Na pomnik Jana Pawła II brakuje jeszcze 45 tysięcy złotych, ale i tak go postawią, by na 8 maja klęczał już nasz papież przed katedrą. Biskup Ignacy prosi wiernych w kościołach, by dokładali się do budowy, a ks. prałat Śliwka grzmi z ambony, żeby nie dać się zwieść przeciwnikom pomnika, bo to… źli ludzie, którzy nie chcą czuć obecności świętych pośród nas!
No, przepraszam! Ja nie chcę pomnika, a nie uważam siebie za złego człowieka. Nie chcę pomnika, bo nie przez to będę czuła obecność Jana Pawła II pośród nas. Kto jak kto, ale akurat Kościół nie powinien zapominać, że obecność świętych czuje się zmysłem szóstym, duszą, a nie jednym z pięciu. Innymi słowy – nie muszę zobaczyć, żeby wierzyć. Dziś w kościołach wierni słuchają o niewiernym Tomaszu. Pasuje jak ulał! „Błogosławieni ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Czyż nie tak to powinno działać? Nie chcę pomnika, bo nie chcę, żeby na podobiznę świętego, wybitnego człowieka robiły miejskie gołębie i z wielu innych powodów, o których parokrotnie pisałam w moich felietonach w „WŚ”.
Nie chcę także dlatego, że nikt mnie nie zapytał, czy chcę.
Właśnie! Jako Pani z Torebką mam tu akurat prawo się denerwować. Bo jak chciały władze miasta postawić rzeźbę torebki-giganta, to zapytały mieszkańców o zdanie. I ci powiedzieli „nie”. Ale jak grupa świdniczan postanowiła postawić pomnik Jana Pawła II, to nikt nie pytał pozostałych świdniczan, czy też tego chcą. A gdy do tego pomnika władze postanowiły dostawić szklane wrota, to też nie pytały, czy chcemy. Dlaczego właściwie? Bo torebka jest świecka, a wrota kościelne?…
Fakt, że po kilku latach zbiórki, na półtora tygodnia (!!!) przed terminem odsłonięcia pomnika, brakuje jeszcze 1/5 potrzebnej kwoty chyba jasno pokazuje stosunek świdniczan do jego postawienia. Nie uratowali sytuacji lokalni biznesmeni, którzy dla tabliczki ze swoim nazwiskiem namawiali jeden drugiego na ten „dar serca”, jakim były minimum 2 tysiące złotych (tyle potrzeba było wpłacić, by obok pomnika na specjalnej tablicy zobaczyć swoje nazwisko).
Jan Paweł II świętym człowiekiem był, jest, a teraz oficjalnie na wieki będzie. Był święty za życia, bo nikt tak jak on, nie będąc muzykiem rockowym czy jakimkolwiek innym celebrytą, nie potrafił gromadzić, jednoczyć i porywać tłumów. Był święty, bo samą tylko swoją obecnością, wsparciem i głoszonym słowem przyczynił się do upadku komunizmu w Polsce i innych krajach. Był święty, bo żył jak święty. Mnie nikt nie musi tego udowadniać potwierdzając cuda, które uczynił, bo uczynił ich znacznie więcej, zwłaszcza takich, o których nie wiemy. Cudów małych, ale wielkich. Cudów, które dokonywały się w ludzkich sercach i umysłach. Nie widziałam, ale wierzę. A to wiara czyni cuda…
Ilustracja to obraz Caravaggia „Niewierność św. Tomasza”