CZY JA MIESZKAM W TYM SAMYM RYNKU?

środa, 8 kwietnia, 2015 0 1

Czasem wystarczy, jeśli pozwoli się po prostu komuś działać – takie słowa usłyszałam wczoraj w rozmowie z kolegą. A odnosiły się do sytuacji w naszym mieście. Jaka sytuacja? – zapytacie pewnie. Jest przecież sielsko, wręcz idealnie, jak w Utopii Thomasa More’a. Ludzie sami wychodzą z inicjatywami, a władza patrzy łaskawym okiem i wszystkie wspiera oraz popiera. Jest pięknie! Przyszła wiosna. Miasto posprzątane. A Bystrzycą, której brzegi zostaną w czynie społecznym posprzątane, popłyną wkrótce mleko i miód. Coś tu jednak nie całkiem chyba gra.

Od jakiegoś czasu regularnie przeglądam lokalne media. I mam wrażenie, że nasza nowa władza robi same dobre rzeczy, ma zawsze rację i nie ma żadnych wad. Może faktycznie tak jest i może także mediom udzieliła się sielska atmosfera. Najgorsze i najgłupsze decyzje już podjęte, choć nie wiemy, jakie tam jeszcze asy się w rękawie kryją, pierwsza burza minęła, więc można złapać drugi oddech i markować działanie, bo że się nic ciekawego (poza inicjatywami mieszkańców) nie dzieje, to chyba widać gołym okiem? Nie widać?

Zaraz Wam to udowodnię.

Oto oglądam w lokalnej telewizji materiał o tym, że nowa władza odkryła Amerykę w postaci Rynku, w którym „nic się nie dzieje”.

Przyznam, że słuchając wynurzeń tejże władzy przed kamerą przecierałam oczy ze zdumienia i poszłam do łazienki po waciki do uszu, bo nie byłam pewna, czy dobrze słyszę. Bo jeśli jest tak, jak mówi władza, to ja chyba mieszkam w innym Rynku innej Świdnicy.

Owszem, z martwym Rynkiem był problem kilka lat temu, dlatego wspólnie z kolegami z redakcji „Wiadomości Świdnickich” zorganizowaliśmy akcję „Przywróćmy Rynek z tradycjami”. To my męczyliśmy co tydzień artykułami, zdjęciami, felietonami, wywiadami i pytaniami poprzednią władzę, żeby wreszcie podjęła jakieś kroki. I podjęła.

Świdnicki Rynek od pierwszych do ostatnich ciepłych promieni słońca tętni życiem i tak dzieje się od kilku już lat, odkąd poprzednia władza zastosowała m.in. ulgi dla osób prowadzących lokale gastronomiczne. Niektóre lokale organizują latem obok swoich ogródków pokazy czy minirecitale, zatrudniają artystów, by bawili ich gości, a przy okazji – ożywiają Rynek. Nie wspomnę o Galerii44, która była królową świdnickich lokali, jeśli chodzi o wystrój, jakość obsługi, wyjście do klienta i… wyjście na Rynek, która – jak słyszę – ma na powrót być Galerią Fotografii, odwiedzaną przez 0,75 osoby dziennie.

To się nazywa ożywianie Rynku!

A jakie jeszcze pomysły na ożywienie ma nowa władza? Nie padnijcie z wrażenia. Udostępnienie Rynku dla osób niepełnosprawnych (co się chwali, ale Rynek dla niepełnosprawnych nie jest niedostępny, o czym świadczy drąca się często latem pod moimi oknami „Agnieeeeszkaaaa! Agnieeeeeszkaaaa!” pewna niepełnosprawna osoba, chcąca, by moja sąsiadka do niej zeszła, bo domofon zepsuty), udostępnienie Rynku dla taksówek oraz… stworzenie kilku miejsc do parkowania dla taksówek 😀 Po co? Bo Rynek ma być „dostępny”. Rozumiecie? Bo dzisiaj nie jest 😉 Osoba, którą stać na taksówkę, nie da rady dotrzeć do Rynku piechotą 5 metrów, bo tyle ma od najbliższego miejsca postoju taksówek na ul. Grodzkiej. Trzeba ją wwieźć do Rynku. Osoba, która jest w Rynku i narobiła 25 kilogramów zakupów, nie dojdzie przecież z nimi te parę metrów na Grodzką. Biedni zakupoholicy 😉

Cóż… Z pewnością tegoroczny świdnicki dawny plac targowy nie będzie taki sam jak kiedyś. Nie zobaczymy w letnich ogródkach znanych aktorów czy reżyserów popijających kawę czy piwo w trakcie Festiwalu Reżyserii Filmowej, nie zaroi się na nim od gości Kongresu Regionów, nie był na ten rok planowany także Zjazd Świdniczan, który miał mieć dwuletnią przerwę, ale diabli wiedzą, co nowa władza zrobi z nim za rok. Nie będzie najlepszego ogródka letniego w Galerii44. Tak naprawdę sporo zmian nas czeka, których przeciętny świdniczanin jeszcze nie czuje.

Nie martwcie się jednak, bo jak się dowiedziałam z rzeczonej wypowiedzi, pomysłów na ożywienie Rynku jest jeszcze bardzo wiele. Rozumiem, że te powyższe są sztandarowe, skoro zostały już zaprezentowane. Nieświadomy czytelnik może się zastanawiać, czemu akurat takie. No cóż, jak widać „ożywienie” ma się wiązać z lizaniem dupy środowiskom kupieckim, bo ich celem najwyraźniej jest przywiezienie i odwiezienie potencjalnego klienta. A na temat siły nabywczej tegoż klienta już tutaj pisałam, więc nie będę się powtarzać.

Ten konsumpcjonizm jednak chyba nie dziwi u kogoś, kto przez ostatnie lata bujał się jako kaowiec po galeriach handlowych. Nie może więc też dziwić kompletny brak pojęcia o tym, jak od wiosny do późnej jesieni wygląda świdnicki Rynek. A że teraz jest ciut niemrawy, cóż… zimą wszystko zamiera, a wiosna jeszcze nie przyszła. Ale już stoi za Rynkowym progiem.

PS Jak na ironię – właśnie dzisiaj w Rynku zamontowano pierwszy ogródek letni 😀

Rynek należy do wszystkich

środa, 30 kwietnia, 2014 0 0

Pani z Torebką z przyjemnością wróciła dziś wieczorem do domu. Dzień obfitował w przyjemne emocje, parking, jak to przed dniami wolnymi, przyjaźnie świecił pustkami, więc zakupów nie trzeba było nieść aż z Siostrzanej, Rynek wyludniał się z godziny na godzinę, jak zwykle przed każdym, a zwłaszcza długim weekendem, a rynkowe ogródki powoli się zaludniały.

Ściągając pranie z balkonu spojrzała właśnie na jeden z ogródków. I wspomniawszy relacje z wczorajszej debaty na temat rynkowego życia, które czytała dziś rano, Pani z Torebką zastanowiła się swoim zwyczajem, o co tu chodzi? Rynek każdego miasta, nie tylko Świdnicy, to specyficzne miejsce. Jeszcze kilka lat temu mieszkańcy, lokalni przedsiębiorcy, a w ślad za nimi – także media – suchej nitki nie zostawiały na władzach miasta narzekając, że Rynek jest martwy, że nic się nie dzieje, że taki piękny, a nocą i wieczorami zamiera… Pojawiły się kawiarnie. Pojawiły się restauracje. Pojawiły się puby. Jak grzyby po deszczu wyrosły ogródki. Rynek, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ożył. Marzenie świdniczan się ziściło. Mają gdzie wypić dobrą kawę, zjeść pyszne lody, pójść na obiad i napić się dobrego piwa, a nawet wina. Wieczorem Rynek nie śpi, tylko żyje. Tak jak chcieli. Więc w czym problem? Cóż – te tysiące mieszkańców nie wzięły pod uwagę tych czterdziestu mieszkańców Rynku, którzy teraz protestują przeciwko hałasom, burdom itp. ekscesom, które – wedle relacji lokalnych mediów – każdego dnia spędzają im sen z powiek i nie pozwalają spać.

– Hmmm… – zastanowiła się Pani z Torebką stojąc na tym balkonie i na głos mówiąc do kota, który właśnie wskoczył na balustradę. – No, jest głośno. Ale my przecież też mieszkamy w Rynku i choć chcemy sprzedać mieszkanie, to wcale nie z powodu hałasów, burd itd. Choć Rynek to w pewnym sensie podwórko Pani z Torebką, to jednak jest on własnością wszystkich mieszkańców. Nie ogrodzi tu sobie wejścia, nie posadzi trawy, nie wypuści tam kota, nie postawi sobie leżaka i nie będzie wygrzewać się na słońcu jak co niektórzy świdniczanie w swoich przydomowych ogródkach. Rynek to także miejsce dla innych. Miejsce dla każdego miasta wyjątkowe, bowiem tu od wieków toczyło się i nadal powinno toczyć jego życie. To tu się umawiamy „pod Neptunem”. To tu idziemy na kawę do Galerii 44. To tu nasze nastoletnie dzieci wybierają się do Amaretto na lody z koleżankami. To tu najpierw szukamy restauracji, gdy chcemy coś zjeść. To serce miasta. Naszego wspólnego.

Kiedy Pani z Torebką wprowadziła się do Rynku, właśnie zaczynały się Dni Świdnicy (jeszcze wtedy organizowano je w Rynku). Było głośno i gorąco, ale cóż – trzeba było zamknąć te okna i przeczekać. A potem było jeszcze kilkadziesiąt różnych imprez, mniej czy bardziej głośnych. I comiesięczna giełda staroci, której odgłosy słychać już od szóstej rano. A co jeśli ktoś lubi spać w niedzielę do późna?

I tu rodzi się dylemat – czy z Rynku wyprowadzić giełdę staroci, która gromadzi miesięcznie kilka tysięcy odwiedzających i wystawców? Czy zamknąć wszystkie lokale? Czy zakazać im mieć czynne po 23.00?… Czy może lepiej zrobić coś, żeby to niezadowoleni mieszkańcy wyprowadzili się z Rynku w spokojniejsze miejsca? W końcu – kto im każe tu mieszkać? Poza tym – nawet jak tu było cicho i głucho, nie brakowało letnich weekendowych nocy, kiedy pijani świdniczanie tylko się tędy przemieszczający potrafili narobić tyle nagłego hałasu, że ten gwar, do którego się przyzwyczailiśmy, że jest regularnie (a da się przyzwyczaić, tak jak do bicia zegara czy hejnału), to przy tym pikuś.

Tak. Wiem, że narażam się moim sąsiadom. Ale – proszę Państwa – ja nie mam problemu ani ze snem, ani z głośnymi imprezami, ani z tym, że w ogródkach jest głośno. Owszem – nie ma wątpliwości, że Kanappa i jej klientela to nieporozumienie, bo nie potrafią się odnaleźć w tym wyjątkowym miejscu, jakim jest Rynek. Ale mam nadzieję, że jej istnienie tutaj to tylko kwestia czasu. A cała reszta – oby tych lokali i ogródków było jeszcze więcej. Ja nie mam z tym najmniejszego problemu. I nie życzę sobie, żeby mi zamykano ogródki, zwłaszcza jeden, ten w którym najczęściej bywam (patrz foto ;-)).

Foto Wiktor Bąkiewicz