I znów remontuję moje mieszkanie. Znaczy już kończę, więc mam pewien obraz całej sytuacji. Poprzednie perypetie pamiętają pewnie wszyscy czytelnicy, a dla niezorientowanych, a ciekawych pod postem wrzucam linki do postów na ten temat. Tamten remont jednak był nagły, wymuszony zepsutym bojlerem i piecami, więc nieprzemyślany, a przede wszystkim bardzo połowiczny. Nie wyremontowałam ani łazienki, ani kuchni, a jak wiadomo, stanowią one serce wielu domów. W tym roku przyszedł czas na taki remont z prawdziwego zdarzenia – z wymianą wszystkiego, co wymienić należy i odnową wszystkiego, co należy odnowić. A w tym wszystkim pomaga mi… Pan Andrzej.
Pan Andrzej to szef mojej ekipy remontowej. Z moich obserwacji wynika, że głównie jednoosobowej w postaci Pana Andrzeja, bo zwykle sam rzeźbi to moje nowe gniazdko. Ale że od czasu do czasu pojawiają się także inni pracownicy, to nazywam tę formację ekipą remontową, choć zwykle określenie to dotyczy Pana Andrzeja pojedynczo 😉
Pan Andrzej to taki pan, którego znalazłam w trakcie castingu zrobionego na Oferteo.pl. Wygrał go, bo dobrze mu z oczu patrzyło, przyjechał z referencjami, wiedział, co mówi, miał własne pomysły oraz podał cenę i termin, które były w pełni akceptowalne. Pan Andrzej dojeżdża do mojego mieszkania codziennie z Brzegu Dolnego (to jakieś 40-50 minut drogi, w zależności od natężenia ruchu). Na moje zdziwienie, że „aż z Brzegu” Pan Andrzej odpowiedział: „A co to takiego? W całej Polsce się robi”.
No więc robi się też u mnie. Robi się sprawnie, robi się pomysłowo, robi się z wyczuciem i w dodatku robi się tak, jakby robiło się własne mieszkanie. Nie bez powodu Pan Andrzej ma do niego własne klucze! Hahaha 😀
Robi się też dziwnie, bo jak to w remoncie, to nie dojedzie na czas, tamtego jest za mało. Więc Pan Andrzej z cierpliwością godną Buddy przeskakuje z jednego pomieszczenia do drugiego tak, że codziennie po południu, gdy robię inspekcję, widzę zmiany i jednocześnie nie widzę postępów 😉 Wiecie, o co chodzi? Coś jest zrobione, i to nawet sporo, ale całe pomieszczenie „nie wygląda”.
No, ale już teraz jest tak, że wszystkie po kolei zaczynają „wyglądać”, a ja pakuję część swoich gratów zabranych do przyjaciółki, u której pomieszkuję przez ten czas, do kultowych niebieskich toreb IKEA (aka Balenciaga) i powoli się wwożę z powrotem do mojego gniazdka, w którym wciąż jeszcze króluje Pan Andrzej.
Pan Andrzej to człowiek-zagadka. Potrafi wszystko. Od elektryki przez instalacje wodno-kanalizacyjne, gazowe, wstawianie okien, drzwi, murowanie, tynkowanie, kładzenie gładzi, aż po kafelkowanie, układanie podłóg, malowanie i co tam sobie jeszcze wymyślicie. W dodatku wszystko to robi generalnie bezproblemowo. Po prostu przyjeżdża i robi. A w dodatku… jest bardzo pomocny, gdy trzeba odebrać coś od kuriera. I to jest historia, która sprawiła, że postanowiłam napisać ten post.
Otóż w zeszły piątek miała do mnie przyjechać dostawa dużych sprzętów – pralka, zmywarka. Zapytałam Pana Andrzeja, czy będzie na miejscu, żeby odebrać. No, jasne, że będzie. Przecież tam pracuje 😉 I w tym momencie kurier dzwoni do mnie i mówi, że dojedzie tak blisko jak do jedzie i nie wniesie sprzętu, bo transport (na koszt dostawcy) nie obejmuje wniesienia. Wypadam z pracy i wpadam do mieszkania (bo muszę się rozliczyć z kurierem gotówką). A tam Pan Andrzej SAM! O, zgrozo! No to ja do kuriera, czy może by jednak nie wniósł i że ma pomocnika. Kurier, że nie i że się spóźni, a ja już muszę lecieć do pracy. No to ja do Pana Andrzeja, że co ja zrobię, bo musze lecieć, a on, że przecież mogę zostawić pieniądze i przecież on zapłaci. No przecież jasne! Takie remonty wymagają wzajemnego zaufania. I co ja zrobię, bo kurier nie wniesie. A Pan Andrzej ze stoickim spokojem: „poradzę sobie”. Wypadam z mieszkania, jadę do pracy, a kurier dzwoni do mnie – że wypakował palety, a nikogo nie ma. No to ja do Pana Andrzeja – że kurier wypakował. No to on, że okej.
I potem siedzę i pakuję myliony paczek z Black Friday, bo wszystkie ręce na pokład, a Pan Andrzej pisze do mnie, że sprzęt wniesiony i wszystko gra. No i ja się cały weekend zastanawiam, JAK ON TO ZROBIŁ. Ale myślę sobie – nie będę gościa męczyć w weekend. Bo już się weekend zaczął. Zapytam w poniedziałek.
No i pytam SMS-em: „Panie Andrzeju, niech mi Pan jeszcze wyjaśni zagadkę, jak Pan sobie poradził z wniesieniem tych sprzętów w piątek? Do dzisiaj zachodzę w głowę”.
A Pan Andrzej: „Kiedyś ćwiczyłem kulturystykę. Jeszcze daję radę”
WHAT?!…
Takiego to mam Pana Andrzeja. Jest mniejszy ode mnie, a kto mnie zna, ten wie, że za duża to ja nie jestem. I daje radę 😀
I mam jeszcze Pana Mateusza oraz Mariusza i Marcina – moich speców od mebli. Dzisiaj przywieźli, w czwartek będą montować. Ale o nich – w następnym wpisie 🙂
A tu obiecane linki:
Brak komentarzy