W weekend dzwoniła do mnie moja znajoma w sprawach służbowych. Nie odebrałam. Zresztą – telefon był „gdzieś”, wyciszony (ale luksus!) Potem na FB napisała prośbę o kontakt, a ja na to: „Ale jest weekend! Proszę o kontakt w poniedziałek”. Co?… Że wredna byłam? Eee tam… Dzisiaj spotkałam się z tą znajomą, a ona mówi: – Dzięki pani postanowiłam, że od września zmniejszam swoje obciążenia, bo tyle na siebie wzięłam, że czuję się, jakbym stała w kącie, a wszyscy dookoła mnie okładali. A więc.. właściwie wyświadczyłam jej przysługę. A wręcz chyba (co okaże się we wrześniu) zrobiłam dobry uczynek.
Ten dobry uczynek to całkiem niechcący, ale ostatnio moja przyjaciółka ochrzaniła mnie za nadmiar dobrych uczynków, które robię w swoim życiu: – Zajmij się sobą, kobieto – powiedziała. – Temu pomagasz, tamtemu pomagasz, a jak przychodzi co do czego, to mało kto potrafi to docenić.
„Hmmm… – pomyślałam inteligentnie wracając do regularnie pojawiających się od lat myśli i obserwacji. – Może ma rację?” MOŻE! Co ja gadam?! Na stówę ma rację, bo sprawdziło się to jakieś… niech policzę… kilkaset razy? Ilu ja ludzi za sobą ciągnęłam zawodowo, którzy nie są w stanie nawet przyznać, że coś mi zawdzięczają? A niektórzy to i nawet nóż w plecy potrafili swego czasu wbić. Ilu osobom pomogłam, które nawet o tym nie pamiętają? A niektóre nawet nie chcą pamiętać. Ilu osobom zaufałam, a potem dostałam po dupie tak, że usiąść spokojnie nie mogłam tygodniami? A ilu mi coś obiecało i nie dotrzymało słowa?
Brzmi jak pochwała głupoty? No i co ja zrobię, jak już taka jestem… głupia? Nie pomagam dla wdzięczności, ale dla własnej satysfakcji. Fajnie, jeśli ktoś pamięta i docenia. To już dużo. Za „dziękuję” dziękuję. Nawet tych podziękowań nie gromadzę, bo i po co? Mam na nie patrzeć i upajać się swoją samozajebistością (przepraszam za słowo, ale to w końcu mój blog, nie?)? Lepiej patrzeć wprzód, bo kto wie, komu się jeszcze zdarzy pomóc…
Znam jednak osoby, które nawet liczą, na jakim miejscu wymieniono ich nazwisko w ramach podziękowań. A i takie, które potrafią się o nie upomnieć. Albo zarzucić temu, kto przekazuje podziękowania (na przykład dziennikarzowi) stronniczość. I co ciekawe, działa tu zasada ze starego polskiego przysłowia (ach, jak ja lubię te nasze przysłowia!): „która krowa mało ryczy, ta mało mleka daje”.
Oprócz tego, że jestem głupia, to jestem też ufna (chociaż to chyba idzie w parze). Ufam, wierzę, wszystko biorę za dobrą monetę. A potem słyszę, jak wczoraj od jednego z kolegów: – Nie ufaj ludziom, bo zobacz, jak na tym wychodzisz. Kolejny, który ma rację. I kolejny, którego ostrzeżeń pewnie nie wezmę pod uwagę.
Bo Pani z Torebką ma swój własny rozum, zlokalizowany tak gdzieś mniej więcej w okolicy serca (no, napisałam przecież w pierwszym wpisie, że nie jest całkiem normalna). A zapas „nowych żyć” po kolejnych przejściach po prostu nosi w torebce. Wczoraj na przykład będąc u przyjaciółki zajrzała do niej (a od dwóch dni nie mogła znaleźć klamki i szlag ją jasny trafiał), patrzy, a tu klamka? Jak ona się tam znalazła? Cud! I wstąpiło w Panią z Torebką nowe życie. Co tam szepczecie? Że mam bałagan w torebce? No, to chyba jasne, skoro noszę w niej zapas „nowych żyć”. Układam w niej wszystko, jakbym układała kostkę Rubika – a mistrzem nie jestem, raz więc wyjdzie, a raz nie. Tak już jest. A ktoś z Was ma w życiu porządek? Nie widzę 😀