MĘŻCZYZNA NA ZAKUPACH

Obserwowaliście kiedyś mężczyzn towarzyszących swoim żonom, kobietom, dziewczynom, córkom na „ciuchowych” zakupach? Człapią za nimi, znudzeni, zmęczeni, cierpiący, wystają za kotarami w przymierzalniach, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. Wysiadują z torbami na wszystkich możliwych krzesłach, fotelach, ławkach i ławeczkach. Przy kasie, owszem, wyciągają portfel, ale marudzą, że pójdą z torbami. Albo mówią: „No, jeśli naprawdę jest ci to potrzebne, to kup. To twoje pieniądze”. Generalnie robią wszystko, żeby zamiast kobiecie umilić zakupy, uprzykrzyć je jej, zniechęcić ją tak samo, jak oni są zniechęceni. A przecież można to zrobić całkiem inaczej…

Na początek skecz mojego przyjaciela Roberta Korólczyka z Kabaretu Młodych Panów (który notabene lubi się dobrze ubrać i nie ma z tym najmniejszego problemu), który przypomniał mi się dzisiaj, gdy „z partyzanta” robiłam zdjęcie Panom czekającym na swoje panie w przymierzalni (c0 było zresztą inspiracją do tego wpisu) 😉

Zwróćcie uwagę na zaobserwowane przez Roberta trzy gatunki mężczyzn robiących z kobietami zakupy w galeriach. Coś w tym jest 😉

Ale nie tylko w zakupach.

Jakoś tak dziwnie się dzieje, że kiedy mężczyzna ma wejść w świat kobiecy, na wstępie ma blokadę – że to nie przystoi, że to gejoza, że pantoflarstwo itd.

A często też potencjalna nuda. Ale kiedy kobieta wchodzi w świat męski, to nie uważa, że jej to nie przystoi. Przeciwnie – chce ten świat poznać. Nawet jeśli uważa, że może ją znudzić.

Nie wiem, czemu tak jest. Może jesteśmy bardziej otwarte? Może myślimy szerzej? Może nasze umysły są bardziej otwarte? Weźmy choćby rasizm. Częściej można spotkać mężczyzn rasistów niż kobiety. Przynajmniej ja mam takie obserwacje. Może to z powodu wielu wieków nierówności płciowej? Może dzięki temu widzimy więcej?

Tak czy owak… Mężczyzna na zakupach, towarzyszący swojej wybrance, to ciekawy przypadek socjologiczny. Z jakiegoś powodu,

zamiast samemu zrobić sobie z tego przyjemność i ubrać się dobrze, aby potem wyglądać dobrze, wolą uczestniczyć w tym biernie, także zakupy dla samego siebie traktując jako zło konieczne.

Na szczęście coraz więcej widzę panów, którzy zwracają uwagę na to, jak się ubierają. Umieją sami dobrać sobie ciuchy, dobrze czują się w sklepach z nimi, nie założą byle czego, nawet jeśli to jest „tylko” bielizna. Nie potrzebują kobiet, żeby pomogły im się ubrać, ale chętnie wybierają się z nimi na zakupy – wiadomo, we dwoje wszystko jest przyjemniejsze. I wbrew obiegowej opinii – niewielka część z nich to geje 😉

Dlaczego więc wciąż zdecydowana większość facetów tak się męczy na ciuchowych zakupach? Dlaczego zamiast dreptać za swoją ładniejszą połową po ścieżkach odzieży damskiej, nie zanurzą się z przyjemnością w męskie rewiry tego czy innego sklepu?

Dlaczego zamiast stać przed kotarą w przymierzalni, nie przymierzają swoich ciuchów w przymierzalni obok? Jakże inaczej reagowaliby wówczas przy kasie! 🙂

Drogie Panie, z okazji zbliżającego się Dnia Kobiet życzę Wam takich mężczyzn, przy których to Wy zaczniecie się nudzić w przymierzalni 😉 No, trochę mnie poniosło, ale wiecie, o co chodzi 😀 Bo przecież to nie jest niemęskie. Przeciwnie – dobrze wyglądający facet jest 200% bardziej męski niż źle wyglądający facet. Prawda? 🙂

RĘKOPIS ZNALEZIONY W BIEDRONCE

Robiąc dziś zakupy w jednym z dyskontów – a co tam! kupowałam w Biedronce, zwanej też Biedrą, a niegdyś przeze mnie, gdy prezes Kaczyński nazwał ją sklepem dla najbiedniejszych, nazwanej swojsko Biedonką – znalazłam na dnie koszyka karteczkę z listą zakupów. No wiecie – taka kartka, wyrwana z tego, co akurat było pod ręką, czyli mówiąc językiem artystycznym „wydzieranka” z koperty prawdopodobnie zawierającej wcześniej rachunek.

Lista głosiła, że ten, kto ją w sklepie zostawił, miał kupić:

  • rodzynki
  • ryż
  • jarzyny na hot-dog
  • parówki
  • mielone
  • piersi
  • paprykę słodką
  • kartofle
  • wafelki Alpino

Zwykle wszystko, co znajduję w koszyku zakupowym, wyrzucam do śmieci, ale z jakiegoś powodu ta naprędce napisana lista przykuła moją uwagę. Bo w sumie – wbrew pozorom – bardzo wiele można z takich zapisków na skrawku papieru wyczytać.

Na przykład, że w tej rodzinie do hot-dogów dorzucają jarzyny (czyli warzywa), a więc nie tylko ładują parówkę w chemicznie napompowaną bułę, tylko dbają, aby i odrobina zieleniny się w tym daniu znalazła. Nie wiadomo co prawda, jakie to jarzyny, ale zapewne to tylko taki rodzinny kod, który rozszyfruje każdy, kto przy jednym stole wraz z innymi jada hot-dogi 😉

Albo to, że jest to z całą pewnością rodzina mięsożerna, bo na liście są i parówki, i mielone, i piersi (rozumiem, że z kurczaka, a nie świeżej nastolatki w zgrabnym opakowaniu) 🙂

W rodzinie tej na bulwy powszechnie znane jako ziemniaki mówi się kartofle, co wskazywałoby na to, że nie jest to żadna familia „ą-ę”, „bułkę przez bibułkę”, tylko zwykła polska rodzina, która ma w dupie to, że większość uważa, że nazywanie ziemniaka kartoflem to wieśniactwo. I choć to wcale wieśniactwem nie jest, to ta rodzina też z pewnością nie wie, że słowo kartofel (pierwotnie tartufel albo tartofel) pochodzi od najszlachetniejszych grzybów świata, czyli… trufli (!), czego dowodzi prof. Jan Miodek 🙂

Można też wyczytać z tej małej karteczki, że członkowie tej rodziny lubią wafelki określonej marki Alpino, czyli słodycze równie niewyszukane jak hot-dog, a właściwie słodkie podróbki znanych Góralek, według jakiegoś prozdrowotnego portalu okropnie niezdrowe (a kto kiedy widział zdrowe słodycze w sklepach?), według jednej blogerki, która głosi, że kocha słodycze, „ogólnie bardzo dobre wafelek” (pisownia oryginalna).

Czy ta rodzina należy do najbiedniejszych – trudno powiedzieć. Zresztą już dawno zostało dowiedzione, że w Biedonce nie kupują najbiedniejsi (chyba że ktoś uważa, ze jest biedny, bo go nie stać na dobre wino z stówę, a w Biedrze znajdzie całkiem niezłe i za dwie dychy :D).

Ale po co ja o tym właściwie piszę? Sama dokładnie nie wiem 😉 Ale wiem, że aby powstał ten wpis:

  • poznałam pochodzenie słowa kartofel i dywagacje na temat wyższości ziemniaka nad kartoflem (takowa nie istnieje)
  • dowiedziałam się, że Alpino to podróba Góralek (jednych i drugich nie jadam, ale Góralki znam)
  • dowiedziałam się, że są blogerki, które testują… słodycze (!), co było dla mnie jak prawdziwe odkrycie Ameryki, do którego przymierzam się w tym roku
  • znalazłam fajny portal http://zdrowyszop.pl/ analizujący składy konkretnych produktów oferowanych w polskich sklepach i informujący, czy dany produkt jest zdrowy, czy niezdrowy i w którym są podejrzane składniki
  • robiąc zdjęcie, zobaczyłam, że moje ziemniaki zaczynają kiełkować, więc jutro na obiad coś ziemniaczanego 😉
  • zeżarłam pół paczki rodzynków (bo mi przypomnieli, że mam w szafce, a akurat „coś” za mną chodziło)
  • przypomniałam sobie, jak pierwszy raz mama wysłała mnie z karteczką na zakupy do sklepu 😀 Bezcenne!

Tego nie uczo w szkole! Do efektywnego i rozwijającego, a przy tym zabawnego researchu trzeba dojść samemu 😀 Czasem inspiracją jest zwykły skrawek papieru… 😉

PS Nie wiem, czy w Biedrze mają Kotanyi, ale co tam! Może mi producent wyśle za to lokowanie produktu zapas przypraw. W końcu jestem blogerką ha ha ha 😀

Pojedynek przy kasie

Próbowaliście się kiedyś ścigać z kasjerką skanującą kody waszych zakupów? Nawet w dwie i trzy osoby bywa trudno, a co dopiero pojedynek z taką kasjerką sam na sam.

Kiedy stoję przy kasie sama, czuję się czasem jak Gary Cooper (vel szeryf Will Kane) we „W samo południe” Freda Zinnemanna w scenie pojedynku

W tym miejscu powinno być słychać ten charakterystyczny, nerwowo irytujący motyw muzyczny… http://inigo5.wrzuta.pl/playlista/8Ftu1mWt9UD/w_samo_poludnie.

Próbuję ogarnąć zakupy, mierzę kasjerkę wzrokiem czując, że za chwilę sięgnie po broń – czytaj: każe mi płacić, a zakupy piętrzą się jeszcze na kasie… Chciałabym najpierw się spokojnie spakować, a potem zapłacić, ale widząc X par oczu za sobą i słysząc to nerwowe przestępowanie z nogi na nogę, prędko muszę kapitulować 😉

– W pojedynku z wami, kasjerami, nikt nie ma szans – chcąc zyskać na czasie, zażartowałam dziś do znajomej „pani na kasie”, prawie dostając zadyszki w czasie pakowania zakupów.

– Dziś to już jesteśmy zmęczeni – uśmiechnęła się rozbrajająco, wytrącając mi broń z ręki. – Chcą, żebyśmy to robili jeszcze szybciej.

– Ja rozumiem, że z was chcą zrobić maszyny, ale klienci to nadal tylko ludzie – odparłam jak zwykle kapitulując, a gdy wypowiedziałam te słowa, spojrzałam na kolejkę znerwicowanych, spieszących się kolejnych klientów. I w tym momencie nastąpiło olśnienie. Zrozumiałam wreszcie, na czym to polega… I tu znów pojawia się motyw z jednego z westernów wszech czasów – hasło reklamujące „W samo południe” na zwiastunach brzmiało „Time was his deadly enemy!” Nic dodać, nic ująć.

[embedyt]http://www.youtube.com/watch?v=g9CR_tib0CA[/embedyt]

Sprzedaż na etapie kasy polega na wiecznym wyścigu z czasem, na wytworzeniu maksymalnego ciśnienia między tym, kto już przy niej jest, a tym, kto dopiero czeka w kolejce. Kasjerzy są po to, by narzucać tempo jak ekonom na pańszczyźnianym folwarku, a nazywając rzeczy po imieniu: poganiacz. Gdy więc kasjer działa w ten sposób, klient „z tyłu” widząc, że ja nie nadążam z pakowaniem zakupów, zaczyna patrzeć na mnie morderczym wzrokiem, bo przecież gdybym robiła to szybciej, on szybciej dotarłby do kasy, zapłacił i wyszedł ze sklepu.

Sama tak często mam i jest to ciśnienie niezależne od racjonalnego myślenia. Tyle że kiedy już przy tej kasie jestem i ledwo nadążam z pakowaniem, następuje nagły zwrot akcji. Broń wymierzona jest teraz we mnie. Na muszce trzyma mnie nie tylko kasjerka, ale i wszyscy, którzy stoją w kolejce za mną. A im bardziej się spieszę, tym gorzej…

Co więc czasem robię? Urządzam włoski strajk klienta 😀 Pakuję zakupy wolno, a płacić zaczynam dopiero, kiedy wszystko mam poukładane jak należy. Trzeba się przy tym wykazać dużym dystansem do siebie, a właściwie nie do siebie, tylko tych, którzy stoją w kolejce za mną. Uśmiechać się, działać spokojnie.  I ma to swoje dobre strony także dla kasjera – to dla niego szansa, by złapać oddech. Bo gdyby to on się tak po włosku nie spieszył, to mógłby po zejściu z kasy zobaczyć nawet wypowiedzenie z pracy, a że nie spieszę się ja? Cóż… klient to przecież nasz pan.

Pomóżmy więc czasem kasjerom i nie spieszmy się. Jest szansa, że jak będzie nas więcej, to po pewnym czasie ciśnienie zejdzie także i z tych, którzy stoją w kolejce za nami 🙂