Skip to content

O tym, jak wyszłam z mediów i odkryłam świat

Siedemnaście lat swojego życia zawodowego, z drobnymi przerwami, spędziłam pracując jako dziennikarka i redaktorka naczelna dwóch lokalnych tygodników. Kilka dni temu minęło dziesięć lat od dnia, w którym – jak w amerykańskich filmach – spakowałam swoje rzeczy do kartonowego pudła i wyszłam z redakcji. A ja świętowałam rocznicę odkrycia świata. I to doświadczenie jest wspólne z innymi moimi znajomymi i przyjaciółmi, którzy pracowali w mediach.

Krok 1. Marzenie

Pracować jako dziennikarka. To było moje marzenie, odkąd zaczęłam pisać. Nie, kłamię. Najpierw chciałam zostać pisarką. Ale okazało się to bardziej pracochłonne 😉 Niemniej, odkąd w liceum zostałam przez mojego śp. polonistę, nieodżałowanego i kochanego przez całe pokolenia uczniów Zdzisława Grześkowiaka, wysłana na zajęcia do świdnickiego Młodzieżowego Domu Kultury, który poszukiwał młodych i dobrze piszących ludzi, stało się to moim marzeniem. Uczyliśmy się tam pisać artykuły, a raz w miesiącu najlepsze z nich trafiały na młodzieżową stronę w „Wiadomościach Świdnickich”, bo redakcja takową MDK-owi udostępniała. I tak się złożyło, że pierwsze dwa, jakie napisałam, od razu trafiły na tę stronę. I co więcej – były bardzo pozytywnie oceniane i komentowane.  Wyobrażacie sobie, jaki to musiał być wiatr w skrzydła kilkunastoletniej gówniary z patologicznej rodziny? Od tamtego momentu moje marzenie się poszerzyło. Już nie tylko chciałam być dziennikarką, ale też nie byle gdzie, bo w „Wiadomościach Świdnickich”. Prawda jest jednak taka, że innej gazety wtedy nie znałam. Zaczęłam je czytać regularnie, dopiero kiedy byłam na studiach.

Krok 2. Realizacja

Chciałabym powiedzieć, że studia polonistyczne wybrałam nie bez powodu. No, bo w końcu to jeden z tych kierunków, które prowadziły to spełnienia mojego marzenia. A dziennikarstwo jako kierunek wówczas nie było jeszcze tak bardzo popularne ani prestiżowe. Prawda – że nawiążę do sformułowania z poprzedniej sekcji – jest jednak taka, że poszłam na polonistykę, bo stchórzyłam. Na filologię polską po wygranej olimpiadzie polonistycznej musiałam zdać tylko język obcy (o ile dobrze pamiętam), więc chociaż zafascynowana tym językiem (którego również zaczęłam uczyć się w MDK-u) marzyłam o filologii angielskiej. Ale tam musiałabym zdać komplet egzaminów wstępnych. Chociaż nie to mnie tak przerażało, jak obawa, że jestem za cienka z angielskiego. Wcale nie byłam, ale niska samoocena nabyta w wieku dziecięcym ciągnie się za mną czasem nawet jeszcze dzisiaj.

Krok 3. Marzenia się spełniają

Często się teraz, w czasach mówców motywacyjnych i coachów, czyta i słyszy, że marzenia się nie spełniają, tylko my je spełniamy. Ja też w to dzisiaj wierzę i nawet to powtarzam. Ale… znów – prawda jest taka, że mojego marzenia o byciu dziennikarką (a właściwie okazało się, że od razu redaktorką naczelną „Wiadomości Świdnickich”) nie spełniłam ja, tylko było ono skutkiem wielu zbiegów okoliczności i przypadków. 

Jeszcze na studiach, w trakcie pisania pracy magisterskiej, trafiłam przez mojego brata, który był tzw. składaczem (od lat mówi się na to stanowisko desktop manager), do innego tygodnika – „Kurier Świdnicki”. Szukali korektora i Krzysiek się przypucował, że jego siostra to polonistka i ogarnia takie rzeczy. Tygodnik też był świdnicki, ale powiedzmy sobie wprost – korektor to nie dziennikarz.

Stało się jednak tak, że nowym prezesem wydawnictwa, które wydawało „Kuriera Świdnickiego”, został ktoś o bardzo otwartym umyśle. Imiennik mojego brata, też niestety śp. Krzysiek Wierzęć, zainteresował się moją pracą magisterską, którą właśnie kończyłam. Temat wpływu filmowej przemocy na zachowania młodzieży i badania, które do tej pracy prowadziłam w świdnickich szkołach, zainteresowały go na tyle, że mi – zwykłej korektorce, która nawet nie skończyła jeszcze studiów – zaproponował tzw. rozkładówkę. Coś takiego to mi się nawet w najśmielszych snach nie przyśniło! 

Ale teraz już będę skracać. Widocznie to, co stworzyłam, było na tyle dobre, że kiedy wyjechałam na kilkudniowy urlop do przyjaciółki ze studiów, złapał mnie u niej telefonicznie i zapowiedział, że jak wrócę, obejmę stanowisko redaktora naczelnego. Nie myślcie, że się ucieszyłam, bo ani trochę. Nie miałam pojęcia, jak taka praca ma wyglądać, co mam robić, nie znałam w sumie nikogo w mieście, a poza tym – ciągle to beznadziejnie niskie poczucie własnej wartości. Bałam się wracać. 

Ale kiedy wróciłam, Krzysiek dosłownie momentami prowadząc mnie jak dziecko za rączkę, nauczył mnie wszystkiego. Wszystkiego, co spowodowało, że kilka lat później – już bez wchodzenia w szczegóły – zostałam redaktorem naczelnym „Wiadomości Świdnickich”. W zasadzie też z dnia na dzień.

Krok 4. Marzenie spełnione

W mojej głowie było jedno wielkie współczesne „Wooow!” Oto ja, dziewczyna, która złamanego grosza by sama na siebie nie postawiła, mając 25 lat, jestem dalej niż w miejscu, o jakim marzyłam mając lat 17. Kto mnie zna i ze mną pracował, ten wie, że sodówka ani trochę nie uderzyła mi do głowy. Mając z tyłu głowy świadomość, że to, co się wydarzyło, jest niemal niemożliwe, ciężko pracowałam, żeby tej szansy od losu nie zaprzepaścić.

Czy mi się udało? Nie mnie dzisiaj oceniać. Ale patrząc z perspektywy tych 10 lat od wyjścia z tamtego świata, nie mam sobie absolutnie nic do zarzucenia.

Krok 5. Praca w mediach z dwóch perspektyw

Nie będę czarować, że kiedy pracowałam w mediach, czułam się wyróżniona. To ja razem ze współpracownikami, którzy w większości byli przyjaciółmi lub co najmniej dobrymi znajomymi, kreowaliśmy lokalną rzeczywistość. To my ocenialiśmy lokalną politykę, kulturę, gospodarkę, sport. Dostarczaliśmy co tydzień świeże informacje, a kiedy uruchomiliśmy wersję online – dostarczaliśmy je codziennie. 

Ludzie mnie znali. Ja znałam ludzi. Kultury. Biznesu. Polityki. Sportu. Wiele z tych znajomości trwa do dzisiaj. Brzmi wspaniale, prawda?

Tyle że pewnego dnia zostałam zaproszona do współpracy z lokalnym portalem młodzieżowym Nasza Świdnica. Szkolenie młodych ludzi, praca z nimi, wspólnie tworzone materiały, przygotowywanie ich do wywiadów ze znanymi polskimi aktorami i reżyserami na Festiwalu Reżyserii Filmowej, fakt, że sama też zostałam zachęcona do tego, żeby stanąć przed kamerą, a przede wszystkim – zderzenie tygodnika, którym kierowałam i którego wydawca nie tylko nie rozumiał nowych mediów, ale też był bardzo trudnym szefem – wszystko to sprawiło, że pewnego dnia, krótko przed czterdziestką doszłam do wniosku, że jeśli teraz nic z tym nie zrobię, to już nie zrobię nigdy.

I ten moment, kiedy po pierwszych miesiącach szoku rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam, w jakiej bańce żyłam przez te wszystkie lata… Ten moment, kiedy uświadomiłam sobie, że ci ludzie, którzy „mnie znali, a ja znałam ich” to tak naprawdę niewielka garstka osób żyjących w tej samej bańce… Że dookoła jest świat, który w ogóle nie wie, że istnieją jakieś media lokalne, a już na pewno nie zna ich tytułu… I że ten świat to miażdżąca większość ludzi, którzy mieszkają w moim mieście i powiecie. Co ważne – zdecydowana większość tych ludzi to wspaniałe osoby, mające fajną pracę, ciekawe pasje, odnoszące sukcesy i po prostu – żyjące swoim życiem. Dziś, po tych 10 latach, mogę powiedzieć, że jestem dumna z bycia jedną z nich i że tamten moment, kiedy wychodziłam z redakcji z kartonowym pudełkiem, był największym skokiem rozwojowym w moim życiu od czasu, kiedy jako dziecko z czołgania się od razu stanęłam na dwóch nogach.

Pozytywnych zmian, jakie w tym czasie zaszły w moim życiu zawodowym i prywatnym, nie jestem w stanie zliczyć i każdego dnia powtarzam, że zmiana jest zawsze na lepsze. Zmiany nas kształtują, hartują, uczą nowych rzeczy, nowych umiejętności, udowadniają, że można się uczyć i rozwijać bez względu na wiek i zasobność portfela. 

Dziś pracuję etatowo w fajnym miejscu, prowadzę własny mały biznes i nieustannie próbuję nowych rzeczy. Bo póki jestem po tej stronie i jestem zdrowa – MOGĘ WSZYSTKO!

Brak komentarzy


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnij ten wpis: