe manufaktury i nawet jeśli akurat nic nie robią albo tylko sprzątają obejście, są w pracy i za chwilę do niej wrócą. Nawet jeśli wydaje Ci się, że ten mężczyzna, którego mijasz w drodze do Świętej Wody, leży na ławce, a przecież powinien aktywnie sprzedawać bilety do świątyni, jesteś w błędzie i musisz bliżej poczuć tę wyspę. W tym klimacie, zwłaszcza w porach, kiedy jest bardzo gorąco, a słońce praży niemiłosiernie, ludzie po prostu się kładą i dają swojemu organizmowi odpocząć. Miejsca do odpoczynku znajdziesz tutaj dosłownie wszędzie. Na podwórku każdego domu, na tarasach ryżowych, w warsztacie, w sklepie, dosłownie wszędzie. O ciało trzeba dbać, bo według wierzeń Balijczyków jest ono darem od Boga.

Kiedy Yogi i Wayan zbudują dom, będziemy mogły zatrzymać się u nich i nie będziemy musiały płacić za hotel. Yogi i Wayan bardzo chcieliby, żeby tak było. To część ich balijskiego ducha. Ludzie tutaj są niezwykle gościnni. W gościnności specjalizują się każdego dnia. Podczas naszej wczorajszej 7-kilometrowej wędrówki „hello” krzyczały nawet dzieci, które ledwie odrosły od ziemi. Nie wiem, czy dobrze mówiły już w swoim własnym języku, ale „hello” krzyczały na całe gardło, już z daleka na nasz widok. Ludzie tutaj są niesamowici. Otwarci, uśmiechnięci i pogodni. Ale co najważniejsze – bije z nich niesamowity spokój, który w cudowny sposób spływa też na Ciebie, gdy z nimi przebywasz choćby przez chwilę.

A przy tym – są tacy, jak my. Yogi i Wayan uwielbiają Avengersów. Raz na parę miesięcy z zaoszczędzonych pieniędzy pozwalają sobie na zakup płyty DVD z nowym filmem. Średnio dwa razy w roku jeżdżą do kina. Najbliższe jest w Denpasar, od półtora do dwóch godzin drogi. Ale to nie odległość ich powstrzymuje tylko cena. Kino na Bali to luksus dla bogatych. Raz w miesiącu po wypłacie jadą do Ubud do swojej ulubionej lokalnej restauracji Janggar Ulam. Tym bardziej cieszymy się, że wracając z Virgin Beach możemy się tam razem zatrzymać i zaprosić ich na obiad. Yogi jest bardzo szczęśliwa. Zamawia kurczaka. Wayan, jak zwykle, zamawia tradycyjne indonezyjskie danie nasi goreng. Nie widziałam go jedzącego inne danie 😉

Na koniec pięknego dnia zabieramy ich na Coffee Luwak, najdroższą podobno kawę świata. Sami nigdy by sobie na to nie pozwolili, mimo że najbliższa plantacja jest kilka kilometrów od ich wsi. My też próbujemy tej kawy po raz pierwszy. Yogi ogólnie za kawą nie przepada, ale za to może potestować z nami aż 12 rodzajów herbaty (!), a Wayan – owszem i Luwak mu nawet smakuje. – Ja za to będę teraz mogła opowiadać gościom o tej kawie i porównywać jej smak – cieszy się Yogi.

Brak komentarzy


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnij ten wpis: