Skip to content

Niemęskie Granie

koncert Żywiec Męskie Granie

Możliwe, że za ten wpis zostanę ukamienowana, ale nie mogę się powstrzymać. Męskie Granie to nic więcej, jak doskonale pomyślana i zorganizowana machina marketingowa marki Żywiec, z której najlepsze są płyty. Same koncerty to nic więcej, jak kolejny letni piknik i festiwal foodtrucków, tyle że z muzyką na żywo w tle. I to dosłownie w tle, bo jeśli na koncercie da się rozmawiać bez podnoszenia głosu, trudno o koncercie mówić.

Pierwszy i ostatni raz

Męskie Granie jest doskonałym przykładem tego, jak zbudować potrzebę i ją wykorzystać, żeby sprzedawać jak najwięcej. Ludzie czekają na coroczny hymn, dyskutują „zachwyca/nie zachwyca”. Kupują kolejne płyty – czasem lepsze, czasem gorsze. Dla wielu być na koncercie, zwłaszcza finałowym, to jedno z marzeń do spełnienia. A wielu jest takich, dla których to coroczne letnie must have czy raczej must be, jeśli chodzi o imprezy muzyczne. Tylko czy Męskie Granie faktycznie jest imprezą muzyczną? Byłam w piątek we Wrocławiu. Pierwszy raz w życiu i jako ktoś, kto kocha muzykę i potrafi docenić dobry koncert, zwłaszcza na żywo, już wiem, że był to mój pierwszy i ostatni raz.

Wykreowana potrzeba

Nie będę recenzować koncertów, bo nie o tym ma być ten wpis. Na pewno fajnie, że na tzw. scenie Ż (dla niezorientowanych mniejszej) mogą zaprezentować się szerszej publiczności młodzi artyści, jeszcze nie tak popularni jak muzyczni seniorzy czy juniorzy. I fajnie, że co roku powstaje utwór wiodący, tzw. hymn Męskiego Grania. Fajnie też, że są wydawane płyty, bo dobrych zbiorówek dobrych polskich wykonawców zawsze miło posłuchać. 

Żywiec stworzył machinę marketingową, która z jednej strony promuje markę, z drugiej – napędzana jest już mniej przez markę, a bardziej przez potrzebę, która została przez nią wykreowana. 

Muzyka w tle

Ta potrzeba rośnie w ludziach, również takich jak ja, dzięki świetnemu pomysłowi marketingowemu. Wiadomo, że w sprzedaży jedną z najlepszych metod jest podarowanie klientom emocji. A muzyka jest jednym z najlepszych generatorów emocji. Dlatego i ja co roku mówiłam sobie, że chciałabym być na Męskim Graniu. No i wreszcie byłam. I co zobaczyłam? 

Pierwsze wrażenie było całkiem przyjemne. Ludzie w bardzo różnym wieku, często całe rodziny, nawet z zupełnie małymi dziećmi w wózkach, wielu fajnie poubieranych, wielu ładnych, więc było na co popatrzeć. Siedzą na dostępnych (jeśli się odpowiednio wcześniej przyszło) leżakach, ławkach, krzesłach, huśtawkach, na kocach, kurtkach, bluzach czy po prostu na gołej trawie. Popijają piwo, wodę, czasem coś jedzą. Rozmawiają, śmieją się, niektórzy śpiewają, bo w tle tego wszystkiego leci muzyka na żywo. „W tle” to moje słowo-klucz.

Męskie Granie vs. Miejski Piknik

Bo oczywiście, mogłabym pójść pod jedną czy drugą scenę, jak całkiem spory tłum tych, którzy przyszli przede wszystkim dla muzyki. I być może wówczas poczułabym atmosferę koncertu czy muzycznego festiwalu, choć wcale nie jestem tego taka pewna. Niestety, mój kręgosłup nie wytrzymuje takiego wielogodzinnego stania, więc wolałam siedzieć lub przechadzać się nieco dalej (choć wcale nie tak daleko), gdzie jednak muzyka już mieszała się z rozmowami, wybuchami śmiechu, dymem papierosów i marihuany, której było wokół tyle, że można było się ujarać samymi oparami. I mieszała się ta muzyka z coraz bardziej gęstniejącą atmosferą, przypominającą coraz mniej koncert, a coraz bardziej festyn czy piknik organizowany latem w niemal każdej wsi, mieście i miasteczku w kraju. Na tych imprezach zwykle jest też jakaś muzyka na żywo, często są foodtrucki lub jakaś inna gastronomia, są też kolejki do toalet i pijani imprezowicze. A jak wójta czy burmistrza stać, to nawet całkiem niezłych artystów opłaci. 

Różnice są trzy:

  1. na Męskim Graniu gra więcej artystów
  2. na Męskim Graniu jest większa frekwencja
  3. zasadnicza różnica – za wejście na piknik czy festyn, w odróżnieniu od Męskiego Grania, nie trzeba płacić. 

Bilet na jeden dzień to koszt 239 zł, a na dwudniowe granie – 419 zł. Suma rośnie, jeśli wybieramy się w parze czy rodzinnie. Rośnie jeszcze bardziej, jeśli musimy skorzystać z noclegu. Jeszcze bardziej – jeśli będziemy głodni albo spragnieni. Za piwo trzeba zapłacić 16 zł, a za jedzenie dwu-, a nawet kilkakrotnie więcej. I żeby było jasne – kiedy jestem na dobrym koncercie, nie ma znaczenia, ile zapłaciłam za bilet i ile wydam dodatkowo. Ale trasa Męskiego Grania to nie jest koncert. To piknik. Festyn. Okazja do spotkania z przyjaciółmi i znajomymi. I powtarzam – świetna machina marketingowa, a jeszcze dodam, że również naprawdę doskonale zorganizowana.

Puenta, czyli Niemęskie Granie

Męskie Granie, mimo wielu wad, ma też jedną zaletę. Mianowicie jest doskonałym pretekstem, aby spotkać się przyjaciółmi i z znajomymi. Tylko czy do takich spotkań potrzebny jest pretekst? Szczerze mówiąc, wolałabym te pieniądze wydać niemęsko, a bardzo damsko – idąc z przyjaciółmi do dobrej restauracji. Jest nawet całkiem spora szansa, że nie tylko wydałabym tych pieniędzy mniej, ale też zyskałabym znacznie więcej. Zarówno emocji, jak i wspomnień. 

PS No, dobra, jeszcze jedna zaleta Męskiego Grania – dzięki wykreowanej powszechnie potrzebie bycia tam, łatwiej niż we własnym mieście spotkać na tej imprezie przyjaciółkę, z którą bezskutecznie próbujesz umówić się od dwóch lat. Ale na tym koniec zalet.

Brak komentarzy


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnij ten wpis: