– Ja chcę misia! Chcę misia! – krzyczał mały chłopiec w supermarkecie, kiedy kasjerka kasowała moje zakupy. – Misia! – nie dawał za wygraną, balansując na krawędzi krzyku i płaczu. Nie wiem, co było owym misiem – czy jakiś baton, czy może żelki… Na pewno coś słodkiego. Ale wiem, że w zamian za „mroczny przedmiot pożądania” w postaci misia mama przehandlowała ze swoim kilkuletnim synkiem kilka innych paczek słodyczy. Skoro chciał misia… 😀
Nieważne, że być może w domu zachce mu się czekoladę, lizaka, cukierka czy pianki (brrr!). Ważne, że wówczas mama będzie miała argument: „No, przecież sam wybrałeś misia”, „To była twoja decyzja”. Bo grunt to oddać dziecku głos. Nauczyć je decydować, wybierać. Pozwolić mu mieć coś do powiedzenia. Poczuć, że liczymy się z jego zdaniem. Nawet jeśli potem nie będzie zadowolone z wyboru czy decyzji. To pierwsza i najlepsza lekcja wolności słowa i demokracji, ale też pokazanie naszego zaufania do dziecka.
Zaczęłam w zeszłym tygodniu cykl wykładów i warsztatów w ramach Akademii Dziennikarstwa Obywatelskiego (przy okazji dziękuję Monice, koleżance z dawnych lat, że sobie o mnie przypomniała). I mam teraz taką fajną grupę uczennic z III LO, z którą zgłębiamy tajniki partycypacji, samorządności, obywatelskich zachowań i obywatelskiego dziennikarstwa, oczywiście. Tematy w sumie dla młodzieży nudne. Jak na początku zapowiedziałam, że powiemy sobie m.in. trochę o partycypacji, to miałam wrażenie, że połowa nastolatek zaraz wyjdzie z sali ha ha 😉
Ale luzik – wystarczyło dać im się wypowiedzieć i samej wyznać, że to okropne słowo – w sensie brzmieniowym, ale jak dojdziemy do tego, co ono właściwie oznacza, to zrozumiemy, że partycypować, mieć w czymś udział, móc decydować, zrobić coś więcej niż tylko to, co robimy dla siebie – to fajna sprawa. Czy dziewczyny mi uwierzyły, na razie na słowo, i będą „partycypować” w kolejnych zajęciach – okaże się. Ale są na nich z własnej, nieprzymuszonej woli. Same zadecydowały. A więc i same mogą podjąć decyzję o tym, by nie przyjść. Przy okazji będzie to też sprawdzian moich umiejętności zainteresowania i zatrzymania uwagi. Na pierwszych zajęciach było całkiem nieźle – niektóre zrezygnowały z autobusu, by zostać do końca.
Ale to bardzo ważne, by młodych ludzi słuchać. Gdybym przez trzynaście lat nie słuchała mojego dziecka, dziś w trudnym przecież wieku gimnazjalnym, nie byłoby mi dane usłyszeć: „Mamo, koleżanki mi zazdroszczą tego, jaki mam z tobą kontakt”. Gdybym nie pozwalała mojemu dziecku decydować o jej własnych sprawach, nie dawała czasem (kontrolowanej) wolnej ręki, zawsze jednak uświadamiając jej możliwe konsekwencje, na pewno ten kontakt byłby inny. Gdybym jej pewnych rzeczy zakazywała, nie ufała jej – nie byłabym mamą, do której można przyjść z każdym problemem i opowieścią o całkiem czasem błahych sprawach. Bo nie zbudowałabym zaufania. A gdybym czasem sama nie stawała się dzieckiem i nie pozwalała sobie na wygłupy z dzieckiem moim, nie byłoby między nami tego luzu, jakiego zapewne zazdroszczą te koleżanki.
A gdyby z kolei nie było normalności i luzu przetrenowanego z własnym dzieckiem – nie byłoby fajnych, naturalnych i często pełnych śmiechu i zabawy kontaktów z młodzieżą z Naszej Świdnicy, z którą trwają one ciągle i zapewne się nie skończą. Bo w kontaktach z dziećmi i młodzieżą najważniejsze to najpierw widzieć w nich ludzi, a dopiero potem – ludzi sporo młodszych. Wtedy i oni widzą w nas najpierw ludzi, a później dopiero – ludzi sporo starszych.
Dziwi mnie, że dorośli, i to w większości, w pewnym momencie przestają traktować swoje dzieci jak partnerów. Ba! Niektórzy (jeśli nie większość) nawet nigdy nie zaczynają. Chociaż są i chlubne wyjątki – ostatnio jeden znajomy powiedział mi, że jak nie rozumie swoich dzieci, to sobie siada i przypomina, jaki był w ich wieku. I już rozumie. Można?
I tu wracamy do misia, partycypacji, samorządności itd. Bo dziś, zestawiając sobie tych kilka faktów, o których napisałam powyżej, wiem, że to dorośli odpowiadają za brak chęci młodych ludzi do obywatelskich zachowań, do udziału w życiu społecznym, do partycypacji (brrr! – tak powinny się nazywać słodkie pianki ha ha :D). To mama czy tata, którzy odgradzają świat dzieci i dorosłych murem, wstawiając coraz to kolejne „bricks in the wall”, zniechęcają dzieci, a potem młodzież do udziału w tym świecie. Rodzice są nudni. To jaki ma być ich świat? Nudny. Nie da się z nimi pogadać, nie słuchają. To jak ich świat ma usłyszeć, co mają do powiedzenia młodzi? Jak świat ma usłyszeć, że oni chcą misia, a nie coś innego? 😉
Dlatego, kochana moja młodzieży, której coraz więcej poznaję, która jest fantastyczna i z której od prawie dwóch lat regularnie wysysam świeżą krew ha ha 🙂 – walczcie o swojego misia. Na pewno każdy jakiegoś ma 😀 A jeśli okaże się, że miś to błąd? To też niezła życiowa nauka 😉
Tymczasem macie w Świdnicy mały „misiowy” sprawdzian – budżet obywatelski. Zagłosujecie?…